Joe Biden i Wołodymyr Zełenski chcą się upewnić, że także kontrolowana przez republikanów Izba Reprezentantów utrzyma niezachwiane wsparcie dla Ukrainy i nie będzie torpedować wsparcia wojskowego dla niej.

3 stycznia zostanie zaprzysiężony nowy Kongres. Dojdzie w nim do jednej zasadniczej zmiany – Izba Reprezentantów nie będzie już kontrolowana przez prezydenckich demokratów, lecz republikanów. A ci nie tylko będą mieli w niej przewagę dziewięciu kongresmenów, lecz także przejmą kluczowe komisje. Nic nie będzie stało na przeszkodzie, by zaprowadzili zapowiadany ściślejszy nadzór nad środkami przekazywanymi naszym wschodnim sąsiadom (nie są nawet wykluczone parlamentarne śledztwa). Większość lojalistów Donalda Trumpa, a ich od stycznia na Kapitolu zobaczymy więcej niż w odchodzącym Kongresie, idzie nawet o krok dalej i jest za znacznym ograniczeniem wsparcia dla Ukrainy. Zamiast tego – jak proponują – pieniądze mają zostać przeznaczone na ochronę południowej granicy USA, gdzie trwa poważny kryzys migracyjny.
Dryf prawicowego elektoratu w kierunku skupienia się na „sprawach Ameryki” od kilku miesięcy widać w sondażach. Z badania think tanku Chicago Council on Global Affairs wynika, że na wiosnę 80 proc. wyborców republikanów deklarowało poparcie dla wysyłania Ukrainie pomocy wojskowej. W lipcu odsetek ten spadł do 68 proc., a w listopadzie do 55 proc. Gdy prawdopodobny przyszły szef Izby Reprezentantów Kevin McCarthy zapewniał w kampanii, że „nie będzie czeków in blanco”, jeśli republikanie wygrają wybory, to wypowiadał po prostu słowa, których oczekuje znaczna część elektoratu jego partii.
Pod koniec roku administracja Joego Bidena podejmuje więc działania zabezpieczające przed utratą Izby Reprezentantów. Na Kapitolu wynegocjowano nowy gigantyczny pakiet wsparcia dla Ukrainy, wart około 44 mld dol. Wszystko wskazuje na to, że zostanie przegłosowany jeszcze w grudniu. „To jakby ubezpieczenie przed republikanami. Jeśli Kongres przegłosuje pakiet teraz, to administracja przez kilka miesięcy nie będzie musiała się zwracać do parlamentu o żadne środki, a po prostu rozporządzać tym, co zostało jej przyznane” – słyszymy od źródła z zaplecza amerykańskiej władzy. Podobnym zabezpieczeniem przed wewnątrzamerykańską opozycją ma być sama wizyta Zełenskiego. „Chodzi o pokazanie silnego ponadpartyjnego poparcia dla Ukrainy w USA” – tłumaczył dziennikarzom jeden z wysokich rangą amerykańskich urzędników. Zamysł jest więc prosty – po wspólnych zdjęciach i owacjach na stojąco dla wojennego bohatera ze strony sprzyjających mu republikańskich liderów radykalnemu skrzydłu partii trudniej ma być torpedować, ograniczać czy spowalniać ruchy administracji wspierające rząd w Kijowie.
Równocześnie małe są szanse na to, by pobyt Zełenskiego w Waszyngtonie skruszył brak zgody rządu Stanów Zjednoczonych w sprawie transferu pocisków dalekiego zasięgu, o których dostarczenie prosi Ukraina. Przy okazji wizyty prezydenta tego kraju urzędnicy Bidena powtarzają w wypowiedziach dla mediów, że niezmiennie nie chcą eskalacji, nie chcą ryzykować bezpośrednim konfliktem zbrojnym z Rosją. Dlatego do każdego kroku, każdego poszerzenia pomocy dla Ukrainy czy nowego sprzętu wojskowego podchodzą ostrożnie, chcąc być pewnym, że ruch nie sprowokuje przesadnie Kremla. A w niewzruszonej ocenie Białego Domu może tak się wydarzyć w przypadku pocisków dalekiego zasięgu.
Kolejnym bezpiecznym krokiem ma być natomiast, według Pentagonu, przesłanie rakietowego systemu ziemia-powietrze Patriot. Do momentu zamknięcia numeru oficjalnie było wiadomo, że Amerykanie będą ćwiczyć Ukraińców do obsługi tego systemu w kraju trzecim (z doniesień medialnych wynika, że chodzi o Niemcy) i ma to zająć „trochę czasu”. Biały Dom informuje o jednej baterii. Wykluczone jest zarazem obsługiwanie tego sprzętu na terytorium Ukrainy przez wojskowych z USA. ©℗