W londyńskim światku dziennikarskim jest tajemnicą poliszynela, że jeśli nazwiesz Leonarda Blavatnika „oligarchą”, to oskubie cię do zera. Zamiast tego każe mówić o sobie: „amerykańsko -brytyjski filantrop o żydowsko -ukraińskich korzeniach”

Na początku sierpnia tego roku HarperCollins, wydawca książki „Putin’s People” („Ludzie Putina”) autorstwa dziennikarki śledczej Catherine Belton, przeprosił rosyjskiego bankiera Michaiła Fridmana i jego współpracownika Piotra Awena za sugestie, że mieli związki z KGB. Kolejne wydania publikacji ukażą się z odpowiednimi korektami. Teraz autorka i HarperCollins czekają już tylko na wyrok sądu w sprawie pozwu Romana Abramowicza i rosyjskiego giganta energetycznego Rosnieft. Orzeczenie ma zapaść w październiku. Wszystko odbywa się oczywiście w sądzie w Londynie.
Belton, była korespondentka „Financial Times” w Moskwie, pracowała nad swoją książką przez kilka lat. W szczegółowym śledztwie zebrała i opisała mechanizmy dojścia Putina do władzy oraz awansu jego ludzi. Dla zainteresowanych Rosją jej ustalenia rzadko były zaskoczeniem, ale wiele osób czekało na wyczerpujące opracowanie tematu.
Nie spodobało się ono niektórym bohaterom. Abramowicz pozwał dziennikarkę za stwierdzenie, że kupił klub piłkarski Chelsea na życzenie Putina. Firma Rosnieft z kolei poczuła się dotknięta fragmentami, z których wynika, że nabycie przez nią części Jukosu, kiedy Kreml rozprawiał się z Michaiłem Chodorkowskim, nie było transakcją krystalicznie uczciwą.
Choć bestsellerowa książka Belton ukazała się również w USA, możni na miejsce złożenia pozwu wybrali Londyn. Nie bez przyczyny. ‒ Brytyjskie prawo o ochronie dobrego imienia słynie na całym świecie z tego, że faworyzuje bogatych ‒ mówi DGP Elisabeth Schimpfoessl, autorka książki „Rich Russians: From Oligarchs to Bourgeoisie” („Bogaci Rosjanie: od oligarchów do burżuazji”) i wykładowczyni Aston University. Jak zauważa, w Wielkiej Brytanii wystarczy, że miliarder poczuje się oczerniony, a to dziennikarz będzie musiał udowodnić w sądzie, że wszystko, co mówi, jest prawdą. W USA jest na odwrót: to na rzekomo zniesławionym spoczywa obowiązek wykazania, że dziennikarz kłamał ‒ i to kłamał umyślnie, kierując się złymi intencjami. ‒ Dlatego ja wydałam moją książkę w amerykańskim oddziale Oxford University Press. Ale wydawnictwo i tak zaangażowało prawnika, który przeczytał uważnie każde zdanie ‒ przyznaje Schimpfoessl.
Po co rosyjscy miliarderzy wnieśli sprawy przeciw Belton? ‒ O ile Abramowicz być może faktycznie zdenerwował się na Belton za sugestię, że kupił Chelsea na polecenie Putina, o tyle zdziwił mnie pozew Fridmana i Awena za fragmenty o ich związkach z KGB. Robienie z tego rozgłosu wydało mi się niezgodne z ich charakterem ‒ tłumaczy Schimpfoessl. ‒ Niektórzy eksperci od Rosji przypuszczają raczej, że takie kroki zostały im narzucone przez górę. Kreml był wściekły, bo Aleksiej Nawalny nagrał wideo o książce Belton i stało się ono niesłychanie popularne w Rosji ‒ dodaje.

