Od rozpoczęcia inwazji poparcie dla ubiegającego się o reelekcję prezydenta Emmanuela Macrona delikatnie wzrosło.

Z badania przeprowadzonego w marcu przez „Ifop” dla „Paris Match” wynika, że w pierwszej turze zaplanowanych na 10 kwietnia wyborów zagłosować na niego planuje 28 proc. Francuzów. To najwyższy wynik, jaki dotychczas odnotował. W sytuacji, gdy niektórzy rywalizujący z nim kandydaci poddawani są krytyce w związku z wcześniejszą sympatią wobec prezydenta Rosji, Macron korzysta ze swojego zaangażowania na rzecz rozwiązania konfliktu. Na początku lutego poleciał do Moskwy na spotkanie z Władimirem Putinem, spędził też wiele godzin na rozmowach telefonicznych ze światowymi przywódcami w celu podjęcia mediacji.
Choć sprawy zagraniczne nie są zazwyczaj decydującym czynnikiem we francuskiej polityce, sondaże i komentatorzy polityczni sugerują, że wojna w Ukrainie wzmocniła status Macrona jako faworyta do zwycięstwa. – Istnieje bardzo niewielka możliwość, że tych wyborów nie wygra – powiedział podczas dyskusji w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Europejskich Vincent Martigny, profesor politologii na Uniwersytecie w Nicei. Dodał, że Macron nie jest najlepszym kandydatem, ale jedynym możliwym wyborem. Oczekuje się, że prezydent kampanię zainauguruje w tym tygodniu. Ze względu na toczącą się wojnę odłożył oficjalne ogłoszenie swojego startu na ostatnią chwilę. Będzie musiał to jednak zrobić przed upływem terminu rejestracji, czyli najpóźniej 4 marca.
W trudnej sytuacji znaleźli się jego rywale – Marine Le Pen i Éric Zemmour. Społeczeństwo francuskie krytykuje ich za wcześniejsze prorosyjskie poglądy. Le Pen, którą Macron pokonał w 2017 r., zdobywając 66 proc. głosów, ma w tej chwili największe szanse na zmierzenie się z nim w drugiej turze. Jednak kandydatka Zjednoczenia Narodowego przyjęła w 2014 r. pożyczkę od rosyjskiego banku, która trzy lata później pomogła jej sfinansować kampanię wyborczą. Od prowadzonej obecnie wojny się odcina. W oświadczeniu wezwała do natychmiastowego zakończenia operacji i stwierdziła, że inwazję należy potępić. Zemmour jeszcze w zeszłym roku bagatelizował ryzyko wojny. Kiedyś stwierdził, że marzy o „francuskim Putinie”, który odrodziłby naród. Teraz, podobnie jak Le Pen, potępił to, co określił jako nieuzasadnioną interwencję wojskową Rosji.
Fala krytyki spadła również na kandydata z lewej strony sceny politycznej. Jean-Luc Mélenchon z Niepokornej Francji potępił rosyjską inwazję jako niedopuszczalne pogwałcenie zasad prawa międzynarodowego. Tylko że obywatele nie zapomnieli mu utrzymywanego przez lata stanowiska, zgodnie z którym Francja powinna pozostać niezaangażowana. Rosyjska inwazja stała się kluczową kwestią w debacie politycznej. Minister ds. Europy Clément Beaune, powiedział, że Le Pen, Zemmour i Mélenchon są więźniami własnych sprzeczności i nie są ani spójni, ani wiarygodni.
Można byłoby założyć, że w najlepszej sytuacji znajduje się obecnie Valérie Pécresse, która kandyduje z ramienia Partii Republikańskiej. Polityczka stwierdziła, że wojna w Ukrainie była „punktem zwrotnym” we francuskiej kampanii prezydenckiej, bo niektórym kandydatom opadły maski. Uznała, że Zemmour, Le Pen i Mélenchon się skompromitowali. Na ostatecznym wyniku Pécresse odbić się jednak może działalność jej partyjnego kolegi. Były premier w rządzie Nicolasa Sarkozy’ego François Fillon był członkiem zarządu dwóch dużych rosyjskich firm energetycznych. W niedzielę co prawda poinformował, że odchodzi z zarządów koncernu petrochemicznego Sibur i naftowego Zarubieżnieft, ale ciągną się za nim konsekwencje wpisu, który opublikował po rozpoczęciu inwazji. – Przez 10 lat ostrzegałem przed odmową uwzględnienia rosyjskich zastrzeżeń w sprawie rozszerzenia NATO przez ludzi Zachodu – tłumaczył.
Przeprowadzone w tym tygodniu przez „Harris” badanie opinii publicznej na temat postrzegania wojny przez francuskie społeczeństwo wykazało, że 58 proc. respondentów w pełni lub stosunkowo dobrze ocenia działania Macrona. To dwukrotnie więcej niż w przypadku jego głównych rywali. Analitycy twierdzą jednak, że etykietki „proputinowskie” raczej nie zmniejszą pozycji kandydatów w sondażach o więcej niż kilka punktów procentowych.