Reżim z Pjongczangu w styczniu wrócił do testowania pocisków.

W tym miesiącu Korea Północna wystrzeliła już sześć rakiet. Pierwsze dwa testy miały miejsce 5 i 11 stycznia. Tamtejsze media podały, że wykorzystano w nich pociski hipersoniczne, czyli zdolne do latania z prędkością wielokrotnie większą niż prędkość dźwięku. W kolejnym, 14 stycznia, rakiety odpalono z wagonu kolejowego. Kolejne dwie wzbiły się w niebo wczoraj.
To znaczące przyspieszenie, jeśli idzie o północnokoreańskie fajerwerki – przez dwa pandemiczne lata na tym froncie było raczej cicho. Jak tłumaczy Oskar Pietrewicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), jest to wyraźny sygnał wysłany w kierunku Stanów Zjednoczonych. – Program rozwoju broni rakietowej i atomowej to jedyna karta przetargowa, jaką dysponuje Korea Północna, żeby zmusić Amerykanów do powrotu do rozmów na własnych warunkach – tłumaczy ekspert.
Innymi słowy, kolejne posyłane w niebo rakiety należy rozumieć jak komunikat: „jak nie chcecie rozmawiać, to sytuacja na półwyspie będzie się pogarszać”.
Za rozwój owej karty przetargowej odpowiada w Korei Północnej armia ludzi, na czele której Kim Dzong Un umieścił grupę zaufanych współpracowników. To kilka powtarzających się postaci, które można zobaczyć na zdjęciach publikowanych przez tamtejszą agencję prasową przy okazji kolejnych testów uzbrojenia. W tym gronie najważniejsze są trzy osoby, przezywane czasem „rakietowymi ludźmi”. Są to Ri Pyong Chol, marszałek armii i były dowódca sił lotniczych; Kim Jong Sik, inżynier i weteran północnokoreańskiego programu budowy broni rakietowej; oraz Jang Chang Ha, szef Narodowej Akademii Badań nad Obronnością.
Z tej trójki na szczytach północnokoreańskiej władzy najlepiej umocowany jest marszałek Ri. Jest nie tylko wojskowym, ale w ostatnich latach pełnił także prominentne funkcje w Partii Pracy Korei. Jeszcze w czasach ojca obecnego przywódcy wizytował zakłady zbrojeniowe w innych krajach. Co więcej, Ri jest także skoligacony z Kim Dzong Unem – to krewny żony przywódcy, Ri Sol-ju, która jest pierwszą damą Korei Północnej od 2018 r.
Kim Jong Sik zaczynał jako specjalista od aeronautyki. Jego kariera nabrała rozpędu po dojściu Kim Dzong Una do władzy – był zaangażowany m.in. w rozwój Północnokoreańskiej Agencji Kosmicznej. Najbardziej tajemniczą postacią „rakietowej trójki” jest za to Jang Chang Ha. Akademia, którą kieruje pod płaszczykiem działalności badawczej, zajmuje się de facto wywiadem, a konkretnie pozyskiwaniem technologii z zagranicy. Źródła różnie szacują jej liczebność; przyjmuje się, że pracuje tam kilka tysięcy (nawet 15 tys.) osób.
Tę armię ludzi Kim Dzong Un stara się dopieszczać na tyle, na ile jest to możliwe w warunkach północnokoreańskiego reżymu. Mieszkają i pracują więc w najnowocześniejszej dzielnicy Pjongczangu, oddanej do użytku parę lat po dojściu Kima do władzy (jedna z ulic w stolicy nazywa się nawet „aleją przyszłych naukowców”). Z pewnością żyją tam jak w złotej klatce, pod stałym nadzorem, żeby zminimalizować ryzyko przejścia na stronę Korei Południowej.
– W przeciwieństwie do Ri pozostali dwaj panowie przez wiele lat nie byli związani z reżimem. To także pokazuje zmiany, jakie zaszły w Korei Północnej za rządów Kima: o ile jego ojciec prowadził politykę, zgodnie z którą wszystko powinno być podporządkowane armii, o tyle obecny przywódca na stanowiska wyniósł cywilów, przede wszystkim naukowców, wysyłając w ten sposób sygnał, że nauka stanie się motorem rozwoju kraju – mówi Pietrewicz.
Oprócz wspomnianej trójki w kontekście programu rakietowego i atomowego pojawiają się także inne postaci. Pak Jong Chon to szef sztabu generalnego; Kim Rak Gyom to dowódca rakietowych wojsk strategicznych, nowego rodzaju sił zbrojnych w obrębie Koreańskiej Armii Ludowej; Hong Sung Mu to były główny inżynier ośrodka badań nuklearnych w Jongbjon, miejscu, gdzie narodził się północnokoreański program atomowy; Yu Jin z kolei kiedyś nadzorował kontrakty zbrojeniowe z Iranem i Pakistanem, w ramach których Koreańczycy z Północy dzielili się swoją wiedzą w zakresie budowy rakiet i technologii jądrowych.
Z wieloma z tych postaci Kim Dzong Un pozwala się fotografować w jowialnych wręcz sytuacjach; a to palą razem papierosy, a to północnokoreański przywódca nosi jednego na plecach. W ramach propagandy organizowano na ich część koncerty, a także przejazdy autobusami wśród wiwatujących tłumów. I chociaż pandemia położyła kres tego typu działaniom (Pjongczang na koronawirusa zareagował, wprowadzając obostrzenia co do swobody poruszania się jeszcze ostrzejsze niż sąsiednie Chiny), to nie ma wątpliwości, że naukowcy wciąż są oczkiem w głowie Kim Dzong Una.
Przy okazji ciągły rozwój programu rakietowego świadczy o niewielkiej skuteczności nałożonych na kraj sankcji, skoro Korea Północna wciąż jest w stanie zdobyć za granicą komponenty niezbędne do produkcji nowego uzbrojenia (nawet jeśli odbywa się to w mniej nieporadny sposób niż w filmie dokumentalnym „Kret w Korei”).
Kluczowa w tym względzie jest współpraca ze strony Chin, co pokazał początek rządów Donalda Trumpa. Pekin wówczas dokręcił śrubę Korei Północnej z powodu obaw, że Waszyngton w reakcji na północnokoreańskie prowokacje (odbyła się wówczas rekordowa liczba testów różnych rakiet, włącznie z międzykontynentalnymi) może zrobić coś nieprzewidywalnego. Co do zasady jednak Państwo Środka jest przeciwne nakładaniu na kraj nowych sankcji, co pokazało nawet ostatnie posiedzenie, na którym Rada Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych nie uzgodniła wprowadzenia nowych ograniczeń na gospodarkę Korei Północnej w odpowiedzi na nowe testy rakiet.
Dla reżimu pociski to karta przetargowa w rozmowach ze światem