Usłużne ustawodawstwo

Niektórzy bogacze nie pozwalają się nawet określać publicznie „oligarchami”. ‒ W londyńskim światku dziennikarskim jest tajemnicą poliszynela, że jeśli nazwiesz Leonarda Blavatnika „oligarchą”, to oskubie cię do zera. Zamiast tego każe mówić o sobie: „amerykańsko-brytyjski filantrop o żydowsko-ukraińskich korzeniach” ‒ wyjaśnia Schimpfossl. Sir Leonard Blavatnik jest najzamożniejszym Brytyjczykiem i 35. najbogatszym człowiekiem na świecie o majątku równym 39,9 mld dol. Od Francji otrzymał Legię Honorową, od królowej Elżbiety II tytuł szlachecki. Regularnie wspiera finansowo obie główne partie polityczne w Stanach Zjednoczonych. Do USA wyjechał z rodzicami pod koniec lat 70. jako 21-latek, skończył Uniwersytet Columbii i Harvarda, a po dyplomie został biznesmenem. ‒ Blavatnik zrobił majątek na ropie naftowej i metalach w Rosji w latach 90. Był zaufanym człowiekiem Putina. Rosjanie chętnie z nim pracowali, bo miał obywatelstwo amerykańskie, mieszkał w USA od wczesnej dorosłości i umiał się dogadać z ludźmi z Zachodu. Jest modelowym przykładem człowieka, który z sukcesem przeprowadził procedurę prania reputacji ‒ przekonuje Schimpfoessl.
Kreml przez lata popierał wykorzystywanie brytyjskich sądów do rozstrzygania rosyjskich sporów – zaznacza Schimpfoessl. Dlaczego? – Bo w Rosji nie ma rządów prawa. Ale kiedy już ma się pieniądze, rządy prawa okazują się przydatne do ich ochrony
Rzeczywiście, kiedy czyta się artykuły na temat Blavatnika w „New York Timesie” (np. felieton Ann Marlowe z 2018 r. „Is Harvard Whitewashing a Russian Oligarch’s Fortune?”) i porówna je z brytyjskimi publikacjami o filantropie, można mieć wrażenie, że dziennikarze z Wysp boją się własnego cienia. Ale trudno się dziwić, skoro sądy nie oddalają rutynowo spraw o zniesławienie. ‒ Wielka Brytania jest rajem dla miliarderów nie tylko dzięki usłużnemu im ustawodawstwu, lecz także przez potwornie wysokie koszty usług prawnych. Freelancerów każda sprawa rujnuje na dzień dobry ‒ mówi Schimpfoessl.
W Londynie składane są również pozwy o zniesławienie, które nie mają żadnego związku ze Zjednoczonym Królestwem. „Reporterzy piszący o przestępstwach finansowych i korupcji w innych krajach są straszeni pozwami w Wielkiej Brytanii częściej niż w USA i wszystkich państwach Unii Europejskiej razem wziętych” ‒ pisał rok temu „Guardian”. ‒ „Wśród pozwanych byli wydawcy z Bośni, Cypru, Malty, RPA i Angoli. Pozywający nie muszą być Brytyjczykami. Wystarczy, że udowodnią jakiś związek z UK, dom albo biznes”.
Oligarchowie od lat wybierają brytyjskie sądy także do wzajemnej walki o pieniądze i udziały w firmach. Przed tajemniczą, rzekomo samobójczą śmiercią Boris Bieriezowski przegrał w londyńskim sądzie ze swoim dawnym wychowankiem Romanem Abramowiczem proces o 3 mld funtów dotyczący prywatyzacji rosyjskiej spółki Sibnieft (dziś Gazprom Nieft). ‒ Kreml przez lata popierał wykorzystywanie brytyjskich sądów do rozstrzygania rosyjskich sporów ‒ zaznacza Schimpfoessl. Dlaczego? ‒ Bo w Rosji nie ma rządów prawa. Ale kiedy już ma się pieniądze, rządy prawa okazują się przydatne do ich ochrony ‒ wyjaśnia. Także dlatego rosyjscy milionerzy jak diabeł święconej wody boją się sankcji. ‒ Dwa lata temu m.in. Oleg Deripaska i Wiktor Wekselberg (rosyjscy oligarchowie powiązani z Kremlem ‒ red.) zostali wciągnięci na listę osób objętych sankcjami USA. Wiadomo, że dla Wekselberga było to bardzo trudne, bo ma rodzinę i przyjaciół w USA. Gdyby Deripaskę takie sankcje spotkały ze strony Wielkiej Brytanii, byłby w kropce, bo utraciłby jeszcze tutejsze sądy ‒ dodaje Schimpfoessl.
