Waszyngton nie ustaje w kreowaniu nowych sojuszy na Oceanie Spokojnym. W oczach Amerykanów są one ważniejsze niż dobre relacje z liczącymi się graczami z Europy

Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to Australia za kilka lat może dołączyć do elitarnego klubu państw, które na wyposażeniu swoich marynarek wojennych mają okręty podwodne z napędem atomowym. Wejściówkę do tego wąskiego grona – w którym znajdują się USA, Wielka Brytania, Rosja, Indie, Francja i Chiny – załatwili Australijczykom Amerykanie: Waszyngton podzieli się z Canberrą stosownymi technologiami. Dotychczas takiego zaszczytu dostąpili wyłącznie Brytyjczycy (którzy z USA dzielą się również know-how w zakresie budowy rakiet z ładunkami nuklearnymi odpalanymi z takich łodzi).
Wczoraj australijski premier Scott Morrison poleciał do Waszyngtonu, aby postawić kropkę nad i w tym porozumieniu. Weźmie udział w szczycie państw grupy QUAD, do której należą również USA, Indie i Japonia. Kiełkuje również inny pakt – pod nazwą AUKUS (od nazw zaangażowanych w niego państw) – już przezwany „NATO na Pacyfiku”, chociaż Morrison zarzeka się, że „to nie jest nasza wersja sojuszu”. Porozumienie Waszyngtonu, Londynu i Canberry wpisuje się jednak w konsekwentnie prowadzoną przez administrację Joego Bidena politykę umacniania sojuszy na Pacyfiku i Oceanie Indyjskim, aby stworzyć przeciwwagę wobec Chin.
Zwrot na Pacyfik jest w USA tak silny, że rykoszetem oberwało się nawet Polsce. Chodzi o sprawę gazociągu Nord Stream 2: administracja Bidena postanowiła odpuścić w tej sprawie, aby pozyskać Niemcy do sieci sojuszy skierowanych przeciw Chinom. Berlin, jak zwracaliśmy uwagę w „DGP”, żadnych wiążących deklaracji wówczas nie złożył, ale niedawno posłał na azjatyckie wody fregatę „Bayern” – której Chińczycy zresztą nie wpuścili kilka dni temu do portu w Szanghaju.
Teraz prztyczka w nos dostał Paryż. Perspektywa wzbogacenia floty o okręty z atomowym napędem sprawiła, że Canberra wyrzuciła do kosza podpisany z Francją kontrakt z 2016 r. na dostawy łodzi podwodnych wyposażonych w tradycyjne silniki. – Teraz jasno widzimy, jak USA traktują swoich sojuszników – lamentowała w ubiegłym tygodniu minister obrony kraju Florence Parly. – To cios w plecy – powiedział minister spraw zagranicznych Jean-Yves Le Drian. Francuzi za wiele jednak zrobić nie mogli: odwołali swoich ambasadorów z Waszyngtonu i Canberry. Parly anulowała spotkanie ze swoim odpowiednikiem z drugiej strony kanału La Manche.
Francuzi głośno protestują, jednak nie dodają, że zamówienie okazało się prawie dwukrotnie bardziej kosztowne, niż wskazywały pierwotne szacunki (56 mld euro zamiast początkowych 31 mld euro). Poza tym, budowa łodzi miała zapewnić miejsca pracy i kontrakty na antypodach. Francuzi bardzo szybko zaczęli jednak narzekać, że australijski przemysł nie poradzi sobie z realizacją nawet 60 proc. kontraktu. Do tego doszły problemy z cyberbezpieczeństwem w firmie, która miała budować łodzie (DCNS), a także kiepski terminarz dostaw: pierwsze jednostki miały trafić do Australii w 2035 r., prawie 10 lat po planowanym terminie posłania na emeryturę obecnej floty.
Francuzi nie docenili też zmian, jakie zaszły w samej Australii. Dotychczas bowiem Canberra starała się utrzymywać poprawne stosunki z Pekinem przez wzgląd na liczne więzy handlowe. Chińczycy ostatnio wymienili z Australijczykami jednak kilka kuksańców, m.in. nakładając dotkliwe cła na towary z antypodów w reakcji na wezwanie Morrisona do niezależnego śledztwa w sprawie pochodzenia wirusa SARS-CoV-2.
Waszyngton wie, że takim kontraktem wiąże ze sobą Australię na długie dekady. Nie bez znaczenia jest również to, że przy okazji Amerykanie planują zwiększyć swoją obecność wojskową w tym kraju (detale mają zostać opracowane w toku rozmów przez następne 18 miesięcy).