Obóz pro-life nie traci w USA czasu po wyroku Sądu Najwyższego. Przepisy szybko są zaostrzane, już co trzecia Amerykanka mieszka w stanie, gdzie aborcja jest prawie całkowicie zakazana.

Najpierw, w historycznym wyroku, zdominowany przez konserwatystów Sąd Najwyższy USA uchylił słynne orzeczenie Roe vs. Wade sprzed pół wieku, dając poszczególnym stanom wolną rękę do decydowania na temat własnej polityki aborcyjnej. Później stany rozpoczęły proces zaostrzania przepisów w tej dziedzinie. Oficjalnie według ostatnich rządowych danych w USA wykonuje się legalnie ok. 630 tys. aborcji rocznie.
Z wyliczeń liberalnego „Washington Post” wynika, że jest ona obecnie „zakazana lub prawie całkowicie zakazana” w 15 amerykańskich stanach, głównie na Południu. 15 września do konserwatywnej ligi dołączy niemal na pewno Indiana. W kolejnych sześciu stanach, m.in. w Michigan oraz Utah, toczą się sądowe batalie dotyczące prób zawężenia dostępu do aborcji. Na ten moment 35 proc. kobiet w USA w wieku od 15 do 44 lat nie dokona legalnej aborcji w swoim stanie, a odsetek ten prawdopodobnie jeszcze wzrośnie.
Warto przy tym podkreślić, że w 15 stanach, gdzie jest ona „zakazana lub prawie całkowicie zakazana”, pozostaje wciąż dopuszczalna, gdy zagrożone jest życie matki. Czynnikiem łagodzącym w zdecydowanej większości przypadków nie są natomiast gwałt czy poważne wady wrodzone płodu. Wprowadzane w rządzonych przez konserwatystów stanach nowe prawa zakazują aborcji już od samego poczęcia, ale z wyjątkami, np. w Georgii, Ohio, Idaho przerwanie ciąży jest legalne w pierwszych sześciu tygodniach.
W ubiegłym tygodniu wprowadzono antyaborcyjne regulacje w Teksasie, Tennessee oraz Idaho. Dotyczą one m.in. wyższych kar dla osób pomagających przy aborcji. W zamieszkanym przez prawie 30 mln osób Teksasie nie ma już ani jednej aborcyjnej kliniki, a lekarzom przerywającym ciąże grozi kara dożywocia. Prasa z południa USA pisze o obleganiu klinik aborcyjnych „za pięć dwunasta”, jak w Tennessee przed zmianą prawa, która nastąpiła w czwartek. A także o przypadkach Amerykanek podróżujących do Meksyku, który w 2021 r. zdekryminalizował przerywanie ciąży. Część polityków Patrii Republikańskiej zamierza ukrócić takie próby i wychodzi z propozycjami uchwalania praw zakazujących czy karzących za „aborcyjne podróże” do innych stanów czy państw.
Równocześnie po wyroku Sądu Najwyższego odwrotne decyzje podejmują stany rządzone przez demokratów. Część z nich zapisuje czy potwierdza prawo do szerokiego dostępu do aborcji w swojej lokalnej legislacji czy zwiększa środki dla oferujących przerywanie ciąży klinik, już doświadczających pierwszych fal kobiet przyjeżdżających z konserwatywnych regionów. Ciekawy przypadek stanowi Kansas, stan mocno konserwatywny, w którym ostatnim demokratą, który zwyciężył w wyborach prezydenckich, był w 1964 r. Lyndon B. Johnson. Mimo przewagi prawicowego elektoratu na początku sierpnia ponad 65 proc. mieszańców opowiedziało się tu w referendum za pozostawieniem prawa do aborcji w stanowej konstytucji.
W Teksasie lekarzom przerywającym ciąże grozi kara dożywocia
Przypadek Kansas nie zaskakuje, gdy rzuci się okiem na ogólnokrajowe sondaże, z których wynika, że dla sporej części republikanów tegoroczny wyrok Sądu Najwyższego oraz jego konsekwencje to krok za daleko. Badania są jednoznaczne – większość Amerykanów nie jest zadowolona z decyzji Sądu Najwyższego. Sondaż centrum Pew Research wykazał, że nie zgadza się z nim 57 proc. obywateli USA, a popiera 41 proc. Niemal identyczny wynik uzyskano w badaniu ośrodka Marist – 56 proc. do 40 proc. Na zadawane corocznie przez Pew Research pytanie, czy aborcja powinna być legalna we wszystkich lub w większości przypadków, 62 proc. Amerykanów odpowiedziało w tym roku twierdząco. Niemal o połowę mniej (36 proc.) ankietowanych uznało, że aborcja zasadniczo powinna być zakazana. Od 1995 r., początku takich badań, liczby te nie wykazują większych wahań, choć ostatnimi laty przewaga obozu pro-choice nieznacznie się zwiększyła.
Mocno krytycznym okiem na wyrok Sądu Najwyższego patrzy także większość organizacji zajmujących się prawami człowieka oraz samo ONZ. Wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych ds. praw człowieka Michelle Bachelet nazwała go „poważnym krokiem w tył” i „ogromnym ciosem dla kobiet w zakresie praw człowieka i równości płci”. Dyrektor Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) Tedros Adhanom Ghebreyesus mówił, że jest rozczarowany. Podobnie sytuację ocenia administracja Joego Bidena, która próbuje przeciwdziałać skutkom wyroku. 3 sierpnia prezydent USA podpisał rozporządzenie, zgodnie z którym stany, w których aborcja pozostaje szeroko dostępna, mogą wnioskować o finansowanie tej procedury z ubezpieczenia zdrowotnego dla osób o niskich dochodach (Medicaid).