W Wielkiej Brytanii najsłynniejszym orędownikiem wprowadzenia sankcji przeciw osobom uwikłanym w naruszenia praw człowieka i korupcję jest mieszkający w Londynie Amerykanin Bill Browder, dawniej największy zagraniczny inwestor w Rosji. Jako współzałożyciel i szef funduszu inwestycyjnego Hermitage Capital Management padł ofiarą prześladowań ze strony Kremla. Siergiej Magnitski ‒ księgowy, którego zatrudnił Browder ‒ zmarł w moskiewskim więzieniu w 2007 r. Kampania biznesmena przyczyniła się do nałożenia przez Wielką Brytanię i USA zakazu podróżowania i restrykcji finansowych na cudzoziemców uwikłanych w naruszenia praw człowieka. ‒ Sankcjami obejmowani są urzędnicy, ale nadal za mało jest sankcji przeciw oligarchom, takich jak te, które na Deripaskę i Wekselberga nałożyli Amerykanie. Dobrze by było, gdyby Wielka Brytania też zaczęła robić to, o czym tylko wygłasza umoralniające kazania. Na początek np. sankcje dla 20 najbogatszych oligarchów związanych z Londynem ‒ dowodzi Schimpfoessl. Jej zdaniem sankcje gospodarcze są przeciwskuteczne, bo dają Kremlowi możliwość obwiniania Zachodu za niepowodzenia rosyjskiej gospodarki i podkręcania antyzachodniej retoryki. A samych winnych dotykają w mniejszym stopniu.

Najściślejsza elita

Z ujawnionych w ubiegłą niedzielę Pandora Papers Brytyjczycy dowiedzieli się m.in., kto sponsoruje rządzącą krajem Partię Konserwatywną. Jednym z bohaterów przecieków jest Wiktor Fedotow, współwłaściciel spółki Aquind, walczącej o zgodę na kontrowersyjne połączenie energetyczne pod kanałem La Manche, a także malowniczej posiadłości Aragon Hall w hrabstwie Hampshire, którą kupił za 7 mln funtów. Wraz ze swoim wspólnikiem Aleksandrem Temerko Fedotow wydał na torysów ponad 1,1 mln funtów. Pochodzący z Ukrainy Temerko zdołał się nawet zaprzyjaźnić z premierem. Dziennikarze BBC i „Guardiana”, którzy przeanalizowali dokumenty, znaleźli dowody na to, że Fedotow wzbogacił się na wielomiliardowym przekręcie na rosyjskiej ropie. Kolejne odkrycie dotyczy wpływowej sponsorki konserwatystów, moskwiczanki z brytyjskim paszportem Lubov Chernukhin. Ta 48-letnia elegancka blondynka od 2012 r. zainwestowała w partię rządzącą ponad 2 mln funtów (np. wygrała aukcję o mecz tenisa z premierem Johnsonem). W przeszłości była związana z sektorem bankowym; dziś jest przede wszystkim żoną swojego męża Władimira, oligarchy i byłego ministra finansów w rządzie Putina.
Pandora Papers wniosły też nowe szczegóły dotyczące Mohameda Amersiego, biznesmena z branży telekomów, filantropa i kolejnego szczodrego darczyńcy torysów ‒ ożenionego zresztą z Rosjanką. Amersi już wcześniej był oskarżany o przyjmowanie pieniędzy od Rosjan z kręgu Putina. Dziennikarze BBC i „Guardiana” twierdzą, że są dowody na jego udział we wręczeniu wielomilionowej łapówki dotyczącej prywatyzacji jednego z przedsiębiorstw córce prezydenta Uzbekistanu.
