Pod wydanym 16 sierpnia oświadczeniem Departamentu Stanu w sprawie lex TVN i nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego podpisany jest Antony Blinken, szef dyplomacji USA. To nota dla prasy, która liczy 1282 znaki. Nie ma tam nic, czego wcześniej nie komunikowałby kierujący placówką USA w Warszawie Bix Aliu. Jest za to wyraźna sugestia, że Waszyngton interpretuje słowa Andrzeja Dudy z niedzieli jako zapowiedź prezydenckiego weta do ustawy o TVN.

Dokument połączył obie sprawy. I jak przekonują przedstawiciele polskiej dyplomacji, tak właśnie miało być. Lex TVN miało być kozą, która jest wyprowadzana po to, by odwrócić uwagę od regulacji strategicznej z punktu widzenia interesów państwa – noweli kodeksu postępowania administracyjnego. Na to wszystko nałożyła się przesadzona i histeryczna reakcja szefa MSZ Izraela Ja’ira Lapida oraz jego kolegów z rządu, którzy w pewnym momencie stracili umiar w ocenie nowelizacji i w zasadzie każde słowo polskich polityków umieszczali w kontekście antysemityzmu, dokonując tym samym inflacji tego pojęcia. Z jednej strony ich kalkulacja, że państwo prowadzące spór z Brukselą, Waszyngtonem, Pragą i z fatalnymi stosunkami na Wschodzie (Moskwa i Mińsk) nie może skutecznie walczyć na kolejnym froncie – była sensowna. Z drugiej, hejterskie deklaracje stały się po prostu nieznośne nawet dla największych przyjaciół Izraela w poprawnych politycznie USA. Lapid, stosując hiperbolę, wykroczył poza prawdę, a nawet prawdopodobieństwo (nie pierwszy raz zresztą). I to również wykorzystywała strona polska.
Co jednak najważniejsze: spór o nowelizację kodeksu po raz pierwszy w praktyce pokazał, jaka jest realna siła ustawy 447. Jeśli ma nią być liczące 1282 znaki oświadczenie szefa amerykańskiej dyplomacji, to nie jest ona – jak mawiał klasyk – porażająca.
Jeszcze w sobotę Lapid miał nadzieję, że namówi Blinkena na wspólne oświadczenie wzywające do odkręcenia zmian w kodeksie postępowania administracyjnego. Sztama jednak nie zadziałała. Amerykanie nie podpisali takiego dokumentu. Jeśli skończy się na oświadczeniu Departamentu Stanu, można uznać, że Polska ma zmiany w prawie bezkosztowo. Takim można by nazwać wycofanie chargé d’affaires i nieprzysłanie do Warszawy nowego ambasadora USA (tak, jak zrobił Izrael) oraz równoczesne polecenie polskiemu ambasadorowi, by – trzymajmy się nieakceptowalnej retoryki Lapida – „pozostał na urlopie”. Mógłby być nim też szantaż dotyczący obecności wojskowej w Polsce.
pdf icon KPA - skrót
pobierz plik
Jednak jak przekonują rozmówcy DGP, to w praktyce nie wchodzi w grę. Bo niby dlaczego Litwa czy Łotwa miałyby być karane za spór na linii Polska – Izrael – USA? Oddziały USA stacjonujące w Polsce mają bowiem chronić w takim samym stopniu państwa bałtyckie, jak i nas. Ich redukcja to, po pierwsze, obniżenie poziomu bezpieczeństwa na północno-wschodniej flance NATO, a po drugie utrata przez USA wiarygodności. Obecność wojskowa Amerykanów w Polsce to system naczyń połączonych. Każda decyzja Waszyngtonu w naszym regionie jest uważnie obserwowana przez sojuszników Ameryki w Azji Południowo-Wschodniej czy na Bliskim Wschodzie. Szczególnie teraz, po kompromitacji afgańskiej. Jeśli kuriozalne lex TVN przepadnie rzeczywiście, a Amerykanie nie pójdą dalej niż oświadczenie Blinkena, Polska (nie PiS) wychodzi ze sporu o kodeks postępowania administracyjnego obronną ręką.