Integracja Ukraińców na rynku pracy przebiegła dobrze. Gorzej jest, jeśli chodzi o dostęp do służby zdrowia, a opieka psychologiczna to fikcja - mówi dr Sara Bojarczuk z Ośrodka Badań nad Migracjami.

W Europie mieszka dziś prawie 6 mln uchodźców z Ukrainy, najwięcej w Polsce (ponad 1,2 mln) i w Niemczech (ok. 900 tys.) I właściwie nie używa się dziś w tym kontekście słowa „kryzys”. Czy Europa zdała egzamin?
Możemy już powiedzieć, że poradziła sobie znacznie lepiej niż z poprzednimi kryzysami uchodźczymi, choć oczywiście zawsze mogłoby być lepiej. Na pewno rozwiązania wdrożone w ich następstwie zdecydowanie przyczyniły się do lepszego zarządzania procesem przyjmowania uchodźców z Ukrainy. A więc tak - Europa, a w szczególności Polska i jej obywatele - zdali egzamin.
Czy przyjęcie uchodźców z Ukrainy zmieniło nasze podejście do migrantów?
Na pewno. Poza tym trzeba tutaj odróżnić nasze podejście do migracji zarobkowej od tego do migracji przymusowej, migracji uchodźczej oraz tego, z jakiego kraju jest ten napływ migracyjny. Obywatele, a w dużej mierze obywatelki Ukrainy i ich dzieci, nie mieli wyboru - uciekali od wojny, chcieli po prostu przeżyć. Fakt, że są to nasi wschodni sąsiedzi, również pozytywnie wpłynął na tak ogromną mobilizację Polaków. Z pewnością cechy demograficzne uchodźców też miały wpływ - zupełnie inaczej postrzegane są kobiety z dziećmi niż np. młodzi mężczyźni. Znaczenie miały też wcześniejsze doświadczenia z migracją z Ukrainy. Przed wojną migranci, a zwłaszcza z Ukrainy, bardzo dobrze zintegrowali się też na rynku pracy, co w znacznym stopniu przyczyniło się do otwartości Polaków.
Można było lepiej przeprowadzić proces adaptacji Ukraińców w Polsce i w całej UE?
W części z tych obszarów wyłączne kompetencje mają państwa członkowskie, a nie UE. Natomiast ze strony Unii kluczowe było uruchomienie dyrektywy o ochronie tymczasowej dla obywateli Ukrainy, co umożliwiło im dostęp do rynku pracy i pozwoliło im zapewnić sobie podstawowe środki do życia. To w największej mierze przyczyniło się do integracji uchodźców, zwłaszcza na rynku pracy. W Polsce przed wojną dominował rynek pracownika, więc Ukraińcy - przynajmniej na początku - stosunkowo łatwo na niego wchodzili. Pracodawcy też często po prostu preferowali pracowników z Ukrainy - jako tańszą i lepszą siłę roboczą. Jednak ten kryzys pokazał również złe oblicze polskich pracodawców. W sektorach, gdzie udział migranckiej siły roboczej jest największy, pojawiły się doniesienia np. o wyzysku, nielegalnym zatrudnieniu, niewypłacaniu wynagrodzeń.
A jak to wygląda w obszarze edukacji i ochronie zdrowia?
Zdecydowanie gorzej. W kwestii edukacji prawdziwy egzamin przejdziemy we wrześniu, kiedy okaże się, na ile dzieci, które przyjechały z Ukrainy, zostały włączone do polskiego systemu oświaty i jak sobie w nim radzą: przede wszystkim w kwestiach lingwistycznych, ale też w procesie integracji i akulturacji. Ważne, aby zwrócić uwagę na nastolatków, którzy również są grupą szczególnie narażoną na kryzysy. Jeśli chodzi o opiekę zdrowotną, to w teorii dostęp jest, jednak gorzej z kwalifikacjami kadry medycznej. Kuleje opieka psychologiczna, a przecież poza potrzebami opieki lekarza pierwszego kontaktu, uchodźcy i uchodźczynie potrzebują psychologa, aby wesprzeć radzenie sobie z traumą, której doświadczyli. Właściwie to kompletna fikcja. Dzisiaj pomoc psychologiczna dla uchodźców jest zapewniana głównie przez organizacje pozarządowe lub prywatne praktyki - poza systemem NFZ.
O ile za przyjmowanie uchodźców z Ukrainy Polska była chwalona, o tyle zupełnie inaczej oceniano postępowanie z migrantami na granicy z Białorusią. Czy kryzys ten czegoś nas nauczył?
Myślę, że jedyne, czego nas nauczył, to znieczulicy. Osoby z organizacji pozarządowych, które działają na granicy białoruskiej, wypracowały różne strategie pomocy, natomiast Straż Graniczna i inne służby mundurowe odpowiedzialne za bezpieczeństwo opracowywały strategię, aby skutecznie blokować zarówno migrantów, jak i osoby niosące im pomoc. Nie ma tam współpracy, która jest niezbędna w zarządzaniu tego typu procesami. Kryzys na granicy białoruskiej wciąż istnieje, budowa fizycznych zapór go nie rozwiązała. Wręcz przeciwnie - sytuacja w tamtych rejonach jest coraz bardziej dramatyczna.
Co więc powinny robić państwa w obliczu kryzysów takich jak ten na białoruskim odcinku? Przyjmować wszystkich migrantów i uprościć procedury azylowe? Czy budować mury i płoty?
To jest pytanie, czy ruchami migracyjnymi można zarządzać inaczej niż za pomocą twardej infrastruktury. Przykład Słowenii, która zdemontowała swój mur, pokazuje, że można. Mury jako fizyczne bariery często przyczyniają się do zaostrzania konfliktów i nie do końca się sprawdzają w nadzorowaniu ruchu migracyjnego. Jest to często miejsce zapalne. To nie znaczy, że uważam, że państwa powinny przyjmować bezwzględnie wszystkich.
Jakie są źródła największych ruchów migracyjnych? Dotąd było to Morze Śródziemne, wciąż są tam aktywne siatki przemytnicze.
Na pewno kryzys żywnościowy nada większą dynamikę ruchom migracyjnym z Afryki i Bliskiego Wschodu. Dziś UE jest jednak bogatsza o doświadczenia z 2014 r. Prowadzone są działania polityczne, udzielana jest długoterminowa pomoc rozwojowa krajom pochodzenia migrantów. Tylko wspierając rozwój państw afrykańskich, możemy zahamować napływ dużej liczby ludzi do Europy. Dziś zarządzanie migracją w UE to wciąż doraźne gaszenie pożarów.
ikona lupy />
Sara Bojarczuk, Ośrodek Badań nad Migracjami / Materiały prasowe