W ubiegłym roku Komisja Parlamentarna ds. Wywiadu i Bezpieczeństwa opublikowała raport na temat rosyjskiej ingerencji w brytyjską politykę (w tym referendum brexitowe). Dokument gotowy był w połowie 2019 r., ale rząd blokował jego publikację, wystawiając się na zarzuty o próbę ukrycia sprawy przed wyborami do parlamentu, które zaplanowano na grudzień tamtego roku. Kiedy wreszcie dokument się ukazał, wykazał czarno na białym to, co wielu dziennikarzy mówiło od dawna: dotacje, które Partia Konserwatywna otrzymywała z Rosji, są zagrożeniem dla bezpieczeństwa kraju. Można było też wyczytać, że wiele osób zasiadających w Izbie Lordów ma interesy biznesowe związane z Rosją albo wprost pracuje dla dużych firm związanych z państwem rosyjskim. W izbie wyższej brytyjskiego parlamentu zasiadają np. Lord Skidelsky, prezes zarządu rosyjskiej firmy naftowej RussNeft, oraz Lord Fairfax of Cameron, dyrektor Sovcomflotu UK, brytyjskiej gałęzi największej rosyjskiej firmy spedycyjnej Sovcomflot.
Sprawy tego rodzaju wypływają bez przerwy. Kilka miesięcy temu BBC Channel 4 i „Sunday Times” potajemnie nagrały księcia Kentu Michaela, kuzyna królowej, jak próbuje sprzedać osobom podającym się za biznesmenów dostęp do Władimira Putina. W zeszłym tygodniu media na Wyspach obiegła wiadomość, że George Osborne, były kanclerz skarbu, pierwszy sekretarz stanu w rządzie Davida Camerona, a od niedawna szef rady powierniczej British Museum, dostał pracę u Deripaski. Deripaska, przyjaciel Putina, którego dwa lata temu wciągnięto na listę osób objętych sankcjami USA, jest podejrzewany przez Amerykanów nie tylko o pranie pieniędzy, lecz także o wymuszenia, gangsterstwo, groźby karalne, przekupstwo, zakładanie nielegalnych podsłuchów i zlecenie zabójstwa. Osborne to zaś członek najściślejszej brytyjskiej elity: syn baroneta, absolwent Saint Paul’s (jednej z najlepszych szkół średnich w kraju), potem zaś Oksfordu, gdzie, podobnie jak premier Boris Johnson, należał do elitarnego Klubu Bullingdona. Praca dla Deripaski to nie pierwsze jego zajęcie na rzecz rosyjskich oligarchów. Osborne był już redaktorem naczelnym „Evening Standard”, londyńskiej popołudniówki należącej do Jewgienija Lebiediewa, syna byłego oficera KGB. Sam Lebiediew przyjaźni się z Borisem Johnsonem i to od niego otrzymał miejsce w Izbie Lordów.
‒ Tak, to jest skandaliczne. W Wielkiej Brytanii i innych demokracjach istnieje problem z tym, że byli urzędnicy państwowi pracują dla oligarchów i innych biznesmenów. To każe nam zadawać pytania o suwerenność naszych państw ‒ mówi Ben Judah, brytyjski dziennikarz zajmujący się badaniem kleptokracji, autor wydanej także w Polsce książki „Nowi londyńczycy”.
Wielka Brytania szczyci się 11. miejscem na liście najmniej skorumpowanych państw świata. Klasa średnia na Wyspach uważa się za uczciwą i lubi patrzeć z góry na watażków z kleptokrackich reżimów. Niektórzy „prawdziwi” londyńczycy przyznają nawet, że obchodzą szerokim łukiem dzielnice, w których zagnieździli się międzynarodowi milionerzy. Lubiana przez kosmopolityczne elity finansowe Kensington and Chelsea stała się dla niektórych mniej godna pożądania niż np. Hampstead na północy Londynu. Kiedyś w Hampstead mieszkali pisarze i intelektualiści, teraz na domy mogą sobie tam pozwolić głównie ci, którzy je odziedziczyli. Ale nadal w dzielnicy panuje inny niż klimat niż w Kensington. Nie wspominając o Bishops Avenue nieco na północ, zwanej Rzędem Miliarderów, gdzie swoje pałace mają Sułtan Brunei i prezydent Kazachstanu. Wielu londyńczyków mówi o tych miejscach ze wstrętem.

