Nazwiska osób, które miałyby wziąć udział w obaleniu legalnych władz w Kijowie, muszą budzić zdziwienie.
Nazwiska osób, które miałyby wziąć udział w obaleniu legalnych władz w Kijowie, muszą budzić zdziwienie.
Jak podaje brytyjski MSZ - powołując się na dane wywiadu, ekipę prezydenta Wołodymyra Zełenskiego mieliby zastąpić: dawniej związany z janukowyczowską Partią Regionów, Jewhen Murajew, były premier Mykoła Azarow, były szef banku centralnego i jeden z członków tzw. rodziny, czyli klanu oligarchicznego Wiktora Janukowycza - Serhij Arbuzow, były wiceszef Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony oraz wieloletni oficer sowieckiego KGB a nastpnie SBU Wołodymyr Siwkowycz i były wpływowy wicepremier Andrij Klujew. Wszyscy wymienieni politycy budowali przed 2014 r. zespół, który został zmieciony ze sceny politycznej przez Majdan i Rewolucję Godności. Wszyscy są również znienawidzeni w separatystycznym Donbasie jako ci, którzy opuścili prorosyjską ludność i salwowali się ucieczką, zamiast budować „republiki ludowe”. Zarówno Murajew, jak i Azarow, Arbuzow, Siwkowycz oraz Klujew tuż po Majdanie byli zainteresowani przede wszystkim losem pieniędzy, które ukradli wraz z Janukowyczem, a nie udziałem w separatystycznej rebelii na wschodzie kraju. W miastach takich jak Gorłówka, Donieck, Ługańsk czy nawet Jenakijewe, w którym urodził się Janukowcz - są postrzegani jako łochy - frajerzy, którzy przegrali, a w krytycznym momencie porzucili swój lud. Jeśli Rosjanie z takich przywódców chcieliby budować „grupę inicjatywną” do objęcia władzy w Kijowie po inwazji, muszą się liczyć z tym, że ludność tego nie kupi. Chwilę po pojawieniu się Azarowa w gmachu rządu na Hruszewskiego, na położonym poniżej placu Europejskim powstaną barykady i zainstaluje się Majdan 2.0. Co więcej, ani Arbuzow, ani Azarow, ani tym bardziej Murajew czy Klujew nie dają Rosji gwarancji zachowania kursu prokremlowskiego. To przede wszystkim politycy prodolarowi, a nie reprezentujący jakąś ustaloną i przemyślaną opcję geopolityczną. Najpewniej prawdą jest - jak czytamy w komunikacje Foreign Office - że wszyscy utrzymują kontakty z wywiadem rosyjskim. Są w końcu na łasce państwa rosyjskiego. Niemniej jednak ich lojalność i wiarygodność wobec kogokolwiek są wątpliwe. Owszem, wymienione przez Brytyjczyków nazwiska budują pewien klucz - to ludzie do bólu pragmatyczni i posiadający zdolność do prowadzenie podwójnych, jeśli nie potrójnych gier. Arbuzow przed 2014 r. kreował się na racjonalnego znawcę polityki monetarnej i do pewnego momentu markował współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Azarow negocjował do ostatniej chwili z Unią Europejską umowę stowarzyszeniową, by ostatecznie na szczycie w Wilnie w 2013 r. odmówić jej podpisania. Klujew z kolei w okresie Majdanu uchodził za kanał komunikacji z Zachodem i potencjalnego nowego premiera, który po negocjowanym przez zachodnich dyplomatów kompromisie z Janukowyczem obejmie władzę i poprowadzi Ukrainę do wyborów. Murajew z kolei planował wystartować w wyborach prezydenckich w 2019 r. jako przedstawiciel Opozycyjnego Bloku (OB) - formacji, która powstała z masy upadłościowej po Partii Regionów. Ostatecznie przekazał poparcie Ołeksandrowi Wiłkułowi, wicepremierowi w latach 2012-2014 (czyli w okresie rządów Janukowycza), który zdobył oszałamiające 4,15 proc. głosów.
Żadna z wymienionych osób nie ma na swoim koncie zbrodni, poza uprawianiem złodziejstwa na wielką skalę i uwłaszczaniu się na państwowym majątku. Każdej jednak brakuje podstawowego warunku sprawowania władzy - minimum legitymizacji. Urodzony w 1976 r. Murajew, którego Brytyjczycy przedstawiają jako lidera „grupy inicjatywnej”, jest najmniej skompromitowany. Już po rewolucji udało mu się zdobyć nawet mandat deputowanego do Werchownej Rady (ukraińskiego parlamentu) i zasiadać w komisji ds. ceł. W 2015 r. z ramienia opozycji wchodził w skład gabinetu cieni jako minister rozwoju ekonomicznego i handlu. Jednak ostatecznie jego ugrupowanie w wyniku podziałów i przekształceń w wyborach parlamentarnych w 2019 r. nie przekroczyło 5-proc. progu wyborczego, uzyskując zaledwie 3 proc. głosów.
Zasadą poszukiwania alternatywy dla legalnego rządu jest uwzględnianie pułapu potencjalnej akceptacji przez miejscową ludność. Ekipie Murajewa tego elementu brakuje. Jeśli informacje o tym, że to właśnie on miałby stanąć na czele zainstalowanych przez Kreml w Kijowie władz, są prawdziwe, oznacza to, że Rosjanie bardzo słabo kalkulują swoją politykę wobec Ukrainy. Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą. W 2004 r. nie docenili potencjału pomarańczowej rewolucji i przestrogi - raczej nie prozachodniego - prezydenta Ukrainy Łeonida Kuczmy, którą zawarł w książce „Ukraina to nie Rosja”. W 2013 r. nie doszacowali potencjału Majdanu. W 2014 r. co prawda anektowali Krym, ale na wschodzie Ukrainy nie udało im się wyjść nawet poza granice Donbasu. Mimo podejmowanych prób nie zdobyli Odessy, Charkowa i Dniepropietrowska - ważnych ośrodków przemysłu i kultury. Wszystkie te próby przegrali. Jeśli nadal będą wierzyć w przestrzelone teorie politologiczne na temat „jedności” narodów ukraińskiego i rosyjskiego, wpakują się w wojnę, przy której Afganistan z lat 80. to bułka z masłem. Ukraina wyjdzie z niej w strzępach. Ale Putin takim konfliktem ryzykuje znacznie więcej - utratę władzy. ©℗
Pozostało
40%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama