Progresywni kandydaci na prezydenta nie byli dotychczas zainteresowani współpracą. Ich wyborcy oczekują zmian.

Na cztery miesiące przed wyborami francuska lewica jest w rozsypce. Każda partia postanowiła wystawić własnego kandydata, skazując większość na poparcie oscylujące w granicach błędu statystycznego. Do walki ostatecznie stanąć ma aż siedmiu postępowców. Według sondażowni Cluster17 najwięcej głosów, bo aż 12 proc., zdobyć miałby lider Francji Niepokornej Jean-Luc Mélenchon. Tuż za nim plasują się poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Zielonych Yannick Jadot z 5-proc. poparciem i związana z Partią Socjalistyczną mer Paryża Anne Hidalgo, na którą głos oddać może 2 proc. wyborców. Pozostali kandydaci lewicowych frakcji cieszą się poparciem 0,5–1,5 proc. obywateli.
Ze względu na dołączenie do wyścigu trzech silnych kandydatów prawicy – Marine Le Pen, Valérie Pécresse i Érica Zemmoura – debata na francuskiej scenie politycznej przesunęła się zdecydowanie na prawo. Lewica straciła głos w kwestiach takich, jak bezpieczeństwo, imigracja czy tożsamość narodowa. Nie udało się jej także wypłynąć na kanwie protestów klimatycznych i antyrasistowskich. Zmieniły się również tendencje głosowania. W 1988 r. niemal połowa robotników głosowała na kandydatów lewicy. W 2017 r. odsetek ten spadł do jednej trzeciej. Największym beneficjentem tych zmian okazała się skrajna prawica. Podczas gdy w 1998 r. 17 proc. pracowników opowiedziało się za Jeanem-Marie Le Penem, w ostatnich wyborach na jego córkę Marine głos oddało już ponad dwa razy więcej osób z tej grupy.
Progresywni wyborcy i eksperci są zgodni co do jednego. Lewicę – niegdyś potężną siłę we francuskiej polityce – może uratować tylko zjednoczenie. Sondaż przeprowadzony przez tygodnik „L’Obs” wykazał, że aż 86 proc. sympatyków lewicy chce, by w kwietniowych wyborach reprezentował ich wspólny kandydat. Aktywiści związani z kampanią „Ludowe prawybory” zebrali ponad 300 tys. podpisów pod apelem o organizację prawyborów na lewicy, które miałyby wyłonić jednego rywala dla prezydenta Emmanuela Macrona. Mają się one odbyć już w tym miesiącu. Liderzy kampanii negocjowali z większością partii wypracowanie wspólnej bazy 10 propozycji dotyczących sprawiedliwości społecznej i klimatycznej, w tym podwyżki podatków dla najbogatszych i zaprzestania stosowania pestycydów przed 2030 r.
Razem lewicowi kandydaci mogą liczyć na jedną czwartą głosów. Szanse, że wspólnie zdobyliby wystarczającą ich liczbę, by zakwalifikować się do drugiej tury, wydają się niewielkie, ale wspólny wysiłek mógłby przynajmniej zapoczątkować odrodzenie lewicy. Mélenchon określił wezwanie do jedności jako zbyt późne i żałosne. Inaczej do sprawy podchodzi Hidalgo, która przyznała, że lewica zmierza ku katastrofie. – Rozbita lewica, która dziś doprowadza wielu współobywateli do rozpaczy, musi się przegrupować – powiedziała w jednym z programów telewizyjnych. – Musimy zorganizować prawybory – dodała.
W ślad za nią poszła Christiane Taubira, szefowa resortu sprawiedliwości za czasów François Hollande’a. Kobieta wciąż nie ogłosiła, czy wystartuje w kwietniowych wyborach. – Nie chcę być tylko kolejną kandydatką – powiedziała w opublikowanym w internecie nagraniu, sugerując, że będzie podejmować wysiłki na rzecz połączenia sił lewicy. Media odebrały to jako znak, że polityczka wystartuje w prawyborach. Taubira jest jedną z najpopularniejszych postaci na francuskiej lewicy. Sympatię zdobyła walką o legalizację małżeństw jednopłciowych i stawianiem czoła atakom na tle rasistowskim. Z niedawnego sondażu przeprowadzonego przez Ipsos dla kanału telewizyjnego France 2 wynika, że aż 55 proc. lewicowych wyborców oddałoby na nią głos.
Podczas niedawnych protestów w Paryżu przekonywano, że dzięki swojej charyzmie byłaby ona najlepszą przeciwniczką dla Zemmoura. Jej wezwania prawdopodobnie zwiększą presję na kandydatów, którzy do tej pory sprzeciwiali się przystąpieniu do prawyborów. Choć idei nie popierał m.in. Jadot, niedługo po oświadczeniu Taubiry szefowa jego kampanii i liderka Zielonych Sandrine Rousseau powiedziała, że Francji potrzebna jest koalicja lewicy. Ostatnie miesiące kampanii mogą więc przynieść niespodziewane zwroty akcji. Zupełnie tak jak w 2017 r., kiedy Macron wysunął się na prowadzenie dopiero na cztery miesiące przed wyborami.