Już 57 proc. elektoratu przyznaje, że wyjście z UE było złą decyzją, w tym jeden na pięciu brexitowców. Gdyby referendum w sprawie przyszłości wysp przeprowadzono teraz, znacząca większość opowiedziałaby się za powrotem do unii.

Każdy, kto interesuje się Wielką Brytanią, wie, że brexit był dla nas katastrofą. Nie powinno was więc dziwić, że jako Anglik często jestem pytany o to, kiedy powrócimy do Wspólnoty. Niestety, polityka rzadko kieruje się logiką... Lecz mimo to podzielę się kilkoma przemyśleniami na temat dalszych relacji Londynu z Brukselą, nawet jeśli nie jestem w stanie przedstawić dokładnej prognozy rozwoju sytuacji.

Negatywne skutki brexitu

Zacznę jednak od stwierdzenia podstawowej rzeczy: negatywne skutki brexitu są tak oczywiste, że jeśli jakiś polski polityk domaga się polexitu, oznacza to, że Polska mało go obchodzi. Jeśli tak nie jest, to polityk ten potrzebuje pomocy psychologicznej lub jest po prostu wyjątkowo cyniczny. To ostatnie jest bardzo prawdopodobne, bo część elektoratu zawsze da się nakłonić do podjęcia szkodliwej decyzji za pomocą haseł o utracie suwerenności lub podsycających prymitywny nacjonalizm. W Wielkiej Brytanii tak się zdarzyło – wzbudzający zaufanie szarlatan, używając egoistycznych polityków, przekonał niewiele ponad połowę wyborców do aktu autodestrukcji.
Dla naszej gospodarki brexit był katastrofą. Inflacja jest wyższa, niż gdybyśmy wciąż byli mocno związani z kontynentem, poziom inwestycji zagranicznych spada, wzrost zahamował, funt znacząco stracił na wartości, międzynarodowy handel kurczy się, rzeczywiste dochody maleją, gospodarka jest mniej konkurencyjna. Na marginesie, ogólne koszty utrzymania w Wielkiej Brytanii już teraz są jednymi z najwyższych w Europie. Jeśli uważacie, że jest to przerysowany obraz, zajrzyjcie do raportów Biura Odpowiedzialności Budżetowej, Banku Anglii oraz ośrodka analitycznego Resolution Foundation, do dokumentów Centrum Reformy Europejskiej, zapoznajcie się także z efektami ostatniego śledztwa gazety „The Financial Times”. Oficjalne raporty, badania organizacji pozarządowych oraz niezależnych think tanków, dochodzenia dziennikarzy gospodarczych i ludzkie doświadczenia tworzą ten sam obraz: brexit to ekonomiczny samobój.
Skoro przyniósł tyle złego, to można byłoby się spodziewać, że odpowiedzialni za ten fatalny krok przyznają się do błędu i spróbują proces odwrócić. Jednak nie robią tego, choć wyborcy dostrzegli już problem. Według ostatnich badań opinii publicznej aż 57 proc. elektoratu przyznaje, że wyjście ze Wspólnoty było złą decyzją, w tym jeden na pięciu brexitowców. Gdyby referendum w sprawie przyszłości Wysp przeprowadzono teraz, to znacząca większość opowiedziałaby się za powrotem do UE. Ten zachodzący proces zmiany postrzegania brexitu jest bardzo ważny, bo żeby wycofać się z podjętej decyzji lub zrezygnować z poglądów, konieczne jest pokonanie kilku potężnych barier psychologicznych. I nie jest to przyjemny proces, nie dziwi więc np. uparta wiara zwolenników Donalda Trumpa w opowieść o „ukradzionych” wyborach.

Zwolennicy brexitu wyczekują obiecanego dobrobytu

Dlaczego politycy (i zwolennicy brexitu też) nie przyznają się do błędu? Jednym z powodów jest efekt utopionych kosztów. To tendencja do kurczowego trzymania się raz zaczętego działania z powodu zainwestowanych w niego czasu i wysiłków, nawet jeśli zyski nie kompensują kosztów (dobrym przykładem jest teraz Putin i wojna w Ukrainie). Innym powodem milczenia jest błąd poznawczy znany jako efekt status quo – polega na skłonności do utrzymywania istniejącego stanu rzeczy lub zaniechaniu działań zmierzających do zmian. Ten efekt opiera się na tym, że powrót do dyskusji o kwestii naszego członkostwa w UE ponownie otworzyłby emocjonalne i osobiste rany.
Choć gospodarka brytyjska powoli więdnie, zwolennicy brexitu wyczekują obiecanego dobrobytu. Jego czołowy propagator, niesławny Jacob Rees-Mogg, przekonuje, że na korzyści z opuszczenia Unii Europejskiej przyjdzie poczekać 50 lat
A skąd się wzięła zmiana opinii publicznej? Jesteśmy skłonni do racjonalizowania decyzji: słuszna czy nie. Ten błąd poznawczy jest znany jako efekt potwierdzenia i oznacza preferowanie informacji, które podtrzymują nasze przekonania i wybory. To potężna motywacja psychologiczna. A jednak jeden na pięciu zwolenników brexitu zmienił zdanie. Po prostu rzeczywistość nie potwierdziła ich sądu, że wyjście z UE jest dla Wielkiej Brytanii korzystne.

