Jeszcze przed końcem roku ma się rozpocząć kolejna runda negocjacji nuklearnych w Wiedniu, które zostały przerwane w zeszły piątek na żądanie Iranu. Nie jest jasne, dlaczego władze w Teheranie zdecydowały się na taki ruch. Szczególnie że w ubiegłym tygodniu stronom po raz pierwszy od wznowienia rozmów po niemal półrocznej przerwie udało się dokonać postępu.

– Jeśli druga strona zaakceptuje poglądy Iranu, następna runda rozmów może być tą ostatnią – przekonywał główny negocjator Ali Bagheri Kani.
Rzecznik resortu spraw zagranicznych Sa’id Chatibzade skarżył się, że gdyby pozostałe rundy rozpoczęły się tak samo, kompromis mógłby zostać osiągnięty zdecydowanie wcześniej. Uczestnicy utrzymują, że po piątkowych rozmowach są bliscy osiągnięcia porozumienia. Według głównego negocjatora UE Enrique Mory uzgodniono już ok. 80 proc. zapisów. Miałyby one uwzględniać elementy zawarte w dokumencie, nad którym pracowano wiosną tego roku, a także nowe propozycje administracji prezydenta Iranu Ebrahima Ra’isiego. Państwa Zachodu optymizmem jednak nie pałają. Po piątkowym spotkaniu wydały wspólne oświadczenie, w którym stwierdziły, że w ciągu 24 godzin nastąpił pewien postęp, ale ustalenia te wyłącznie przybliżyły uczestników do punktu, w którym rozmowy zostały wstrzymane w czerwcu.
Władze w Teheranie zgodziły się bowiem, by Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej wznowiła monitoring w ośrodku nuklearnym w Karadż. Dotychczas było to niemożliwe, bo – jak twierdzi Iran – zainstalowane tam kamery zostały uszkodzone w wyniku czerwcowego ataku sabotażowego, za który winę miał ponosić Izrael. – To ruch mile widziany, ale nie powinno w ogóle dochodzić do sytuacji, w której byłby potrzebny – przekonywał rzecznik Departamentu Stanu Ned Price podczas poniedziałkowego briefingu prasowego.
Price zwrócił uwagę, że rozmowy wciąż toczą się w atmosferze prowokacji ze strony Irańczyków. Chodzić może nie tylko o rozwój programu nuklearnego, lecz także pięciodniowe ćwiczenia wojskowe, które w poniedziałek rozpoczął Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej na południu kraju, podsycając napięcia związane z potencjalnym wybuchem konfliktu na linii Iran–Izrael. W ćwiczeniach udział biorą dywizja lotnicza Gwardii, wojska lądowe i siły morskie, które manewrują w cieśninie Ormuz – jedynym szlaku morskim pozwalającym na transport ropy naftowej z Zatoki Perskiej. Cieśnina ma ogromne znaczenie strategiczne, bo odpowiada za 20 proc. całego przewozu ropy na świecie. Według irańskich „Fars News” i „Tasnim News” Teheran miał symulować na jej akwenie atak na pływające cele wroga, które zostały zniszczone przez wystrzeliwane pocisków i ataki dronów. Państwowa telewizja miała relacjonować z kolei wybuch statku, pod który płetwonurkowie podłożyli miny.
W zachodnich mediach pojawiły się także doniesienia, że w poniedziałek mieszkańcy Buszer – miasta położonego ok. 700 km na południe od Teheranu – mieli usłyszeć eksplozję w pobliżu znajdującego się tam ośrodka jądrowego. Władze określiły ją później jako ćwiczenia systemu obrony przeciwrakietowej. Według „Nournews” – mediów bliskich irańskim siłom bezpieczeństwa – Gwardia przewiduje, że Izrael może wkrótce przeprowadzić atak, by udaremnić prowadzone w Wiedniu rozmowy. – Jeżeli takie groźby zostaną zrealizowane, siły zbrojne Republiki przystąpią do ataków na wszystkie ośrodki, bazy, ścieżki i przestrzenie w oparciu o wyszkolone plany operacyjne – komentował dowódca bazy wojskowej Korpusu Gholam Ali Raszid. Dodał, że jakikolwiek potencjalny atak izraelski nie byłby możliwy bez aprobaty USA.
Chociaż administracja Bidena wciąż stoi na stanowisku, że umowa dyplomatyczna jest najlepszą metodą rozwiązania problemu, „The New York Times” donosił niedawno, że Biały Dom dokonał przeglądu możliwości wojskowych, które mógłby wykorzystać, by uniemożliwić Teheranowi zdobycie broni jądrowej. Wczoraj doradca ds. Bezpieczeństwa Narodowego Jake Sullivan udał się zresztą z wizytą do Izraela, gdzie o zagrożeniu nuklearnym będzie rozmawiać przez dwa dni z premierem Naftalim Bennettem i członkami jego rządu. – To dobra okazja, by usiąść twarzą w twarz i przedyskutować stan rozmów (nuklearnych – red.), ramy czasowe, w których pracujemy, i ponownie podkreślić, że nie mamy dużo czasu – zaznaczył. Podobnego zdania jest Unia Europejska. Mora przekonuje, że stronom zostało wyłącznie kilka tygodni na osiągnięcie porozumienia. Po ich upływie szanse na przywrócenie umowy przepadną.