W Polsce wciąż pokutuje mit, że Niemcom udało się zbudować kapitalizm z ludzką twarzą. Taki równiejszy i sympatyczniejszy niż w innych krajach zachodnich. Rzeczywistość tego przekonania jednak nie potwierdza. Hasła „społecznej gospodarki rynkowej” albo „reńskiego kapitalizmu” zna każdy choćby nawet średnio zainteresowany tematem. Pojęcia te opisują model ekonomiczny, który funkcjonował z powodzeniem w latach 1950–1975, czyli już ponad pół wieku temu. Niemcy zawdzięczają mu bardzo wiele. To dzięki niemu przeszli przez proces powojennej odbudowy i zdołali jakoś (przynajmniej dla siebie) przepracować traumę nazizmu.

Dziś najludniejszy naród Europy gospodarczo funkcjonuje jednak zupełnie inaczej. A kto nie wierzy, niech zajrzy do nowej pracy Thilo Albersa, Charlotte Bartels i Moritza Schularicka, która przynosi kolejną porcję dowodów na to, że Soziale Marktwirtschaft wyzionęła ducha w zderzeniu z neoliberalnym kapitalizmem.
Praca ekonomistów (związanych z Uniwersytetami w Bonn i Berlinie) dotyczy niemieckich nierówności w latach 1895–2018. Na wykresach wyraźnie widać, że dynamika dysproporcji majątkowych i dochodowych w Republice Federalnej szczególnie nie różni się od tendencji obserwowanych w większości zachodnich krajów. Najmocniej rysuje się zjawisko biednienia biednych. Wyobraźmy sobie, że ustawiamy obok siebie wszystkich Niemców i szeregujemy ich wedle uzyskiwanego dochodu. Skupmy się na tej uboższej połówce – to będzie nasza próbka dolnych 50 proc. niemieckiego rozkładu dochodowego. Następnie sprawdźmy, jaki procent PKB (czyli całego wyprodukowanego w danym roku bogactwa narodowego) przypada na tę biedniejszą część. Dziś jest to ok. 18–19 proc. niemieckiego PKB.
A jak to było kiedyś? Zdecydowanie lepiej. Jeszcze w 1994 r. (a więc już po zjednoczeniu) na dolną połówkę przypadało prawie 25 proc. PKB. A jeśli cofnąć się do czasów Niemiec Zachodnich (czyli do wspomnianej „społecznej gospodarki rynkowej”), to widać, że dolnym 50 proc. przypadało nawet 33 proc. narodowego dochodu. Właśnie ten zjazd (z 33 proc. do 18 proc.) od lat 60. XX w. jest miarą biednienia biedniejszej części niemieckiego społeczeństwa. To samo dzieje się w tym okresie w USA, Wielkiej Brytanii czy Francji.
Trzeba przy tym pamiętać, że problem się nasila. Skumulowane nierówności dochodowe przekładają się na nierówności majątkowe. Gdyby zsumować całe bogactwo obywateli Republiki Federalnej (czyli wszystkie nieruchomości, oszczędności gotówkowe i inne aktywa) i sprawdzić, jaka jego część przypada na biedniejszą połówkę obywateli, to okaże się, że ich udział systematycznie spada – z 6–7 proc. w latach 70. XX w. do 2,8 proc. obecnie.
W zasadzie jedyne, co odróżnia gospodarkę niemiecką od amerykańskiej, to trendy po drugiej stronie dochodowego spektrum. 1 proc. najbogatszych nad Renem odjeżdża reszcie społeczeństwa – ich udział w PKB urósł z 20 proc. w latach 60. do 25–27 proc. Jednak nie jest to odjazd tak spektakularny, jak ten, który zdarzył się w USA – z 20 proc. w latach 60. do prawie 40 proc. dziś. Warto dodać, że wzrost fortuny niemieckiego 1 proc. był w ostatnich latach bardziej dynamiczny niż bogacenie się bogatych we Francji, w Szwecji czy nawet w uchodzącej za dużo bardziej neoliberalną Wielkiej Brytanii. Warto czasem zerkać do takich badań. Również po to, by się dowiedzieć, że wiele popularnych przeświadczeń szybko się dezaktualizuje.
1 proc. najbogatszych nad Renem odjeżdża reszcie społeczeństwa – ich udział w PKB urósł z 20 proc. w latach 60. do 25–27 proc. Jednak nie jest to odjazd tak spektakularny, jak ten, który zdarzył się w USA – z 20 proc. w latach 60. do prawie 40 proc. dziś