Na socjaldemokrację (SPD) głosowało według wstępnych wyników 25,7 proc. wyborców i to jej szef Olaf Scholz najpewniej zostanie kanclerzem. Najbardziej prawdopodobna jest koalicja z Zielonymi i liberałami

CDU/CSU dostały jasny komunikat: nie powinny teraz tworzyć rządu, tylko przejść do opozycji – mówił wczoraj Olaf Scholz, zwycięzca wyborów i lider socjaldemokratów w siedzibie swojej partii.

Co czwarty wyborca wsparł SPD, która według wstępnych wyników otrzymała 25,7 proc. głosów. Chadecja uzyskała 24,1 proc. poparcia. Zieloni – 15 proc., a liberałowie z FDP – 11,5 proc. Za Odrą skończyła się era partii masowych. W Bundestagu będzie sześć relatywnie wyrównanych frakcji.

Co czwarty wyborca zagłosował na SPD, która według wstępnych wyników otrzymała 25,7 proc. głosów. To przekłada się na 206 mandatów w liczącym 735 miejsc Bundestagu. Wynik jest o ponad 5 pkt proc. lepszy niż cztery lata temu – trudno się zatem dziwić, że lewicowi politycy są w euforii. Na drugim biegunie emocji jest chadecja z CDU/CSU, która zanotowała najgorszy wynik w historii – 24,1 proc. poparcia, prawie 9 pkt proc. mniej niż cztery lata temu. W efekcie będzie miała mniej niż 200 posłów. Z obliczeń wynika, że prawie 2 mln ludzi, którzy głosowali w 2017 r. na chadecję, tym razem wybrali socjaldemokratów. Dużo ich wyborców przerzuciło się także na Zielonych (otrzymali prawie 15 proc. głosów) i liberałów z FDP, którzy zajęli czwarte miejsce (11,5 proc.). Piąte przypadło radykalnie prawicowej Alternatywie dla Niemiec (10,3 proc.). Najmniejszą frakcją w parlamencie będzie skrajna lewica (Die Linke), która uzyskała 4,9 proc. głosów i będzie miała ok. 40 posłów w nowym Bundestagu. Jeden mandat uzyskał przedstawiciel mniejszości duńskiej z południowego Szlezwiku.
Kto utworzy koalicję rządzącą? – Wyborcy wypowiedzieli się jasno. Wzmocnili trzy partie: SPD, Zielonych i FDP. Dlatego to one powinny utworzyć kolejny rząd. CDU/CSU dostały jasny komunikat: nie powinny teraz tworzyć rządu, tylko przejść do opozycji – mówił wczoraj Olaf Scholz w siedzibie swojej partii. Z kolei liderzy Zielonych i FDP już próbują znaleźć wspólną płaszczyznę programową, by łatwiej było im rozmawiać z większymi partiami.
– W pierwszej kolejności możliwe są dwie koalicje. Tak zwana sygnalizacja świetlna: czyli SPD, Zieloni i liberałowie, a jeśli te partie się nie dogadają, to Jamajka, czyli chadecy, Zieloni i liberałowie. Gdy jednak to też nie wyjdzie, to możliwa jest znów tzw. duża koalicja, czyli socjaldemokraci z chadekami, ale to wydaje mi się mało prawdopodobne. Po pierwsze dlatego, że głód rządzenia mniejszych partii jest duży, po drugie zmęczenie sobą dwóch największych partii jest także olbrzymie – wyjaśnia Lidia Gibadło z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Negocjacje koalicyjne zajmą co najmniej kilka tygodni i będą o tyle trudne, że porozumieć się muszą trzy partie, a za Odrą umowa koalicyjna to dokument dosyć szczegółowy i traktowany poważnie. Może też dojść do tak niespodziewanych wydarzeń jak zerwanie rozmów koalicyjnych, co zrobili liberałowie w 2017 r., a rząd w końcu utworzyli socjaldemokraci i chadecy.
Choć nie wiadomo jeszcze, które partie utworzą przyszły rząd, to już teraz z wyborów płynie kilka istotnych wniosków dotyczących niemieckiej sceny politycznej. Po pierwsze, za Odrą skończyła się era partii ludowych. Jeszcze 20 lat temu chadecja i socjaldemokracja mogły liczyć na prawie 40 proc. głosów, a FDP czy Zieloni mieli mniejsze znaczenie, mogli być koalicjantem, ale znacznie słabszym. Teraz w Bundestagu będzie sześć frakcji i siły się znacznie bardziej wyrównały. Te wybory jasno pokazały, że system dwóch dominujących partii się skończył, a chadecja jest w radykalnym kryzysie, który w najbliższych miesiącach może się zakończyć zmianami programowymi (powrót do konserwatyzmu) i personalnymi (odsunięcie od władzy kandydata na kanclerza Armina Lascheta).
Po drugie, w skali całego kraju partie radykalne straciły. Prawicowa AfD ponad 2 pkt proc., czyli ok. miliona wyborców, a lewicowa Die Linke prawie połowę głosujących: w poprzednim głosowaniu uzyskała ponad 9 proc. poparcia, teraz niecałe 5 proc. Oprócz wyborów parlamentarnych w dwóch krajach związkowych odbyły się elekcje lokalne. W Meklemburgii – Pomorzu Przednim, czyli kraju związkowym graniczącym z północno-zachodnią granicą Polski, AfD uzyskała prawie 17 proc. głosów – o 4 pkt proc. mniej niż pięć lat temu, ale wciąż pozostaje drugą siłą w tym kraju związkowym. Za to w wyborach lokalnych w Berlinie radykalna prawica uzyskała tylko 8 proc. głosów w porównaniu z 14 proc. pięć lat temu. Die Linke straciła w obu tych krajach związkowych.
Po trzecie, coraz ważniejsi stają się młodsi wyborcy. – Widać, że do Bundestagu idzie młodość. Młodzi wyborcy popierają Zielonych i FDP. A jedna czwarta posłów socjaldemokracji to są posłowie młodzieżówki, którzy są w opozycji do Olafa Scholza, co może oznaczać, że z kursu kampanijnego SPD się po wyborach mocno przesunie na lewo – tłumaczy Lidia Gibadło z PISM.
Pierwsze posiedzenie nowego Bundestagu powinno zostać zwołane w ciągu 30 dni od wyborów. Na razie kanclerzem Niemiec wciąż pozostaje Angela Merkel.
Wyniki wyborów w Niemczech