Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro” – tymi słowami Fausta z dramatu Johanna Wolfganga von Goethego można scharakteryzować rolę Michaiła Gorbaczowa w upadku Związku Radzieckiego. Gorbaczow, który zmarł we wtorek w wieku 91 lat, nie chciał upadku imperium, przeciwnie – przelewał krew, by ocalić jego granice.

Ale ZSRR okazał się niczym przeżarte przez korniki drewno. Wystarczyło pogmerać przy jego fundamentach, by rozwalił się w pył.
Zachodnia narracja jest manichejska. Oto prezydent ZSRR chciał dać swojemu krajowi wolność, a światu – pokój, więc zgodził się na zjednoczenie Niemiec, wycofał wojska z Afganistanu, zawiesił zimną wojnę i nie oponował, gdy kolejne kraje bloku wschodniego zaczynały myśleć o demokracji. Dlatego w zachodnich epitafiach dominuje bezwarunkowy podziw dla „Gorbiego”, laureata Pokojowej Nagrody Nobla – i pewnie trudno się temu dziwić. „Czy jedna osoba może zmienić świat? Tak. Może. Bez przemocy, bez czołgów, wycofując 350 tys. radzieckich żołnierzy z Niemiec. Wolność dla milionów w Europie Środkowej i Wschodniej. Jedność Niemiec. Nie do pomyślenia bez Michaiła Gorbaczowa. Osobowość stulecia, które odchodzi” – napisał niedoszły kanclerz Armin Laschet, ważna postać niemieckiej chadecji.
Tę opinię można wysłać do Sèvres jako wzorzec podejścia dużej części Zachodu do naszego regionu. To ten sam błąd myślowy, który kazał ignorować płynące z Europy Środkowej ostrzeżenia przed budową Nord Streamu albo wezwania do zdecydowanej reakcji po atakach na Gruzję w 2008 i Ukrainę w 2014 r. Skoro Gorbaczow nie wysłał czołgów do NRD, to można założyć, że nie wysłał ich nigdzie. Świetny przykład tak potrzebnego dzisiaj „dobrego Rosjanina”, który odszedł od doktryny Breżniewa i nie oponował, gdy Polska, NRD, Czechosłowacja i reszta Układu Warszawskiego zdecydowała się pójść swoją drogą. Gdyby jednak Gorbaczow urodził się pół wieku później, byłby świetną ilustracją powtarzanego nad Dnieprem powiedzenia, że rosyjski liberalizm kończy się na kwestii ukraińskiej. Podejrzanie wielu demokratów – od Michaiła Chodorkowskiego po Aleksieja Nawalnego – ma problem z uznaniem, że aneksja Krymu była przestępstwem, a państwa dawnego ZSRR to taka sama zagranica, jak Francja, i mogą same wybierać sobie sojusze.
Ten sam sekretarz generalny, który pozwolił na zjednoczenie Niemiec, stosował „przemoc i czołgi” wszędzie tam, gdzie narody żyjące w ZSRR upominały się o własne samostanowienie. To on kierował państwem, gdy radzieccy żołnierze mordowali gruzińskich demonstrantów saperkami, czołgi szturmowały wieżę telewizyjną w Wilnie, specjalne oddziały milicji pałowały Łotyszy, a wojskowi zabijali 147 demonstrantów w Azerbejdżanie. Centrum nie robiło nic, a czasem wręcz podsycało dziesiątki sporów etnicznych. Konflikty w Naddniestrzu i o Górski Karabach to pod wieloma względami dziedzictwo ery Gorbaczowa. Michaił Siergiejewicz nie zmienił się i później. W jednym z ostatnich dłuższych wywiadów, którego udzielił w 2018 r. Meduzie, mówił, że Władimir Putin to człowiek „na właściwym miejscu”. Wcześniej chwalił go za wzięcie Krymu. Z drugiej ręki wiemy, że dopiero inwazja z 24 lutego „głęboko go zasmuciła”.
Rozpad ZSRR wyszedł mu niechcący. Gorbaczow widział, jak system pogrąża się w ruinie i hipokryzji, i starał się te procesy gnilne odwrócić. Reformy gospodarcze, połączone z ograniczeniem represji i wprowadzeniem wolności słowa, sprawiły jednak, że imperium zbudowanego na strachu nie dało się utrzymać. Od pewnego momentu gangreny nie da się już cofnąć. Oczywiście nieuczciwa byłaby teza, że Gorbaczow był po prostu kolejnym gensekiem w jednym szeregu ze Stalinem i z Breżniewem. Nie odgradzał się od ludzi, był osobiście uczciwy, nie starał się dorobić dzięki funkcji, po partnersku i z wielką miłością traktował żonę Raisę, a po jej przedwczesnej śmierci na białaczkę opłakiwał ją do końca życia, łożąc na akcje charytatywne dla chorych na tę chorobę. Jego demokratyczna retoryka także była szczera. Ale Gorbimania w stylu Lascheta albo Andrzeja Rosiewicza z jego „Michaiłem, nastojaszczim gierojem” spłyca, zniekształca i fałszuje jego biografię.
Gorbaczow jest czwartym bohaterem tamtego czasu, który zmarł w tym roku. W czerwcu i lipcu odeszli sygnatariusze porozumień białowieskich, które rozwiązywały ZSRR – przywódcy Białorusi Stanisłau Szuszkiewicz, Ukrainy Łeonid Krawczuk i rosyjski sekretarz państwowy Giennadij Burbulis. Wraz z nimi odchodzą nadzieje, które przyświecały przemianom. Rosja atakiem na Ukrainę podkreśliła chęć przynajmniej częściowej odbudowy terytorialnej ZSRR. Przebudowa i jawność (pieriestrojka i głasnost) są już tylko wspomnieniem. Na początku putinizmu część współpracowników prezydenta stanowili ludzie, którzy wcześniej przysłużyli się demokratycznym przemianom, a dziś mogą powtórzyć za byłym premierem Wiktorem Czernomyrdinem: „Czego byśmy nie robili, ciągle wychodzi to samo: albo KPZR, albo automat Kałasznikowa”.