Miejscowe elity obawiają się, że jeśli Ukraińcom nie uda się odeprzeć ataku, ich kraj będzie następny

Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau spotkał się z przywódcami Mołdawii i separatystycznego Naddniestrza. Wizyta Raua – w podwójnej roli szefa MSZ i przewodniczącego Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie – przypomniała o kosztach, jakie Kiszyniów ponosi ze względu na wojnę w Ukrainie. Wśród tematów było również bezpieczeństwo Mołdawii.
Czarny scenariusz przewidywałby wejście Rosjan do wspieranego przez nich separatystycznego Naddniestrza, gdyby udało im się minąć Mikołajów i osiągnąć granicę z Mołdawią. Wówczas Kreml mógłby postawić Kiszyniowowi ultimatum: albo godzi się na rosyjskie warunki uregulowania konfliktu, albo zostanie zaatakowany w ramach kolejnej „operacji denazyfikacyjnej”. Podstawowym celem Kremla jest zaś zgoda na federalizację, w ramach której prorosyjscy separatyści zyskaliby prawo wetowania decyzji politycznych. O tym, że Rosjanie w wariancie maksymalnym chcą dojść do Naddniestrza, pisały pod koniec 2021 r. zachodnie media, które precyzyjnie prognozowały zamiary Moskwy. Strzałka kończąca się w Naddniestrzu widniała też na mapie zaprezentowanej już po rozpoczęciu inwazji przez Alaksandra Łukaszenkę na naradzie z białoruskimi generałami.
Ani Kiszyniów, ani Tyraspol nie są zainteresowane zmianą status quo. Elity separatystyczne i – w mniejszym stopniu – mołdawskie uczyniły z niedookreślenia statusu parapaństwa źródło dochodów, które w przypadku wciągnięcia do wojny lub uregulowania konfliktu by zniknęły. Tyraspol zgodził się nawet na faktyczne objęcie podpisaną przez Mołdawię umową o wolnym handlu z UE, choć gdy 4 marca Kiszyniów złożył wniosek akcesyjny, separatyści zażądali uznania własnej niepodległości. Jak podały tamtejsze media, szef polskiego MSZ z zadowoleniem przyjął deklarację naddniestrzańskiego przywódcy Wadima Krasnosielskiego, że parapaństwo nie ma agresywnych zamiarów. Choć sekretarz ukraińskiej Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksij Daniłow wezwał do otwarcia nowych frontów przeciwko Rosji, m.in. w Naddniestrzu, nikt w Mołdawii nie myśli o rozwiązaniu problemu siłą.
I nie chodzi tylko o 1500 rosyjskich żołnierzy, którzy stacjonują na lewym brzegu Dniestru, w większości urodzonych w Naddniestrzu. Wojna z początku lat 90., choć pozostaje mitem założycielskim parapaństwa, nie budzi już wielkich emocji. W przeciwieństwie do Ukrainy Mołdawia nie ma silnej armii ani wewnętrznego przekonania, że jest w stanie przeciwstawić się ewentualnej agresji. Jako państwo z wpisanym do konstytucji statusem neutralnym nie ma też ambicji wstępowania do NATO. Kiszyniów ma pod bronią 5 tys. żołnierzy, 10 czołgów i trzy samoloty. Wydaje na obronę zaledwie 0,4 proc. PKB, z czego większość jest wydawana na pensje dla żołnierzy i pracowników cywilnych. Nadzieję, że uda się uniknąć rosyjskiej agresji, daje postawa Ukraińców, którzy odparli rajd na Mikołajów i próbują kontratakować w położonym jeszcze dalej od mołdawskiej granicy obwodzie chersońskim. – Zgodnie z informacjami naszego wywiadu i pozyskanymi od partnerów Mołdawia nie jest obecnie bezpośrednio zagrożona – mówi DGP wiceszef parlamentu Mihai Popșoi.
Podobne głosy pojawiały się podczas wizyty ministra Raua. – Każdy mieszkaniec Europy jest dotknięty przez wojnę i każdy czuje się przez nią mniej bezpiecznie. Przypomnę jednak, że Mołdawia jest państwem neutralnym i nie ma powodu, by została zaatakowana – powiedział szef MSZ Nicu Popescu. Zapytaliśmy Raua, czy podczas spotkań w Kiszyniowie dało się odczuć zaniepokojenie jego rozmówców. – W naszej części Europy każde społeczeństwo odczuwa niepokój wynikający z tego, że w sąsiednim kraju toczy się bardzo brutalna, niczym niesprowokowana wojna. Natomiast poczucie zagrożenia bynajmniej nie dominowało – mówi Zbigniew Rau. Według niego często pojawiał się za to temat perturbacji gospodarczych. Mołdawia obok Ukrainy i Kosowa jest najbiedniejszym państwem Europy. Obroty z Rosją, Ukrainą i Białorusią stanowią 20 proc. jej handlu zagranicznego. Kraj w 100 proc. zależy od dostaw gazu z Gazpromu, który szantażuje Kiszyniów odcięciem dostaw, jeśli Mołdawianie nie uregulują arbitralnie wyliczanego przez Moskwę długu.
Rząd szuka pomocy za granicą, bo i bez wojny tegoroczny budżet zakłada ogromny deficyt. Podczas wizyty Andrzeja Dudy w Kiszyniowie 21 marca Warszawa poinformowała o przyznaniu Mołdawii 20 mln euro nieoprocentowanego kredytu. Jak się dowiedzieliśmy, ministerstwa finansów pracują już nad szczegółami. – To jest w tej chwili podstawowe zmartwienie, żeby nasze państwa udźwignęły te wszystkie ciężary, które na nas spadają w związku z toczącą się na Ukrainie wojną i trendami światowymi – mówił prezydent RP. Granicę ukraińsko-mołdawską po 24 lutego przekroczyło 375 tys. uchodźców, głównie kobiet i dzieci. Większość przejechała przez kraj tranzytem w drodze do Rumunii i innych państw UE, jednak 100 tys. zostało. Mołdawia jest zbyt małym – liczy zaledwie 2,6 mln ludności – i zbyt biednym państwem, by zapewnić wszystkim dach nad głową i wyżywienie. ©℗