From Russia with Cash

Pojawiają się nawet opinie, że Wielka Brytania powinna być uznana za najbardziej skorumpowane państwo świata, na szarym końcu za Somalią i Południowym Sudanem. Według organizacji Transparency International 421 nieruchomości w Zjednoczonym Królestwie, wartych w sumie 5 mld funtów, zostało kupionych za podejrzane pieniądze, a jedną piątą klientów stanowili Rosjanie. To dane zgromadzone po przebadaniu otwartych źródeł oraz przecieków z rozpraw sądowych. Większość aktów własności jest utajona. Spekuluje się, że wiemy tylko o wierzchołku góry lodowej. National Crime Agency (brytyjski odpowiednik FBI) szacuje, że przez Wielką Brytanię przepływa rocznie 100 mld brudnych pieniędzy, z czego znaczna część należy do osób związanych z Władimirem Putinem i jego otoczeniem.
‒ Napływ bogatych ludzi z Rosji i Azji Środkowej do Wielkiej Brytanii zaczął się na dużą skalę w pierwszej dekadzie XXI w., kiedy tamtejsze kraje robiły duże pieniądze na gazie i ropie, których ceny poszły wtedy do góry ‒ mówi DGP Tom Mayne, ekspert ds. walki z korupcją na Uniwersytecie Exeter. ‒ Początek prawdziwego eldorado to 2008 r., kiedy wprowadzono tzw. wizy inwestorskie Tier 1 ‒ dodaje. Zgodnie z programem wystarczyło zainwestować w Wielkiej Brytanii milion (a potem 2 mln funtów), by otrzymać prawo pobytu, które po pięciu latach zamieniało się w pobyt stały. Celem było ściągnięcie do kraju zamożnych ludzi spoza UE. ‒ Na początku nie istniały żadne procedury sprawdzania, skąd pochodził kapitał ubiegających się o wizy, dlatego stał się on doskonałym sposobem na pranie pieniędzy ‒ a także prawdziwą kompromitacją Wielkiej Brytanii, bo wpuszczono wielu złodziei, a pożytek dla państwa był marny ‒ tłumaczy Mayne. ‒ Obecnie wizy są sprawdzane, także wstecz. Kiedy ustanowiono dodatkowe obostrzenia ‒ m.in. konieczność sprawdzenia pochodzenia pieniędzy przez niezależnych audytorów ‒ liczba aplikacji z Rosji spadła drastycznie.
W 2015 r. działacz antykorupcyjny Borys Borysowicz spotkał się z kilkoma londyńskimi agentami z prestiżowych agencji nieruchomości, podając się za rosyjskiego urzędnika odpowiedzialnego za zakup leków. ‒ Mam niewielką pensję. Ale przy każdym kontrakcie część idzie do mnie ‒ mówił z silnym rosyjski akcentem. Przyprowadził ze sobą jasnowłosą Natalię Sedlecką, ukraińską dziennikarkę śledczą, która w szpilkach i futrze udawała jego dziewczynę Nastię. Ukrytą kamerą nagrali, jak agenci szacownych londyńskich firm ze zrozumieniem przyjmują informacje, że „moje nazwisko nie może się nigdzie ukazać, to są w 100 proc. fundusze z budżetu rosyjskiego ministerstwa zdrowia. Gdyby ktoś znalazł dziurę w budżecie ministerstwa równą wartości nieruchomości w Londynie, byłoby to dla mnie, no, jak to się mówi, nieco zawstydzające”. Film, zatytułowany „From Russia with Cash”, uświadomił wielu ludziom, jak wielką pralnią pieniędzy są londyńskie nieruchomości.
‒ Londyn objawił się wszystkim jako centrum prania pieniędzy w czasach Davida Camerona, po inwazji Rosji na Ukrainę ‒ mówi Ben Judah. ‒ W tym czasie ceny nieruchomości poszły drastycznie w górę i wielu Brytyjczyków zrozumiało, że nigdy nie będą w stanie kupić domu w stolicy. Szybujące ceny to problem na całym świecie związany z wieloma czynnikami ‒ m.in. niskimi stopami procentowymi, zadłużeniem ‒ ale w Londynie skok w niektórych dzielnicach można było powiązać z wykupywaniem przez multimilionerów z zagranicy ‒ dodaje dziennikarz.
