- Wielcy zachodni gracze powinni robić więcej, by pomóc Ukrainie. Wsparcie Polski czy Litwy nie zmieni mocno oblicza wojny - mówi Linas Linkevičius, były minister spraw zagranicznych oraz obrony Litwy

Szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego w Madrycie przyniósł decyzję o zwiększeniu sił NATO na wschodniej flance i zapowiedź rozbudowy do 300 tys. sił szybkiego reagowania. To wystarczająco, by odstraszyć Rosję od dalszej agresji?
W dłuższej perspektywie to nie wystarczy. Musimy jeszcze bardziej zwiększyć wydatki na zbrojenia, wciąż nie wszystkie państwa NATO biorą tę sprawę na poważnie. Natomiast jeśli mówimy o przeciwdziałaniu zagrożeniom ze strony Rosji, decyzje z Madrytu to w krótkim terminie dobry kierunek. Po prostu powinniśmy robić więcej. Amerykanie poważnie traktują zobowiązania do kolektywnej obrony, w tym art. 5 Traktatu północnoatlantyckiego. Najlepszym narzędziem odstraszania jest obecność wojsk. Oddziały rozlokowywane na wschodniej flance są pomocne, ale to zdecydowanie nie wystarczy. Chodzi nie tylko o ich liczbę, ale bardziej o jakość, w tym jeśli chodzi o obronę przeciwrakietową. Musimy iść za ciosem, przeznaczać kolejne środki na obronność. Patrząc na historię, problemem było też to, że po przyjęciu do Sojuszu Północnoatlantyckiego krajów Europy Środkowej, w tym Litwy i Polski, nie było w regionie wystarczającej natowskiej infrastruktury.
Które państwa robią za mało?
Chciałbym uniknąć wymieniania pojedynczych państw, ale chodzi mi głównie o niewystarczające wydatki na zbrojenia. Z pewnością to, jak Polacy czy Litwini wspierają Ukrainę, robi wrażenie, ale to nie zmienia obrazu wojny na wschodzie kontynentu. Wielcy gracze powinni robić więcej, to jest ich odpowiedzialność. A rolą naszych państw powinno być świecenie przykładem.
Jak powinna wyglądać obecnie polityczna strategia Kijowa? Czy to dobrze, że Ukraińcy otwarcie deklarują, iż ich celem jest powrót na Krym?
Takie deklaracje to dla Kijowa odpowiedź na rosyjską propagandę. Jeśli Rosjanie mówią, że ich zniszczą, to oni odpowiadają im tym samym: że to oni ich zniszczą. To element gry dyplomatycznej. Poza tym oświadczenia o wyzwoleniu swojego kraju to zrozumiała retoryka. Nie można krytykować Ukraińców za to, że mają taką wolę. Nawet jeśli myślimy, że nie jest to realny scenariusz na najbliższe miesiące, to nie powinniśmy się poddawać.
Jaka będzie reakcja Zachodu, w tym Stanów Zjednoczonych, gdy wojna pójdzie po myśli Ukraińców i będą mieli realną możliwość odbicia Krymu czy okupowanej od 2014 r. części Donbasu?
Tu dotykamy punktu, który jest bardzo wrażliwy dla wielu naszych zachodnich partnerów. Owszem, jeśli wojna zakończy się powrotem do stanu terytorialnego sprzed 24 lutego, nie będzie to dla nich kontrowersyjne. Ale wielu na Zachodzie - nawet jeśli nie mówi tego otwarcie - będzie przeciwnych pójściu dalej na Krym i okupowaną od ośmiu lat część Donbasu. ©℗
Rozmawiał Mateusz Obremski