Usprawiedliwianie brexitu

Dlaczego zatem 40 proc. wyborców nadal trzyma się idei brexitu, mimo dowodów na to, że była to katastrofalna decyzja? Można to wytłumaczyć za pomocą innego zjawiska psychologicznego: niechęci do dysonansu poznawczego. Część wyborców podjęła decyzję, której słuszność obalił dalszy rozwój sytuacji. Te osoby odczuwają teraz dyskomfort. W jaki sposób mogę się go pozbyć? Ignorując fakty lub im zaprzeczając.
Ten mechanizm dobrze widać w wypowiedziach zwolenników wyjścia z UE, którzy cały czas powtarzają, że brexit był konieczny, ażeby powstrzymać imigrację. Między innymi tej taktyki trzyma się premier Rishi Sunak, który podczas każdej dyskusji z członkami opozycji używa tego wyświechtanego argumentu. Tymczasem poziom imigracji jest obecnie wyższy niż kiedykolwiek: ponad 0,5 mln osób w 2022 r.
Dlaczego brytyjscy politycy nie chcą przyznać oczywistej rzeczy, że Wielka Brytania powinna wrócić do UE? W przypadku rządzącej partii chodzi o usprawiedliwienie wysiłku włożonego w brexit. Konserwatyści zaangażowali się w etycznie wątpliwą kampanię, co każe im przypisywać jej większą wartość, niż świadczyłyby obiektywne skutki prowadzonej polityki.
Byliśmy świadkami usprawiedliwiania włożonego wysiłku zaledwie kilka tygodni temu. Rząd wprowadził pakiet reform gospodarczych, nazwanych edynburskimi. Przedstawiono je jako przykład odzyskanej swobody gospodarczej, która pozwoliła przyjąć rozwiązania korzystne dla sektora finansowego. Część z tych reform ma wątpliwą wartość, bo zmienia lub znosi regulacje wprowadzone po krachu 2008 r. Inne zmiany są łudząco podobne do rozwiązań stosowanych przez Unie Europejską. Członkostwo w UE w niczym więc nie przeszkadzałoby ich wprowadzeniu.
Innym przykładem może być wystąpienie premiera podczas dorocznego przyjęcia organizowanego przez gminę City of London. Rishi Sunak, podtrzymując swoją opinię o słuszności brexitu, dumnie ogłosił plany podpisania umowy handlowej z Indonezją i skupienia się na współpracy gospodarczej z Azją Południowo-Wschodnią. Premier ewidentnie nie zna grawitacyjnego modelu przepływów handlowych, zgodnie z którym wartość wymiany handlowej zmniejsza się wraz ze zwiększeniem odległości pomiędzy partnerami gospodarczymi. Oznacza to, że rozwój handlu z sąsiadem, np. z UE, jest korzystniejszy niż z odległymi krajami.
A dlaczego brytyjska opozycja nie bierze pod uwagę życzenia większości obywateli i nie nawołuje do powrotu do UE? Brexit przyczynił się do miażdżącej porażki Partii Pracy, a strach przed kolejną przegraną działa na nią paraliżująco. I to pomimo znaczącej, bo 25-proc., przewagi nad torysami w sondażach. Z punktu widzenia psychologii strach przed przegraną jest nawet dwukrotnie silniejszy niż chęć wygranej, i im większe stawki, tym obawa większa.

Czy możliwy jest powrót do UE?

Wracając do zasadniczego pytania: czy Wielka Brytania ponownie dołączy do Unii Europejskiej? Logika sugeruje pozytywną odpowiedź, bo Zjednoczone Królestwo biednieje i czynniki gospodarcze będą popychać kraj w tym kierunku. W 2016 r. wartość gospodarki Wielkiej Brytanii odpowiadała 90 proc. gospodarki Niemiec, obecnie ten wskaźnik spadł poniżej 70 proc. Strategiczna i międzynarodowa pozycja Londynu słabnie, a elektorat, który zagłosował za wyjściem, powoli wymiera. Partia, która promowała brexit, przegrywa w sondażach i ma małe szanse na pozostanie u władzy. Jednak opozycja nie wykazuje żadnego zamiaru ponownego otwarcia tematu członkostwa w UE. Podobnych głosów brak też wśród torysów. Wymownym znakiem była wypowiedź byłego ministra Kennetha Clarke’a, zasiadającego obecnie w Izbie Lordów, który padł ofiarą urządzonej przez Borisa Johnsona czystki przeciwników brexitu w Partii Konserwatywnej. Clarke powiedział ostatnio, że „referendum to referendum, więc Wielka Brytania nie wróci do UE”. To świadczy o tym, że w obu ugrupowaniach powinna się pojawić nowa generacja liderów, żeby pytanie o powrót do UE znowu stało się częścią agendy politycznej.
W międzyczasie gospodarka będzie stopniowo upadać, a zwolennicy brexitu będą przez cały czas wyczekiwać obiecanego dobrobytu. Jego czołowy propagator, niesławny Jacob Rees-Mogg (nosi cylinder, rozwala się w ławach w parlamencie jak we własnym salonie i jest potwornie arogancki), powiedział, że na korzyści z brexitu przyjdzie poczekać 50 lat!
Przytoczę na koniec historię z badania z 2008 r. poświęconego sprzeczności przekonań. Żydowska ortodoksyjna społeczność Chabad -Lubawicz wierzyła, że ich rabin jest Mesjaszem. Kiedy w 1994 r. zmarł na udar, część społeczności zignorowała niewygodny fakt i zamiast stwierdzić, że rebe nie był Mesjaszem, ogłosiła, że zmarły niedługo zmartwychwstanie. W swoim zaprzeczaniu faktów przypominają zwolenników brexitu, nieprawdaż? ©℗
Tłum. IC