Jutro rozpocznie się trzydniowa podróż amerykańskiego przywódcy do Izraela i Arabii Saudyjskiej. Cel jest jeden – zwiększenie produkcji ropy.

Pierwsza wizyta prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena w regionie upłynie pod znakiem kryzysu energetycznego. Amerykański przywódca w środę przyleci do Jerozolimy, skąd później uda się do saudyjskiej Dżeddy na szczyt państw Rady Współpracy Zatoki Perskiej. Będzie próbował przekonać bliskowschodnich polityków do zwiększenia produkcji ropy naftowej, by pomóc w obniżeniu rekordowo wysokich cen za baryłkę. Oficjalnie Biały Dom zaprzecza jednak, że to energia, a nie kwestia normalizacji stosunków Izraela z resztą świata arabskiego, będzie tematem przewodnim podróży. W ten sposób współpracownicy demokraty próbują znaleźć poparcie dla jego wizyty w regionie – wielu członków Partii Demokratycznej jest sceptycznie nastawionych do pogłębiania więzi z Arabią Saudyjską, którą jeszcze podczas kampanii wyborczej Biden określił mianem „międzynarodowego pariasa”. Budowa przez Izrael nowych sojuszy na Bliskim Wschodzie spotyka się za to w Waszyngtonie ze sporym poparciem.
Według informacji „Financial Timesa” USA nie spodziewają się jednak żadnych konkretnych zapowiedzi w sprawie zwiększenia produkcji ropy podczas szczytu. Wpływ na to może mieć sposób postrzegania obecnej sytuacji przez Arabię Saudyjską. Tamtejszy minister energii Abdulaziz ibn Salman przekonywał niedawno, że rynek jest stosunkowo zrównoważony. Niecały miesiąc temu odwiedził też Sankt Petersburg, gdzie podczas Międzynarodowego Szczytu Ekonomicznego spotkał się z wicepremierem Rosji Alexandrem Novakiem. Po wizycie podkreślał, że stosunki między Arabią Saudyjską a Rosją są tak ciepłe jak pogoda w Rijadzie. Novak stwierdził z kolei, że Moskwa będzie mogła kontynuować współpracę w ramach OPEC+ (forum zrzeszające członków Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową oraz innych eksporterów tego paliwa) nawet po wygaśnięciu obecnego porozumienia, którego termin upływa jesienią tego roku.
Zdaniem członkini rady doradczej Lebanese Oil and Gas Initiative Diany Kaissy Biden nie zdecydowałby się jednak na tak ryzykowną podróż, gdyby nie spodziewał się znaczącego wsparcia ze strony państw regionu Bliskiego Wschodu. Kaissy tłumaczy w rozmowie z DGP, że po państwach członkowskich OPEC – przede wszystkim Zjednoczonych Emiratach Arabskich i Katarze – widać chęć współpracy z Zachodem. Na przykład władze w Ad-Dausze miałyby od 2024 r. zacząć eksportować LNG do Europy. Problem polega na tym, że emirat będzie domagać się od krajów Unii Europejskiej podpisania długoterminowych kontraktów, co z kolei skomplikuje osiągnięcie celów związanych z redukcją emisji gazów cieplarnianych. Kaissy podkreśla także, że działania członków OPEC nie zastąpią w pełni dostaw, które do Unii wysyłała Moskwa. – To częściowe rozwiązanie, ale będzie odgrywało ważną rolę w walce z kryzysem energetycznym – tłumaczy.
Saudyjczykom współpraca z Zachodem mogłaby się opłacić. Władze w Rijadzie będą próbowały uzyskać od Bidena obietnicę, że jego administracja będzie lobbować w Kongresie w sprawie sprzedaży broni do Rijadu. Z informacji opublikowanych wczoraj przez agencję Reutera wynika, że przed wizytą Bidena saudyjscy urzędnicy naciskali na Amerykanów, by zrezygnowali z polityki ograniczającej sprzedaż wyłącznie do broni defensywnej. Takie transakcje spotykają się z ostrym sprzeciwem demokratów, którzy krytykują rolę Arabii Saudyjskiej w wojnie w Jemenie, gdzie trwa jeden z najgorszych kryzysów humanitarnych na świecie. Spotkanie z amerykańskim przywódcą jest de facto dla przywódcy królestwa księcia Muhammada ibn Salmana szansą na powrót do międzynarodowych łask. Szczególnie po tym, jak USA opublikowały raport wywiadu, w którym stwierdzono, że zezwolił on na operację „schwytania lub zabicia” dziennikarza Dżamala Chaszukdżiego.
Być może podczas szczytu w Dżeddzie dojdzie do ogłoszenia umowy łączącej Irak z siecią energetyczną państw Zatoki Perskiej, dzięki czemu zmniejszyłaby się zależność Iraku od Iranu w zakresie energetyki. Rola Teheranu w bliskowschodniej układance paliwowej jest kluczowa. Izraelskie władze potwierdziły, że drony, które wspierany przez Iran libański Hezbollah wysłał w ubiegłym tygodniu nad złoża gazu Karisz w związku z toczącym się między państwami konfliktem o granice na Morzu Śródziemnym, zostały wyprodukowane w Iranie. Jak twierdzi Michael Young z Carnegie Middle East Center, w momencie gdy Europa zmniejsza swoją zależność od rosyjskiej ropy i gazu, Iran podnosi stawkę, potwierdzając, że bezpieczeństwo potencjalnych izraelskich dostaw gazu do Europy może być zagrożone, jeśli jego interesy nie zostaną potraktowane poważnie. To właśnie gaz z państwa żydowskiego zdaniem Kaissy miał znaleźć się na pierwszej linii frontu i dotrzeć do Europy najszybciej. Przedłużający się konflikt może te plany zniweczyć.
– Negocjacje trwają zwykle latami. Tego typu sporów nie rozwiązuje się nawet w ciągu kilku lat, chyba że kraje stoją wyraźnie po tej samej stronie barykady. W przypadku Izraela i Libanu zdecydowanie nie ma to miejsca – dodaje.
Zwróciliśmy się do Komisji Europejskiej z pytaniem, czy w związku z sytuacją w regionie import gazu z Tel Awiwu się opóźni. Do zamknięcia tego wydania DGP nie otrzymaliśmy odpowiedzi. ©℗