Powołując się na pandemiczne zaostrzenie przepisów, od lutego do sierpnia z granicy amerykańsko-meksykańskiej oddalano migrantów prawie 700 tys. razy.
Donald Trump, jak żaden inny prezydent USA, dał się zapamiętać z ostrej antyimigracyjnej retoryki. Jej symbolem stał się mur na granicy z Meksykiem, który wraz z uzbrojonymi patrolami straży granicznej zniechęca przybyszów z Ameryki Łacińskiej do nielegalnego przyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Na wiecach Trump przedstawiał siebie jako pogromcę kojotów (przemytnicy ludzi), a graniczną rzekę Rio Grande jako fosę przed uzbrojoną twierdzą, w której chronione są miejsca pracy oraz amerykańskie ideały.
W kampanijnej rywalizacji inaczej amerykańskie wartości interpretował Joe Biden. Do Białego Domu 78-latek z Delaware wkraczał, rozbudzając nadzieję na zmianę w tych Amerykanach, którzy opowiadają się za liberalnym podejściem do migracji, a przed domami stawiają tabliczki z hasłem: „Nikt nie jest nielegalny”. Demokrata zapowiadał jednoznaczne zerwanie z linią Trumpa, którego oskarżał o „nieustanny atak na naszą historię jako narodu imigrantów”. Mówił o usprawnieniu przeciążonego systemu na granicy, kompleksowych rozwiązaniach, ścieżce do obywatelstwa dla tych, którzy przebywają bez dokumentów w USA, oraz humanitarnym traktowaniu każdego.
Pozostało
88%
treści
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama