Dzisiaj wiceprezydent USA Kamala Harris gości z wizytą w Wietnamie. O znaczeniu tego kraju dla Waszyngtonu niech świadczy to, że to już trzecia wizyta wysokiej rangi przedstawiciela Stanów Zjednoczonych w ciągu półrocza.

Wcześniej gościli tu sekretarz obrony Lloyd Austin i wiceszefowa amerykańskiej dyplomacji Wendy Sherman. W wydanej w marcu wstępnej (pełna wersja jeszcze nie jest gotowa) Strategii Bezpieczeństwa Narodowego – publikowanym raz na kilka lat dokumencie określającym w zarysie politykę USA w tym zakresie – tylko jeden kraj, poza Singapurem, jest wymieniany z nazwy: Wietnam.
Nic dziwnego; z punktu widzenia rywalizacji USA z Chinami kraj jest strategicznie położony. Nie tylko współdzieli z Pekinem lądową, ale też morską granicę. Przy czym ta druga jest nawet ważniejsza, bo w większości jej nie ma: oba kraje wysuwają żądania terytorialne na Morzu Południowochińskim, przez które by przebiegała. Ten strategiczny akwen wodny stał się w ciągu ostatniej dekady miejscem rywalizacji o regionalnym i globalnym charakterze: Pekin uważa, że w większości należy się właśnie jemu. Waszyngton, wspierając konkurentów, nie chce dopuścić do realizacji tego postulatu.
Te czynniki sprawiły, że między dawnymi wrogami doszło do zbliżenia, czego wyrazem liczne wizyty prezydentów USA. Od czasów Clintona w Wietnamie gości każdy przywódca Stanów Zjednoczonych, a Donald Trump był tutaj nawet dwa razy – z czego raz w celu spotkania z liderem Korei Północnej Kim Dzong Unem.
Na amerykańskie zaloty wietnamscy politycy odpowiadają jednak z dużą rezerwą. Przykład pierwszy z brzegu: Waszyngtonowi zależy, żeby stosunki między dwoma krajami wspięły się na „strategiczny” poziom. Obecnie obowiązująca dwustronna umowa w nazwie ma jednak słowo „kompleksowa”. Różnica niewielka, ale znacząca: „strategiczne” umowy Wietnam ma podpisane m.in. z Chinami, Rosją i Indiami.
Bierze się to z obowiązującej w polityce zagranicznej Wietnamu zasady czterech „nie”, z których jedno zakazuje sprzymierzania się z jednym państwem przeciw drugiemu. Głośne opowiedzenie się w polityce regionalnej po stronie Waszyngtonu de facto oznaczałoby odwrócenie się jeśli nie plecami, to przynajmniej bokiem do Chin. Tego wietnamscy politycy, niezbyt skłonni do ryzyka, raczej nie chcą próbować.
Przełomem nie okazało się także zniesienie przez Baracka Obamę zakazu sprzedaży broni do tego prawie 100-milionowego państwa; na razie skończyło się na zakupie paru dronów i mniejszych jednostek pływających. Głównym dostarczycielem broni dla kraju pozostaje Rosja, która nawet rozważa Wietnam jako jednego z pierwszych klientów na swój najnowszy myśliwiec – konkurencję dla amerykańskiego F-35. Jednym z czterech „nie” jest również niezgoda na stacjonowanie obcych sił wojskowych na terenie kraju; Waszyngton więc nie proponuje takiego rozwiązania, nawet jeśli kraj byłby wymarzoną bazą operacyjną dla nowej floty, której obszarem operacyjnym byłby region Azji Płd.-Wsch. i Oceanu Indyjskiego.
Kamala Harris do Wietnamu przylatuje z Singapuru. Waszyngton także tutaj nie ma jednak łatwego zadania; z przeprowadzonego niedawno międzynarodowego badania ośrodka Pew Research wynika, że Singapur jest jedynym rozwiniętym krajem na świecie, gdzie większy odsetek badanych ma dobrą opinię o Chinach, a nie o USA. Wszystko to razem sprawia, że stosunki Waszyngtonu i państw regionu – pomimo wielu wspólnych interesów – są skomplikowane. Amerykanom niby zależy na tym, żeby przeciągnąć ich na swoją stronę, ale często w dziwny sposób. Donald Trump wyrzucił do kosza porozumienie handlowe, które związałoby państwa regionu z USA. Joe Biden przez pierwsze pół roku nawet do nikogo tutaj nie zatelefonował, zajęty ofensywą dyplomatyczną w Europie.
Co gorsza, wizytę Harris w Azji Płd.-Wsch. przyćmiły nieco jednak wydarzenia w Afganistanie. Tym bardziej że symbolika jest oczywista: prawie pół wieku temu USA prowadziły w pośpiechu ewakuację z położonego na południu miasta Ho Chi Minh, wówczas znanego jako Sajgon (z tych dni pochodzą legendarne zdjęcia ewakuacji helikopterem z dachu budynku). Tymczasem prezydent Joe Biden jeszcze 8 lipca zapewniał, że Kabul drugim Sajgonem nie będzie: „Nie ma takiej możliwości, abyście zobaczyli zdjęcia ludzi ewakuowanych z dachu ambasady USA w Afganistanie”. Na szczęście jego zastępczyni odwiedzi tylko stolicę kraju, położone na północy Hanoi.