Konwój napierający z północy miał poprzez Blitzkrieg zdobyć stolicę, a teraz stoi narażony na ataki. Równocześnie jest rozbudowywana obrona miasta od południa.

W tej chwili dla ukraińskiej stolicy liczą się dwie drogi - E95 w kierunku Białej Cerkwi i dalej do Winnicy oraz szosa łącząca od północy Przyborsk z lotniskiem wojskowym w Hostomlu. Pierwsza to twierdza, od której utrzymania będzie zależeć los Kijowa. Na drugiej utknął ponad 60-kilometrowy konwój rosyjskich pojazdów wojskowych, które mają oblegać stolicę.
Za pośrednictwem E95 do miasta trafiają dostawy. Przemieszczają się nią cywile opuszczający Kijów i w - odwrotnym kierunku - ci, którzy zdecydowali się przyłączyć do obrony. Wiozą paliwo, zapasy jedzenia i wszystko to, co będzie potrzebne, by długo trwać i walczyć. Co kilkaset metrów są rozstawione blokposty. To umocnione punkty, na których odbywają się kontrole aut. Najczęściej to jakaś betonowa konstrukcja obstawiona workami z piaskiem plus zapory przed pojazdami opancerzonymi zaopatrzone w koktajle Mołotowa. Ludzie, którzy się wokół nich kręcą, są wyposażeni w kałasznikowy lub w to, co mieli w swoich prywatnych arsenałach, łącznie z bronią myśliwską. Nie mają jednolitego umundurowania. Raz są to policjanci, innym razem żołnierze ochotniczego batalionu Donbas, który został reaktywowany. Wielu Ukraińców jest ubranych w mundury Samoobrony Majdanu z 2014 r. Blokposty są obstawione oponami, które zapłoną - jak podczas Rewolucji Godności - by dać czarny, maskujący dym i zapędzić przeciwnika w pułapkę. Obok tego wszystkiego miejscowi zainstalowali garkuchnię, aby karmić załogę. Szykowana jest toaleta. Rozstawiane namioty dla tych, którzy akurat nie mają służby. Pobocze jest już zaminowane. Pojawiły się ostrzeżenia przed poruszaniem się poza głównym nurtem drogi.
Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe
- Dokumenty! - krzyczy na jednym z takich punktów młody mężczyzna. Inny w tym czasie dyskretnie celuje, gdyby okazało się, że udajemy dziennikarzy. Gdy dowiadują się, że jesteśmy z Polski, napięcie opada. Po ogólnym przejrzeniu samochodu jedziemy dalej. Takie punkty są tu w zasadzie co kilka kilometrów. Nasycenie bronią i ładunkami wybuchowymi jest większe niż kiedykolwiek w Bagdadzie czy Kabulu. Ta droga to jeden wielki improwizowany ładunek wybuchowy, który czeka na rosyjskie pojazdy. Gdy dojdzie do szturmu, wszystko ma wybuchać. Maksymalizować liczbę ofiar. Osłabiać morale Rosjan, którzy w tym czarnym dymie mogą nawet nie wiedzieć, skąd padają strzały.
Sposób zorganizowania obrony jest przeniesiony z Majdanu z 2014 r. niemal jeden do jednego. Tyle że tym razem na zaminowanej drodze, a nie pokojowym placu Niepodległości. Każdy tutaj zdaje sobie sprawę, jak ważne jest zadanie, które im powierzono. Jeśli uda się obronić E95, Kijów się wyżywi i nie zostanie odcięty od świata. Jeśli droga wpadnie w ręce Rosjan, kleszcze wokół miasta zostaną domknięte, a miasto sterroryzowane i zagłodzone. W okolicy są jeszcze mniejsze drogi. Tymi nie da się jednak uzupełniać zapasów na dużą skalę. Bez kontroli nad E95 trudno będzie też uruchomić korytarze humanitarne, jeśli dojdzie do ciężkich walk. Możliwe, że w tej chwili odcinek między Kijowem a Białą Cerkwią i dalej w kierunku Winnicy jest najważniejszym miejscem na strategicznej mapie obrony Ukrainy. Najpewniej właśnie z tego powodu z powietrza są atakowane ukraińskie zgrupowania wojskowe poukrywane w okolicy. Zanim Rosjanie zdecydują się na atak, chcą osłabić obsadę tego drogowego Majdanu.
