- Cena maksymalna rosyjskiej ropy powinna zostać ustalona na poziomie pokrywającym wyłącznie koszty wydobycia - uważa Ołeh Ustenko, doradca prezydenta Ukrainy ds. ekonomicznych.

Sytuacja energetyczna Ukrainy jest coraz trudniejsza. Własne problemy mają też inne państwa europejskie.
Najważniejsze rzeczy - postępy naszej armii, wyzwalającej kolejne miejscowości - dzieją się na polu walki, ale całkiem ważne jest też to, co się dzieje w gospodarce. Trudno będzie zwyciężyć, nie pamiętając o czynnikach ekonomicznych. Z tego punktu widzenia bardzo ważne są kolejne sankcje, które powinny zostać wprowadzone, by utrudnić Rosji finansowanie machiny wojennej. Najważniejsze są sankcje energetyczne. Rosjanie otrzymują dzięki sprzedaży ropy naftowej ok. 1 mld dol. dziennie, a na wojnę wydają ok. 700-800 mln dol. dziennie. Naszym zadaniem jest pozbawienie ich tego źródła finansowania.
Jak to zrobić?
Przyjęty szósty pakiet sankcji unijnych zaproponował pełne embargo na zakupy rosyjskiej ropy (z wyjątkiem surowca płynącego ropociągiem Przyjaźń - red.). Stany Zjednoczone już jej nie kupują. Gdy mówimy o pełnym embargu, mamy na myśli Europę, która od 5 grudnia nie będzie jej kupować. Ale reszta świata wciąż ropę kupuje. To nienormalne. Stąd potrzeba wypracowania mechanizmu, który by to niwelował. Amerykanie zaproponowali wprowadzenie pułapu cenowego, który pozwalałby Rosji sprzedawać ropę, ale jej cenę dyktowałby nie rynek światowy czy Moskwa, ale grupa zainteresowanych państw. Czyli z jednej strony utrzymujemy dostawy ropy, a z drugiej strony minimalizujemy dochody Putina wykorzystywane do finansowania wojny. Mówimy o ropie przesyłanej morzem, to główny szlak sprzedaży rosyjskiego surowca. Już teraz jest sprzedawana z poważną zniżką. Jeśli ropa marki Brent kosztuje ostatnio 90-95 dol. za baryłkę, to Rosjanie sprzedają swoją markę Urals po 65-70 dol. Kolejnym krokiem będzie dalsze obniżenie cen dzięki wprowadzeniu mechanizmu cenowego.
ikona lupy />
Ołeh Ustenko, doradca prezydenta Ukrainy ds. ekonomicznych / Dziennik Gazeta Prawna
Rosja mówi, że w takim razie w ogóle nie będzie jej sprzedawać.
Wówczas musiałaby po prostu wstrzymać wydobycie. Tego nie da się zrobić, bo wydobycie ropy jest jak piec martenowski - raz wygaszonego pieca nie da się ponownie uruchomić, trzeba go stawiać na nowo. Albo światowi traderzy będą kupować rosyjską ropę po cenie równej bądź niższej od ustalonej, albo nie będą mogli ubezpieczyć transportów, wynająć tankowców ani pozyskać zewnętrznego finansowania. Ponad 90 proc. polis ubezpieczeniowych sprzedają państwa UE i Wielka Brytania, które przyłączają się do mechanizmu.
Nie można się ubezpieczyć w Indiach albo Chinach?
W tym biznesie trzeba dbać o zaufanie. Jeśli dziesięcioleciami pracowałeś z konkretną firmą zachodnią, trudno ci będzie zaufać firmie z Indii czy Chin. Jeśli szukasz finansowania, zazwyczaj oferowali je także Europejczycy albo Brytyjczycy. Przyjrzymy się jeszcze flocie. Rosyjska jest przestarzała i ma ograniczoną wyporność. Rosjanie i tak muszą więc wynajmować usługi floty zagranicznej, przede wszystkim należącej do firm zarejestrowanych na Cyprze, w Grecji i na Malcie, czyli znów w państwach UE. Żadna z tych firm nie będzie chciała na własnej skórze odczuć, co oznaczają sankcje wtórne.
Jaka powinna być cena maksymalna?
Ukraina proponuje, by gwarantowała ona wyzerowanie dochodów rosyjskich firm wydobywczych. Skoro tak, powinna zostać ustalona na poziomie absolutnego minimum, które jednak pozwalałoby im wciąż ją wydobywać, bo odbiorcy przecież tej ropy potrzebują. Takim absolutnym minimum jest koszt wydobycia, zależny od różnych czynników, ale średnio wynoszący ok. 10-20 dol. za baryłkę marki Urals. Ale dyskusje trwają, ostatecznej ceny na razie nie znamy. Jeśli zostanie ustalona na poziomie 30 dol., będzie to oznaczało, że dochody z handlu ropą spadną o połowę i przestaną wystarczać do pokrycia kosztów wojny napastniczej. Pojawi się deficyt, którego Rosja nie będzie przecież w stanie pokryć ze źródeł zewnętrznych (sami Rosjanie twierdzą, że koszt wydobycia przekracza 40 dol. za baryłkę, a amerykańskie media sugerują, że cena maksymalna nie będzie niższa niż 60 dol. - red.).
Jeśli zagrożone będzie samo przetrwanie reżimu, Rosja jeszcze bardziej zmilitaryzuje gospodarkę, wszystkie dochody pójdą na wojsko, a reszta niech sobie jakoś radzi.