Z Pandora Papers Brytyjczycy dowiedzieli się m.in., kto sponsoruje rządzącą krajem Partię Konserwatywną. Jednym z bohaterów przecieków jest Wiktor Fedotow, współwłaściciel spółki Aquind, walczącej o zgodę na kontrowersyjne połączenie energetyczne pod kanałem La Manche. Wraz ze swoim wspólnikiem Aleksandrem Temerko Fedotow wydał na torysów ponad 1,1 mln funtów
Czy Wielka Brytania walczy z napływem brudnych pieniędzy? Mayne jest sceptyczny. ‒ Prezydent USA Joe Biden uczynił walkę z „ciemną kasą” jednym z haseł swojej prezydentury. Nie widzimy tego samego w przypadku Borisa Johnsona ‒ mówi. ‒ Ponieważ obracanie nielegalnie zarobionymi pieniędzmi często odbywa się za pośrednictwem spółek wydmuszek, od 2016 r. firmy muszą deklarować, kto jest ich rzeczywistym właścicielem, tzw. Beneficial Owner ‒ wyjaśnia Mayne. Dodaje jednocześnie, że urzędy nadal tego nie sprawdzają. Ludzie robili sobie nawet żarty i wpisywali zmyślone nazwiska.
Zagraniczne spółki wydmuszki służą też do ukrywania prawdziwego nazwiska właściciela nieruchomości. ‒ Kupuje się dom na firmę zarejestrowaną na Kajmanach, która z kolei należy do firmy zarejestrowanej na Saint Kitts and Nevis, i koniec ‒ śledczy mogli ci naskoczyć ‒ tłumaczyła mi niedawno osoba ze świata finansowego. Rząd od lat obiecuje, że wprowadzi prawo, zgodnie z którym nieruchomości będą musiały być rejestrowane na prawdziwego właściciela. Ustawa miała nawet wejść w życie w tym roku. Jednak prace nad projektem utknęły. Za to, jak wynika z Pandora Papers, wartkim strumieniem płyną miliony od ludzi, których imperia finansowe zarejestrowane są anonimowo właśnie w firmach wydmuszkach w rajach podatkowych.

Sieć towarzyska Kremla

Czy cokolwiek grozi brytyjskim pomocnikom rosyjskich miliarderów? ‒ Istnieje prawo, zgodnie z którym przy kupnie nieruchomości należy wskazać, czy ktoś jest czy nie jest Politically Exposed Person (PEP), to znaczy politykiem albo bliskim polityka. Takie osoby powinny być skrupulatniej sprawdzane. W 2018 r. córki prezydenta Azerbejdżanu Leyla i Arzu Alijew próbowały kupić na tajemniczą zagraniczną spółkę dwie posiadłości w Londynie, a ich prawnik zataił, że mają status PEP, i nie sprawdził, czy nie piorą pieniędzy. Musiał zapłacić grzywnę (w sumie 85 tys. funtów wraz z kosztami sądowymi ‒ red.] ‒ mówi Mayne. „Guardian” pisał, że był to pierwszy przypadek takiej kary od czasu wycieku Panama Papers dwa i pół roku wcześniej, które ukazywały, do czego służą raje podatkowe i spółki wydmuszki. Pandora Papers pokazały zaś szeroki wachlarz innych inwestycji rodziny Alijewa. W 2009 r. 11-letni wówczas syn prezydenta kupił biurowiec w Londynie za 33,5 mln funtów. Całe imperium rodziny i wspólników prezydenta Azerbejdżanu w Wielkiej Brytanii warte jest ponad pół miliarda funtów. Oczywiście nie tylko Alijewowie kryli się za anonimowymi firmami wydmuszkami. W sumie Pandora Papers dokumentują 1,5 tys. posiadłości należących do tego typu zagranicznych firm o wartości ponad 4 mld funtów. Jak piszą BBC i „Guardian”, ukraiński miliarder Hennadij Boholubow, podejrzewany przez FBI o współudział w defraudacji miliarda funtów z ukraińskiego banku PrivatBank, ma na Wyspach domy wartości 400 mln funtów, w tym budynek przy Trafalgar Square. Syn Michaiła Gucerijewa, rosyjskiego oligarchy objętego brytyjskimi sankcjami za wspieranie reżimu Alaksandra Łukaszenki, jest właścicielem londyńskiego biurowca opiewającego na 40 mln funtów. Posiadłości w Londynie mają też m.in. rodzina prezydenta Kenii i katarska rodzina królewska. Kupno rezydencji za pośrednictwem spółek z rajów podatkowych ma wiele zalet. Nie tylko pomaga ukryć majątek przed rodakami i fiskusem, lecz pozwala także ominąć kosztowną formalność w postaci stamp duty, czyli podatku od zakupu nieruchomości, obowiązującego w Wielkiej Brytanii. Nikt nie wie tego lepiej niż były premier kraju Tony Blair i jego żona Cherie, którzy nabyli budynek w Londynie za ponad 6 mln funtów poprzez przejęcie posiadającej go firmy, zarejestrowanej na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych. W ten sposób para zaoszczędziła ponad 300 tys. funtów.
