Zgoda na uszczuplenie zysków ze sprzedaży paliw albo okaleczenie na lata zdolności eksportowych – to dylemat, przed którym chce postawić Kreml koalicja pod przywództwem USA.

Grupa G7, zrzeszająca najbogatsze kraje demokratyczne, osiągnęła w piątek porozumienie polityczne w sprawie limitu cen na rosyjską ropę i produkty naftowe. Jak wskazują rozmówcy DGP, mechanizm ten może być najboleśniejszym ekonomicznym ciosem w agresora od początku wojny w Ukrainie.
Podporządkowanie się limitowi ma być warunkiem dostępu do usług firm z krajów G7 umożliwiających transport ropy. Będzie to istotne zwłaszcza z punktu widzenia ubezpieczeń dostaw morskich – ponad 90 proc. tego rynku jest kontrolowane przez kraje „siódemki”. Jeśli – jak liczą na to zwolennicy projektu – większość rynku, także poza Europą, podporządkuje się wytycznym G7, Rosja będzie musiała obniżyć ceny albo pogodzić się z ograniczeniem na długie lata swoich mocy produkcyjnych.
– To potężny, niewykorzystany do tej pory środek nacisku. Niesięgnięcie po to narzędzie prawdopodobnie spotęgowało kryzys energetyczny, bo dzięki rekordowym zyskom z ropy Władimir Putin mógł w sposób stosunkowo bezbolesny dla rosyjskiego budżetu manipulować dostawami gazu do Europy – mówi nam Lauri Myllyvirta, główny analityk Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA).
– W scenariuszu, w którym Rosja podporządkowuje się mechanizmowi i kontynuuje produkcję i eksport w obniżonych cenach, będzie to znaczące ograniczenie jej dochodów – przyznaje Ben McWilliams z Instytutu Bruegla. Jak zaznacza, obecnie ropa rosyjska sprzedawana jest co najmniej po 80 dol. za baryłkę, tymczasem ewentualny limit zostanie wyznaczony znacznie poniżej tego pułapu.
Narzucenie niższych cen na rosyjskie paliwa ma zarazem pomóc obniżyć notowania na światowych rynkach energii, które są jednym z głównych motorów napędowych inflacji. – Jesteśmy zdeterminowani, by wprowadzić tę politykę w życie w sposób, który zapewni realizację tych celów – podkreśliła w piątek rzeczniczka prasowa Białego Domu Karen Jean-Pierre.
Obawy o kolejną falę podwyżek notowań surowców starają się z kolei rozbudzić Rosjanie, deklarując, że odetną od ropy odbiorców, którzy zaakceptują proponowany sufit cenowy. Moskwa zwiększyła również presję na Europę, przedłużając na czas nieokreślony wyłączenie dostaw gazu do Europy przez Nord Stream. O ile kraje UE i tak zamierzały pod koniec bieżącego roku całkowicie odciąć się lub znacząco ograniczyć import ropy ze Wschodu, o tyle zatrzymanie dostaw gazu budzi niepokój w wielu stolicach. Te próby windowania cen mogą jednak zneutralizować narastające tendencje recesyjne w światowej gospodarce.
McWilliams przyznaje, że realizacja planu G7 nie jest wolna od ryzyka. Kluczowe – według niego – będzie zachowanie Chin i Indii. – Jeśli tamtejsze firmy będą stosować się do wyznaczonej przez G7 ceny maksymalnej, Rosja będzie zmuszona się podporządkować. W innym przypadku musiałaby całkowicie zrezygnować z eksportu. Jeżeli jednak Chiny i Indie pozostaną poza mechanizmem, Rosja może wstrzymać dostawy do krajów, które wdrożą limit. To w dalszym ciągu będzie oznaczało dla niej pewne koszty, ale dotychczasowa polityka wskazuje, że Moskwa jest gotowa poświęcać swoje dochody i przyszły dobrobyt na rzecz tego, co postrzega jako korzyść geopolityczną – mówi ekspert.
Oficjalnie wobec projektu G7 dystansuje się Pekin. Indie wstrzymują się na razie z zajęciem stanowiska, a Amerykanie twierdzą, że prowadzone z nimi rozmowy są obiecujące. Biały Dom zwraca też uwagę, że Rosja była dotąd skłonna akceptować nawet znaczące upusty cenowe w imię utrzymania stabilnego poziomu eksportu. Zwolennicy mechanizmu przekonują ponadto, że nawet w przypadku braku formalnego akcesu odbiorcy będą w praktyce stosować się do mechanizmu albo wykorzystywać go do negocjowania obniżek cen.