Łotewska policja prowadzi postępowanie w sprawie zmuszenia w maju do lądowania przez białoruskie władze samolotu linii Ryanair z Aten do Wilna – podały w ostatni piątek miejscowe media. Na pokładzie obok aresztowanego wkrótce potem blogera Ramana Pratasiewicza było dwóch obywateli Łotwy. W ten sposób Ryga przeszła długą drogę od stolicy określanej mianem czołowego lobbysty Alaksandra Łukaszenki w Unii Europejskiej.

Jeszcze w styczniu 2020 r. do Mińska przyjechał z krótką wizytą premier Krišjānis Kariņš. Spotkanie z Łukaszenką przebiegło w przyjaznej atmosferze. Obaj politycy żartowali z planowanych na 2021 r. w obu krajach mistrzostw świata w hokeju. Kariņš zaprosił rozmówcę do złożenia wizyty w Rydze. Łukaszenka miał przyjechać w kwietniu 2020 r., ale plany pokrzyżował wybuch pandemii. Zamiast tego pod koniec marca porozmawiał jeszcze przez telefon z prezydentem Egilsem Levitsem. Dwa miesiące później trwały już represje wymierzone w szykującą się do wyborów opozycję. Okazały się one przygrywką do masowych prześladowań, które ruszyły w sierpniu 2020 r.
Wcześniej organizacja wspólnej imprezy sportowej była jednym z wielu przejawów zachęcania Łukaszenki do współpracy z Zachodem, a dla Łotwy – symbolem szybko rozwijającej się współpracy. Wprawdzie białoruscy eksporterzy i importerzy już kilka lat wcześniej zaczęli ograniczać tranzyt przez porty w Lipawie i Rydze na rzecz litewskiej Kłajpedy i rosyjskiej Ust-Ługi, ale biznes – także ten blisko związany z Łukaszenką – znakomicie się czuł na Łotwie. Najlepszym przykładem był Alaksiej Aleksin, oskarżany o przemyt papierosów na Zachód. W jego portfolio znajdował się browar w łotewskim Dyneburgu, a także różne projekty energetyczne, formalnie zapisane na jego rodzinę i przyjaciół. W zamian Aleksin mógł liczyć na przychylność Rygi. Z informacji DGP wynika, że Łotysze miesiącami blokowali wpisanie go na unijną listę sankcyjną. To się zmieniło po porwaniu samolotu. W lipcu część łotewskich spółek Aleksina zmieniła właścicieli, co opisała „Re:Baltica”.
– Nasi politycy dowodzili, że z Białorusią trzeba postępować pragmatycznie. Także po wyborach zachowywali pewną wstrzemięźliwość w ocenie sytuacji, również przez wzgląd na planowane mistrzostwa – wskazuje Uģis Lībietis, dziennikarz Latvijas Radio zajmujący się tematyką wschodnią. – Delikatnym tematem był też tranzyt przez porty oraz zakup prądu z budowanej elektrowni atomowej w Ostrowcu – dodaje. Litwa od lat prowadzi kampanię wymierzoną w siłownię budowaną praktycznie na przedmieściach Wilna, tuż za litewsko-białoruską granicą. Władze w Wilnie lobbują u unijnych sąsiadów, by zadeklarowali, że nie będą kupować produkowanego tam prądu. Łotwa unikała takich oświadczeń. – Woleliśmy zostawić sobie taką możliwość, choćby na wypadek wzrostu cen prądu – przekonuje Lībietis. Po sierpniowych wyborach Kariņš oświadczył jednak, że nie zamierza sprowadzać prądu z Ostrowca.
Tak jak wcześniej symbolem dobrych relacji miała być wspólna impreza hokejowa, tak teraz skandal na lodowisku stał się symbolem kryzysu. W listopadzie 2020 r. szef białoruskiej federacji hokejowej Dzmitryj Baskau brał udział w zamordowaniu demonstranta Ramana Bandarenki. To przeważyło szalę na stronę aktywistów domagających się odebrania Mińskowi prawa do współorganizacji mistrzostw. Ostatecznie Łotwa zorganizowała je sama. Na dodatek mer Rygi Mārtiņš Staķis zastąpił oficjalną flagę Białorusi używanymi przez opozycję barwami biało-czerwono-białymi. „Wznosimy flagę wolnej Białorusi!” – zadeklarował na Twitterze. – Gdyby uczestniczył w tym tylko mer, pewnie rozeszłoby się po kościach. Ale u jego boku stał szef MSZ Edgars Rinkēvičs – wspomina Uģis Lībietis.
Sprawa wywołała skandal. Białorusini wyrzucili z Mińska łotewskich dyplomatów, Ryga zrewanżowała się tym samym. Sprawa flagi wywołała krytykę środowisk prorosyjskich. Były mer łotewskiej stolicy, euro deputowany Nils Ušakovs w rozmowie w najnowszym wydaniu prokremlowskiego, rosyjskojęzycznego tygodnika „Łatwijskije Wiesti” dowodzi, że „żadna szanująca się federacja zajmująca się choćby najmniej poważną dyscypliną sportu w najbliższym czasie do Rygi nie przyjedzie”, bo „to nie była ryska ani łotewska, ale międzynarodowa impreza”. – Nawet środowiska prorosyjskie po sierpniu 2020 r. nie wspierają otwarcie Łukaszenki – zauważa Lībietis. Rosyjski poseł na łotewski Sejm Nikolajs Kabanovs zasugerował nawet, że obie strony starają się nie przekraczać czerwonych linii, a między Mińskiem i Rygą funkcjonuje pewnego rodzaju dżentelmeńskie porozumienie.
Kabanovs tłumaczy w ten sposób, dlaczego Białoruś kieruje strumień irackich migrantów jedynie na Litwę, a nie na Łotwę. – Granica łotewsko-białoruska jest fatalnie chroniona. Odkąd w 2014 r. Rosja zaatakowała Ukrainę, powtarzano, że trzeba coś z tym zrobić, ale na słowach się skończyło – mówi Lībietis, według którego nie da się wykluczyć, że dalsza eskalacja może skłonić Łukaszenkę do wywołania kryzysu migracyjnego także w okolicach Dyneburga. Na razie jednak nawet uciekający przed represjami Białorusini rzadko wybierają Łotwę jako kraj docelowy. Dzięki temu tutejsze urzędy zajmujące się cudzoziemcami sprawniej niż polskie rozpatrują ich wnioski. – Kiedy zgłosiłem na jednym z rosyjsko-łotewskich przejść prośbę o azyl, byłem dla tamtejszych pograniczników pierwszym takim przypadkiem w karierze. Na decyzję o statusie czekałem tylko trzy miesiące – mówi Radziwon Biahlak. Mężczyzna zdecydował się na wyjazd, bo po wyborach przez trzy doby był przetrzymywany i torturowany na komisariacie w rodzinnym Homlu.