We wtorek upłynęły dwa miesiące od wybuchu kryzysu politycznego, w ciągu których na ulicach peruwiańskich miast zginęło od kul policji co najmniej 48 uczestników protestów przeciwko aresztowaniu "indiańskiego, ludowego prezydenta", nauczyciela Pedro Castillo. Coraz mniej prawdopodobne staje się spełnienie żądań demonstrantów.

Żądania te to zgoda na powrót Castillo do kraju i dymisja jego następczyni Diny Boluarte, która zajmowała stanowisko jego zastępczyni.

Uczestnicy protestów ulicznych i uciążliwych blokad dróg, które odbywały się w dziewięciu z 25 regionów Peru, domagali się także rozwiązania konserwatywnego w większości parlamentu, co nie udało się prezydentowi Castillo i stało się jedną z przyczyną jego destytucji, uwięzienia a następnie banicji oraz uchwalenia nowej ustawy zasadniczej.

Obecnie prezydent Boluarte wycofała się ze złożonych w chwili największego nasilenia demonstracji protestacyjnych obietnic przyspieszenia o dwa lata wyborów, wyznaczonych na 2026 rok. W piątek członkowie peruwiańskiego parlamentu postanowili odroczyć do sierpnia tego roku dyskusję nad przyspieszeniem wyborów, co zamyka na razie debatę nad zmianami politycznymi w kraju.

W sytuacji gdy nie zarysowują się żadne konkretne rozwiązania kryzysu peruwiańskiego, politolożka Uniwersytetu Katolickiego w Limie, profesor Paula Tavara w wywiadzie dla AFP stwierdziła, że Kongres peruwiański wyrzekł się inicjatywy i "pozostawił wszelkie rozwiązania w rękach rządu".

Sama prezydent Boluarte oświadczyła: "Nie ulegnę żadnym szantażom politycznym, a moja dymisja nie wchodzi w grę".

Komentatorzy czołowych mediów Ameryki Łacińskiej, m.in. argentyńskiego dziennika "El Clarin", wciąż nie wykluczają jednak nagłych zmian w sytuacji politycznej w Peru. Przypominają m.in., że peruwiański Kongres swymi decyzjami skrócił już w tym stuleciu urzędowanie aż trzech prezydentów tego kraju: Alberto Fujimoriego (został oskarżony o korupcję i skazany na więzienie) w 2000 roku, Martina Vizcarry w 2020 i Pedro Castillo - w końcu ubiegłego roku. (PAP)

ik/ zm/