Według nauczycielskich central związkowych sytuacja węgierskiej oświaty jest najgorsza od początku transformacji. Zgodnie z danymi Centralnego Urzędu Statystycznego liczba wolnych etatów w szkołach wzrosła w ciągu roku o 38 proc. do nienotowanego dotychczas poziomu 6600 wakatów. W 2020 r. z pracy odeszło kilka tysięcy nauczycieli, a z racji średniej wieku kadry w najbliższych latach na emerytury odejdzie kolejne kilkanaście tysięcy osób.

Szef Związku Nauczycieli (PSZ) Tamás Totyik w wywiadzie dla „Világgazdaság” wskazał, że realnie brakuje nawet 12 tys. pełnoetatowych nauczycieli. Totyik przywołał przy tym badania z 2019 r., a zatem jeszcze sprzed pandemii, które mówił, że w co piątej szkole na Węgrzech pracuje nauczyciel, który nie legitymuje się dyplomem uniwersyteckim, a w co czwartej szkole są nauczyciele uczący przedmiotów, w których nie są fachowcami. Według niego państwo na edukację powinno przeznaczać co najmniej 6 proc. PKB, co ostatnio było możliwe do uzyskania w latach 2000., kiedy na edukację przeznaczano do 5,7 proc. PKB.
Postulaty nauczycieli są znane od lat. Największe protesty tej grupy zawodowej miały miejsce w 2016 r., kiedy w święto narodowe 15 marca odbyła się demonstracja, w której udział wzięło 80 tys. osób. Temat ten dla rządzącej koalicji Fideszu z chadekami był o tyle trudny, że protesty nauczycieli (i lekarzy) zyskują poparcie społeczne także na zapleczu wyborczym Fideszu. W 2016 r. 76 proc. ogółu Węgrów i 67 proc. wyborców Fideszu popierało postulaty nauczycieli, a 62 proc. wszystkich respondentów (i 51 proc. fanów Fideszu) godziło się z tym, by nauczyciele zorganizowali strajk, jeśli nie uda się znaleźć innego rozwiązania. Tamte protesty niczego jednak nie zmieniły.
Na co narzekają nauczyciele? Przede wszystkim na wysokość pensji. Problem w tym, że tabela wynagrodzenia nauczycieli pozostaje w ścisłej korelacji z płacą minimalną z 2014 r. Pensje pozostają zamrożone, co przy rosnącej inflacji powoduje spadek realnych płac. Jednym z obecnych postulatów związków zawodowych jest ich odmrożenie i ich coroczna waloryzacja. Głośne są kampanie związkowców, w których nauczyciele publikują swoje zdjęcia w mediach społecznościowych wraz z kartką, na której zapisują swoje kompetencje i wynagrodzenie, niewspółmierne do umiejętności. Poza wypaleniem zawodowym, które wzmogło się podczas pandemii, doszły jeszcze koszty, które ponieśli nauczyciele w związku z dostosowaniem stanowisk pracy do nauczania na odległość – było to średnio 51 tys. forintów (660 zł) na osobę.
Demokratyczny Związek Nauczycieli (PDSZ) przebadał 1000 osób. Wśród nich 78 proc. wskazało, że w czasie nauczania zdalnego musiało pracować więcej niż dotychczas, 46 proc. nauczycieli odczuwało zwiększony stres, a wielu twierdziło, że w czasie pandemii podupadło na zdrowiu. W pamięci związków zawodowych było także zamieszanie jeszcze z początku pandemii, kiedy premier Viktor Orbán mówił, że jeżeli szkoły zostaną zamknięte, nauczyciele przejdą na bezpłatne urlopy na czas nieoznaczony. Co prawda kilka godzin po tej decyzji zadecydowano o zamknięciu szkół bez wysyłania pedagogów na urlopy, ale nauczyciele odebrali oświadczenie premiera jako policzek.
Przy okazji prawyborów opozycji, nauczycielskie związki zawodowe przypomniały i zaktualizowały swoje postulaty, licząc, że pod naciskiem opinii publicznej uda się je wdrożyć. W wielu punktach żądania pozostały niezmienne, choćby dotyczące przywrócenia kształcenia zawodowego, zmniejszenia pensum, podwyżek płac, zmian w podstawie programowej, utworzenia oddzielnego ministerstwa edukacji, zwiększenia finansowania edukacji oraz większej autonomii dla szkolnictwa w miejsce centralnego zarządzania. Zwłaszcza to ostatnie żądanie nie zostanie jednak spełnione.
W węgierskim dzienniku ustaw ukazało się właśnie rozporządzenie, zgodnie z którym zostaną wdrożone dodatkowe środki nadzorujące pracę nauczycieli, dyrektorów placówek oświatowych, a także samych placówek. Minister finansów zarezerwuje na ten cel 287 mln forintów (3,8 mln zł), a w 2022 r. – prawie 1 mld forintów (13 mln zł). Wspomniany PDSZ krytykuje kolejne zamierzenia rządu związane z systemowym i dalszym ograniczeniem swobody edukacji. Jak podkreślili związkowcy, nikt z nimi nie ustalał przedmiotu kontroli, co więcej, nie jest jeszcze pewne, czego owe kontrole będą dotyczyć, a także według jakich kryteriów zostaną przeprowadzone.
Czarę goryczy przelewa także to, że zamiast spełnić postulaty płacowe, państwo kręci na nauczycieli bicz. W perspektywie kilku miesięcy możliwe jest nasilenie akcji protestacyjnych czy wręcz strajk w oświacie. W najnowszym, już powakacyjnym badaniu PDSZ, w którym wzięło udział ponad 2500 nauczycieli, ponad 70 proc. jest gotowa do podjęcia akcji strajkowych, a ponad połowa do strajku długoterminowego, który zgodnie z prawem skutkuje pozbawieniem wynagrodzenia. Porównując te wyniki z dawniejszymi, widać rosnącą desperację środowisk nauczycielskich.