Uderz i uciekaj
Na razie główne siły natarcia utknęły na północ od miasta, w coraz bardziej kuriozalnym konwoju Przyborsk-Hostomel. Jak mówi mi Andrij, dostawy paliwa są tam nieregularne, a morale żołnierzy spada. Trudno te informacje jednak zweryfikować. - Ten konwój to cel. Stosując taktykę rebeliancką, można skutecznie osłabiać jego wolę do dalszego marszu na Kijów. Jestem pewien, że wielu rosyjskich żołnierzy zdaje sobie z tego sprawę - opowiada. - Oni nie są u siebie. Nie znają wiosek, które są w okolicy. Zresztą i tak nikt im w nich nie pomoże. O ile obsada drogi w kierunku Winnicy może liczyć na stałe wsparcie lokalnych mieszkańców, o tyle Rosjanie są postrzegani jako najeźdźcy, którym można co najwyżej strzelić w plecy - dodaje. Załogi podzielone na czoty (liczące trzydziestu kilku żołnierzy) i roje (10-12 osób) na drogowym Majdanie w niemal wszystko zaopatrują sąsiedzi. Ludzie się tu znają i są zdeterminowani do obrony. Konwój Putina może liczyć jedynie na to, co dotrze z Rosji. Albo i nie dotrze. Głośno mówią o tym zachodni oficerowie.
- To wielka logistyczna porażka w dostarczaniu żywności, paliwa, części zamiennych i opon - mówił w jednym z programów informacyjnych brytyjski generał Richard Barrons. Część osób szydzi, że Władimir Putin wydał rosyjskim żołnierzom rozkaz, aby łapali lecące w ich kierunku koktajle Mołotowa i zabierali z nich paliwo do czołgów. - Morale żołnierzy będzie spadało z każdym dniem - przekonywał były sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksandr Danyluk.
O ile sam konwój utknął, wczoraj Rosjanom udało się zająć Hostomel i Buczę stanowiące bramę do Kijowa. - Ukraińskie władze negocjują ewakuację ludności cywilnej - poinformował doradca administracji prezydenta Ołeksij Arestowycz. To, co dzieje się w mieście - ostrzały artyleryjskie bloków mieszkalnych i walki na ulicach - jest scenariuszem, który Rosjanie chcieliby przenieść w głąb Kijowa. Niepokojące są również doniesienia o tym, że z Mozyrza (zlokalizowana jest tu rafineria) na Białorusi w kierunku Ukrainy jest układany rurociąg, obok którego co 20 km mają powstać przepompownie rozwiązujące problem z dostawami paliwa. Rosjanie przez cały czas atakują również rejon Boryspola (czyli dawnego lotniska międzynarodowego) i szlak łączący Kijów z Żytomierzem.
Zdobyć południe
Jeszcze kilka dni temu, gdy pojawiły się informacje o konwoju zmierzającym w kierunku stolicy, sprawy miały potoczyć się błyskawicznie. Władimir Putin rozpoczął ofensywę na południu i wschodzie na linii Charków-Izjum-Wołnowacha-Mariupol, uderzył na Chersoń i Mikołajów. Kijów miał po prostu paść pod naporem masy sprzętu wojskowego nacierającego z północy. O ile na południu Rosjanie - terroryzując miasta - mają jakieś postępy, o tyle wokół Kijowa po prostu utknęli. Do tego, jak przekonuje jeden z moich rozmówców - na południu w pozajmowanych miejscach za chwilę można się spodziewać wybuchu wojny partyzanckiej. W Chersoniu w wyniku protestów okupantom nie udało się ogłosić Chersońskiej Republiki Ludowej. Jeśli przyjrzeć się temu wszystkiemu, Putin nie osiągnął żadnego z założonych celów. Nawet rzeź miast takich jak Mariupol czy Charków, czy czasowe odcinanie ich od wody, ogrzewania i prądu nie osłabia morale na tyle, by je poddać. W uznawanych za piwotalne Melitopolu i Berdiańsku wybuchły antyrosyjskie manifestacje. W każdym atakowanym zakątku Ukrainy co chwilę spadają rosyjskie śmigłowce i samoloty. W sobotę pokazywano resztki myśliwca strąconego pod Czernihowem na północy. Tego samego dnia w mediach społecznościowych rozsyłano film ze spadającym śmigłowcem. Szef amerykańskiej dyplomacji powiedział w rozmowie z BBC, że „Ukraińcy mogą wygrać z Rosją”. - Wojna jeszcze się nie skończyła, jak mógł planować Władimir Putin - dodał.
To, co dzieje się na południu Ukrainy, wygląda jak pospieszna próba osiągnięcia choć planu minimum - czyli rozbudowy separatystycznych republik o nowe zdobycze. Nawet jeśli jednak nad miastami przestanie powiewać ukraińska flaga, Putin nie będzie mógł zluzować wojska i wysłać go na stolicę. Opór i niechęć do Rosjan jest zbyt duża. Nawet na południu i wschodzie.
Ukraińcy minują dojazdy do stolicy