Turcy z niepokojem patrzą na zdobycze terytorialne Rosji na południu Ukrainy. Jednocześnie zachowują kanały komunikacji i z Moskwą, i Kijowem, starają się pośredniczyć.

Spośród wszystkich państw aspirujących do roli pośrednika w rozmowach ukraińsko-rosyjskich na lidera wyrosła Turcja, gdzie toczą się negocjacje przedstawicieli obu krajów. To wstępny etap, w ocenie obserwatorów więcej jest na razie sondowania wzajemnych pozycji oraz teatru ze wszystkich stron niż wymiernego postępu. - Rozmowy toczą się, ale jednocześnie trwają walki. Bardzo dużo będzie zależało od sytuacji na froncie. Na razie Rosja nie doszła do wniosku, że rozmowy mają być poważne i zakończyć się porozumieniem. Używając siły militarnej, Moskwa chce osiągnąć sukces na froncie i negocjować z silnej pozycji - mówi nam Adam Balcer, politolog z Kolegium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego.
Mimo tego Turcy wierzą, że prędzej czy później za ich pośrednictwem uda się doprowadzić do spotkania między prezydentami Wołodymyrem Zełenskim i Władimirem Putinem i końcowo do trwałego rozejmu. I choć bezpośrednio nie zamierzają ingerować w przebieg negocjacji, pozostawiając to Ukraińcom i Rosjanom, to jednocześnie nie ukrywają swoich preferencji.
Podstawową sprawą jest dla Ankary zachowanie przez Ukrainę dostępu do Morza Czarnego oraz uniknięcie rosyjskiego szturmu na Odessę, uznawaną przez Turków za bramę do regionu. Z informacji DGP wynika, że Turcji zależy też, by liczący przed wojną ok. 300 tys. mieszkańców Chersoń ponownie znalazł się po stronie ukraińskiej. To największe miasto, które na skutek rozpoczętej pod koniec lutego wojny jest okupowane przez Rosjan. A także ich najpoważniejszy przyczółek na zachód od Dniepru, otwierający możliwość ataku na Odessę. Turcy chcą oddalić niebezpieczeństwo szturmu na to miasto, a do tego potrzeba odsunąć od niego Rosjan jak najdalej. To wyzwanie stoi obecnie przed kontratakującymi siłami ukraińskimi w obwodzie chersońskim.
Ankarze zależy na tym, żeby w ukraińskie ręce wrócił Chersoń - to przyczółek otwierający Rosjanom możliwość ataku na Odessę
Na skutek wojny - jak twierdzi Balcer - Turcja może być drugim po Chinach beneficjentem długoterminowego gospodarczego osłabienia Rosji w basenach Morza Czarnego, Morza Kaspijskiego oraz w Azji Centralnej. Na kontrakty przy powojennej odbudowie Ukrainy liczy konkurencyjny turecki sektor budowlany. Potencjalnie mogłoby to stanowić wielki bodziec rozwojowy dla pogrążonej w kryzysie tureckiej gospodarki. W ciągu ostatniego roku lira straciła na wartości prawie o połowę, inflacja nad Bosforem sięga obecnie prawie 60 proc. A wojna i spowodowane z nią zakłócenia w handlu prawdopodobnie doprowadzą do jeszcze większego wzrostu cen. Rosja dostarcza Turcji 45 proc. jej zapotrzebowania na gaz oraz 70 proc. pszenicy. Ukraina zapewnia natomiast 15 proc. importu tego zboża.
To właśnie w znacznej mierze z powodów gospodarczych Ankara nie decyduje się na dołączenia do unijnych i amerykańskich sankcji nałożonych na Rosję po jej agresji. W Turcji nie brak głosów, że taki krok okazałby się dla kraju zbyt bolesny ekonomicznie i że lepiej jest równoważyć swoją politykę. Aż do momentu, gdy Rosjanie nie nadepną za mocno na odcisk w regionie, gdzie w niektórych miejscach nie brakuje punktów zapalnych między Moskwą a Ankarą.
Należy do nich Libia, Kaukaz oraz północna Syria. Już teraz nie brakuje w tych regionach starć sojuszników obu stron; ewentualne przekroczenie wzajemnych czerwonych linii może w ocenie obserwatorów przerodzić się w szerszą wojnę zastępczą. Tym bardziej że w Ankarze w trakcie inwazji na Ukrainę umacnia się przekonanie, że Turcy byliby w stanie wygrać konwencjonalną wojnę regionalną z Rosją. Jednocześnie na ten moment strona turecka pokazuje Kremlowi, że nie zamierza palić mostów i jest zdolna do pełnienia funkcji pośrednika. A kandydatów do mediacji było więcej, m.in. Izrael.
Wśród niektórych w NATO podejście Ankary wywołuje zaniepokojenie. Zachodnich partnerów zaniepokoiły niedawne słowa Ibrahima Kalina, doradcy prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana, który stwierdził, że po wojnie „powstanie nowa globalna architektura bezpieczeństwa”. „The Guardian” ocenił, że te słowa to wniosek, że „era amerykańskiej hegemonii musi się skończyć”.
- Dla Zachodu Turcja stanowi „miękkie wyzwanie”. Turcy chcą być w NATO, ale jako mocarstwo regionalne czasami à la carte - ocenia Balcer. Wymienia jednak przy tym, że w ONZ Ankara głosowała za Ukrainą, a różne tureckie instytucje oficjalnie potępiają rosyjską agresję. „W mediach - w znacznej mierze kontrolowanych przez władze - jest opowieść inna niż w węgierskich. Mówi się o rosyjskiej okupacji czy agresji” - zauważa ekspert. Na słowach się nie kończy - do Ukrainy Turcy dostarczają broń. Prawdopodobnie także popularne drony Bayraktar, formalnie produkowane przez prywatną firmę. - Turcy mówią, że to prywatny biznes. Ale mówimy o firmie, której właścicielem jest zięć Erdoğana. I ta firma nie handluje baklawą - odnotowuje Balcer.
Pod koniec marca Erdoğan deklarował, że Turcja jest gotowa pełnić w przyszłości dla Ukrainy funkcję gwaranta bezpieczeństwa, ale zaznaczając, że szczegóły formatu wymagają dopracowania. Podobnie wyczekujące stanowisko zajęły inne państwa, do których Kijów zwrócił się z prośbą o potencjalne gwarancje. Oprócz Turcji to kraje członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ, Niemcy, Kanada, Włochy, Polska i Izrael. We wtorek Zełenski precyzował, że chodzi o przekazanie broni w ciągu 24 godzin oraz wypracowanie wcześniej sankcji, które będą wdrażane „w ciągu sekundy po pojawieniu się zagrożenia dla Ukrainy ze strony Moskwy”. ©℗
ikona lupy />
Miasta przygotowane na atak Rosjan / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe