Postulowane przez Polskę rozszerzenie obrony przeciwrakietowej Sojuszu o zachodnią Ukrainę jest uznawane za wykonalne, choć niełatwe do przeprowadzenia.

Po tragedii w Przewodowie natowscy urzędnicy uspokajają, że nic nie wskazuje na to, by Rosja planowała działania militarne przeciw krajom Sojuszu Północnoatlantyckiego. Równocześnie członkowie NATO toczą dyskusje, jak zminimalizować ryzyko kolejnych przygranicznych incydentów i zapobiec niepożądanemu rozlaniu się konfliktu na kraje regionu. Pomysłów jest kilka. Najpowszechniejsza zgoda panuje obecnie co do tego, że pierwszą odpowiedzią powinno być przekazanie Ukraińcom kolejnych systemów obrony przeciwrakietowej oraz pocisków.
Na pierwszy plan wysunęła się Wielka Brytania. Nowy brytyjski premier Rishi Sunak podczas swojej pierwszej podróży do Kijowa ogłosił w sobotę pakiet wsparcia dla ukraińskiej obrony przeciwrakietowej o wartości 50 mln dol. Wsparcie przewiduje m.in. przekazanie 125 zestawów broni przeciwlotniczej, radarów oraz sprzętu do zwalczania dronów. Ten ostatni przyda się zwłaszcza, że – jak podał „Washington Post” – Teheran porozumiał się z Moskwą w sprawie uruchomienia produkcji jego bezzałogowców na terenie Rosji. Równocześnie Amerykanie mogą w najbliższych dniach bez rozgłosu przekazać Ukrainie z własnych zapasów starsze systemy przeciwlotnicze MIM-13 Hawk. Dokładna liczba nie jest znana. Taki ruch jest możliwy dzięki Presidential Drawndown Authority, który ze względu na sytuację nadzwyczajną daje prezydentowi USA uprawnienia do przekazywania nadwyżki sprzętu wojskowego z magazynów bez zgody Kongresu. Pomoc ta jest niezbędna dla ochrony narażonej na ostrzał ukraińskiej infrastruktury krytycznej, a także ograniczenia kryzysu energetycznego i migracyjnego.
Rosjanie zasypują naszego sąsiada rakietami i dronami. Według brytyjskich szacunków w ubiegłym tygodniu na jego infrastrukturę krytyczną spadło ok. 150 rakiet, co przejściowo – jak mówił prezydent Wołodymyr Zełenski – pozbawiło dostępu do prądu ok. 10 mln osób. – Oni naprawdę próbują przeciążyć i wyczerpać ukraińskie systemy obrony powietrznej – mówił Colin Kahl, doradca Pentagonu. W ocenie Amerykanów w Ukrainie trwa pociskowy wyścig z czasem. By go wygrać, Kijów musi mieć po prostu więcej pocisków przeciwlotniczych niż Moskwa rakiet oraz zwiększone zdolności w zakresie obrony przeciwrakietowej. Dlatego Joe Biden poprosił Kongres o kolejne środki na pomoc Ukrainie. Tym razem chodzi o pakiet wart ponad 37 mld dol., przeznaczony na pomoc wojskową i humanitarną. Od 24 lutego amerykański parlament wygospodarował już łącznie 65,9 mld dol. wsparcia w ramach trzech pakietów. Ostatni z nich, wart ok. 40 mld dol., przyjął w maju. Z tej ostatniej sumy – według informacji Białego Domu – wydano już ponad trzy czwarte środków.
Co można zrobić po Przewodowie oprócz zwiększenia mocy ukraińskich sił przeciwrakietowych? Rozważane są różne opcje, choć ustanowienie strefy zakazu lotów nad Ukrainą, o co prosi Kijów, niezmiennie jest bardzo mało prawdopodobne. – Chodzi o to, by zmniejszyć ryzyko przygranicznego incydentu, który potencjalnie może być bardzo groźny, a jednocześnie zrobić to tak, by nie eskalować konfliktu z Rosją – słyszymy od źródła w Waszyngtonie. Polska – jak informował wcześniej DGP – jest zainteresowana rozszerzeniem obrony przeciwrakietowej NATO o zachodnią Ukrainę. – Nie widzę powodów, by z góry odrzucać ten pomysł. Powinien on być jednak przedstawiany jako obrona państw NATO, a nie samej zachodniej Ukrainy. Chodzi o naszą ochronę, nieważne, czy przy ataku celowym, czy nie. Nasz sprzęt pozostanie na terytorium NATO, poza granicami Sojuszu będzie tylko jego działanie – tłumaczy nam Steven Horrell z waszyngtońskiego think tanku Center for European Policy Analysis. Pozytywnie do takiej możliwości odnosi się również były ambasador USA przy NATO i były specjalny wysłannik ds. Ukrainy Kurt Volker. – To realistyczny pomysł, a Kijów powinien go poprzeć – mówi DGP.
Z punktu widzenia prawa międzynarodowego Ukraina ma prawo wyrazić zgodę na ustanowienie takiej strefy. A jeśli tego nie zrobi, to NATO w przypadku zagrożenia i tak może powołać się na prawo do samoobrony. Stworzenie pasa przyległego do polskiej granicy wschodniej, gdzie NATO mogłoby strącać rakiety, rodzi jednak wiele dylematów, a także problemów politycznych oraz technicznych. Po pierwsze, należałoby ustalić, jakie dokładnie terytorium obejmowałby pas. Po drugie, co byłoby uznawane przez NATO za cel: czy wszystkie rakiety wlatujące w strefę, czy tylko te, które zmierzają w kierunku naszego kraju. Procedury w znacznej mierze musiałyby zostać ustanowione wcześniej, bo na decyzję nie będzie wiele czasu (rakieta S-300 może lecieć z prędkością 2 km/s). Od źródła w Waszyngtonie słyszymy też, że rozciągnięcie natowskiego parasola na większy obszar może zaszkodzić zdolności systemów do obrony infrastruktury krytycznej NATO przed ewentualnymi celowymi atakami na nią. ©℗