To możliwy scenariusz. Każde państwo totalitarne przerzuca dochody na wojsko, zwłaszcza takie, które prowadzi wojnę. Sytuacja ekonomiczna państwa będzie się pogarszać, a mimo to programy wojskowe będą miały dostęp do finansowania. Ale wzrost dyskomfortu ludności będzie zmuszał ich także do zwiększenia nakładów na aparat represji. Tyle że nie da się tego utrzymać nawet w średniej perspektywie. Rosjanie nie mają dostępu do technologii, półprzewodników, podzespołów. Co będą produkować? Łopaty może tak, ale nie zaawansowany sprzęt wojskowy. Militaryzacja gospodarki to rozwiązanie na krótką metę. Napięcia wewnętrzne będą rosnąć. Dopóki ludzie mają w lodówce mleko, mięso i wódkę, mogą wierzyć, że wszystko idzie zgodnie z planem. Kiedy zostanie im tam pół flaszki i jabłko, spojrzenie na wojnę zmieni się nawet wśród tych obywateli, którzy wojnę popierają, nie mówiąc o tych, którzy po prostu ją ignorują. Mówił pan wcześniej o Indiach i Chinach. To są wielkie, rozumne i pragmatyczne cywilizacje, które rozwijały się przez tysiąclecia. Jaki sens miałoby kupowanie przez rozumny i pragmatyczny kraj ropy po cenie wyższej, niż obowiązuje na świecie? Mogą mieć wprawdzie motywy polityczne, by nie przyłączać się oficjalnie do mechanizmu ustanowionego przez państwa G7. Ale nie mają powodów, by przepłacać. Oni też mają interes, by ograniczyć cenę rosyjskiej ropy. Rosja dekadami traktowała energię jako broń. Teraz ta ich energetyczna armata się odwraca i zacznie strzelać po samej Rosji. A kryzys energetyczny zniknie, gdy tylko Rosja przegra wojnę. Bo rozpętana przez nią wojna jest jedyną przyczyną energetycznych problemów w Europie. Przeciwnicy sankcji powinni to wreszcie zrozumieć. ©℗
Rozmawiał Michał Potocki
Kijów szykuje się do ciężkiej zimy
Władze Kijowa nie wykluczają, że jeśli Rosja będzie kontynuować ataki na cywilną infrastrukturę, mieszkańcy stolicy mogą zostać wezwani do jej opuszczenia. Według mera Witalija Kłyczki obecnie w mieście przebywa na stałe ponad 3 mln ludzi, z czego kilkanaście procent to uciekinierzy z regionów okupowanych i bardziej zagrożonych działaniami wojennymi.
O tym, że nie można wykluczyć ewakuacji stolicy, powiedział w rozmowie z „New York Timesem” urzędnik ratusza Roman Tkaczuk. Rozmówca amerykańskiego dziennika podkreślił jednak, że na razie nie ma takiej potrzeby, a sytuacja znajduje się pod kontrolą. - Jeśli Rosja będzie kontynuować ataki, możemy stracić cały system dostaw energii elektrycznej. Jeśli nie będzie prądu, nie będzie też wody ani kanalizacji. Dlatego rząd i administracja miejska robią wszystko, co możliwe, by obronić system dostaw prądu - zapewnił Tkaczuk. W niedzielę Ukrenerho - państwowy dystrybutor prądu - przyjął grafik czasowych wyłączeń prądu w Kijowie i siedmiu obwodach środkowej i wschodniej Ukrainy. W ten sposób władze chcą ograniczyć zużycie energii. Takie wyłączenia już trwają; w efekcie także wieczorami i w nocy wiele ukraińskich miast jest pogrążonych w ciemnościach.
Kłyczko nie wyklucza pełnego blackoutu stolicy. - Robimy wszystko, by do tego nie doszło, ale bądźmy otwarci: wrogowie robią wszystko, by pozbawić miasto ciepła, elektryczności, wody, żebyśmy w ogóle wszyscy zmarli. Od tego, na ile będziemy przygotowani, zależy przyszłość kraju i każdego z nas - powiedział w sobotę na antenie telemaratonu informacyjnego. Mer wezwał kijowian do zrobienia zapasów, choć wielu Ukraińców już wcześniej przygotowało zapasy wody, pożywienia, powerbanków i przenośnych piecyków. Władze lokalne organizują też punkty ogrzewania w miejscach użyteczności publicznych, m.in. w salach gimnastycznych szkół i gmachach urzędów. W samym Kijowie ma powstać ok. 1 tys. punktów, w których mieszkańcy będą mogli się ogrzać na wypadek odcięcia centralnego ogrzewania.
Rosjanie zintensyfikowali ataki na infrastrukturę energetyczną z początkiem jesieni. Jak wyliczył Maciej Zaniewicz z Forum Energii, o ile między lutym a sierpniem elektrownie i elektrociepłownie były atakowane raz do pięciu razy w miesiącu, to we wrześniu takich ataków było 12, a w październiku aż 69. Aktywizacja ataków była możliwa dzięki dostawom tanich irańskich dronów Szahed. W sobotę władze w Teheranie po raz pierwszy przyznały, że takie dostawy miały miejsce. Szef MSZ tego kraju Hosejn Amir Abdollahian powiedział wprawdzie, że chodzi o „ograniczoną liczbę dronów na wiele miesięcy przed rozpoczęciem wojny” i że nie ma dowodów, jakoby amunicja krążąca była wykorzystywana do ataków na Ukrainę, jednak Ukraińcy zademonstrowali wystarczającą liczbę pozostałości po Szahedach, by obalić podobne stwierdzenia. ©℗
Michał Potocki