W 2017 r. na Wyspach wprowadzono tzw. Unexplained Wealth Order (UWO), rodzaj nakazu, który może wystawić komuś sąd, by ujawnił źródła majątku niemającego potwierdzenia w oficjalnych dokumentach. Ale na razie to narzędzie pozostaje na papierze, a multimilionerzy są w stanie ograć państwo brytyjskie w jego własnych sądach. ‒ Jedną z pierwszych osób, które otrzymały ten nakaz, była córka byłego prezydenta Kazachstanu. Ojczyzna jej pomogła, wydając odpowiednie zaświadczenia, że wszystko zarobiła legalnie. National Crime Agency położyła sprawę. Ale taki jest problem, kiedy walczysz z ludźmi o nieograniczonych środkach i dostępie do najcwańszych prawników ‒ mówi Mayne. „Evening Standard” napisał niedawno, że od dwóch lat UWO nie został użyty ani razu.
Mayne podaje kolejny przykład. Rosyjski bankier Dmitrij Leus wspierał charytatywnie m.in. księcia Karola, kampanię Dominika Raaba, byłego ministra spraw zagranicznych, a obecnie ministra sprawiedliwości. Leusowi odmówiono wizy inwestorskiej Tier 1, bo zataił, że był karany w Rosji za pranie pieniędzy. ‒ Leus zaangażował jedną z największych firm prawniczych do udowodnienia, że jego skazanie było polityczne, co nie było prawdą ‒ zaznacza.
Nawet jeśli rosyjscy oligarchowie walczą o dobre imię w brytyjskich sądach i kupują posiadłości w Londynie za dziesiątki milionów, lubią zachowywać rosyjskie obywatelstwo. Nawet Roman Abramowicz, mimo pozycji londyńskiego lwa salonowego, zachował swój paszport. ‒ To dlatego, że ludzie ci potrzebują ciągłego dostępu do Kremla i jego sieci towarzyskiej ‒ dodaje Schimpfoessl.
Jest jeden element brytyjskiego systemu prawnego, który nie podoba się rosyjskim oligarchom, za to bardzo podoba się ich żonom: prawo rozwodowe. W maju tego roku sąd apelacyjny w Londynie pozwolił Natalii Potaninie ubiegać się nad Tamizą o 6 mld dol. od byłego męża. Władimir Potanin to jeden z najbogatszych ludzi w Rosji. „Financial Times” szacuje jego majątek na 20 mld dol., do tego dochodzi pakiet kontrolny akcji firmy surowcowej Norilsk. Potaninowie rozwiedli się kilka lat temu w Rosji, a tamtejszy sąd przyznał kobiecie 41,5 mln dol. Biorąc pod uwagę majątek jej męża, to mniej więcej tyle, co na waciki. Małżeństwo miało wówczas słabe więzi z Wielką Brytanią, ale od tamtego czasu Potanina zamieszkała w Londynie. Jeśli Sąd Najwyższy nie podważy decyzji sądu apelacyjnego, kobieta ma duże szanse na swoje 6 mld. W wypadku rozwodów brytyjskie prawo jest wyjątkowo przychylne stronie słabszej finansowo ‒ a więc zwykle żonom. Mówi się, że najbardziej na całym świecie. Jak się jest rosyjskim oligarchą, to pozywać dziennikarzy zdecydowanie w Londynie, ale rozwodzić się już jednak w Moskwie.