Tak znaczącego zwycięstwa Partii Działania i Solidarności nikt się nie spodziewał.

Błyskotliwy sukces wyborczy obozu prozachodniego w Mołdawii. Bliska prezydent Mai Sandu Partia Działania i Solidarności (PAS) zdobyła w niedzielę 52,8 proc. głosów, które przełożyły się na 63 miejsca w 101-osobowym parlamencie. Tym samym kierowana przez Igora Grosu PAS we współpracy z Sandu ma otwartą drogę do samodzielnych rządów w tym kraju.
Obozowi prorosyjskiemu, skupionemu wokół Igora Dodona, nie pomogło połączenie sił. Blok Wyborczy Komunistów i Socjalistów (BECS) zdobył zaledwie 27,2 proc. i 32 mandaty. Dla Dodona to już druga dotkliwa porażka w ciągu kilku miesięcy – w listopadzie 2020 r. przegrał z Maią Sandu wyścig o fotel prezydenta. Stawkę zamyka Partia Șor (PȘ) oligarchy Ilana Șora, ukrywającego się w Izraelu przed egzekucją wyroku siedmiu lat więzienia za udział w defraudacji 1 mld dol. z krajowych banków. PȘ zdobyła 5,7 proc. i wprowadzi sześciu posłów. Pozostałe listy nie przekroczyły progu wyborczego.
Sukces PAS zamyka dwuletni okres rozmontowywania systemu politycznego budowanego wcześniej przez oligarchę Vlada Plahotniuca. Plahotniuc przy pomocy szantażu, pieniędzy i wpływów politycznych coraz mocniej podporządkowywał sobie państwo. Umiejętnie stosując proeuropejską retorykę, rządził w nieogłoszonym sojuszu z prezydentem Igorem Dodonem, utrzymującym bardzo bliskie relacje z Władimirem Putinem. Wybory parlamentarne z 2019 r. doprowadziły jednak do pata – rząd mogła utworzyć koalicja dowolnych dwóch z trzech partii: Platformy Teraz z udziałem Mai Sandu, dodonowskiej Partii Socjalistów Republiki Mołdawii i Demokratycznej Partii Mołdawii (PDM) Plahotniuca.
Wówczas w mołdawskie procesy polityczne zaangażowali się dyplomaci z Rosji i Zachodu, którzy pomogli socjalistom i Platformie Teraz porozumieć się w sprawie niecodziennego sojuszu taktycznego, który miał odsunąć Plahotniuca od władzy i wpływów. Dla Sandu oligarcha od dawna był politycznym wrogiem numer jeden, a Dodona przekonała możliwość zerwania ryzykownych związków z Plahotniukiem, który nie cofał się przed sięganiem po haki także na swoich sojuszników. Porozumienie było proste: Sandu zostaje szefową rządu, a jedynym celem jej współrządzenia z Dodonem jest demontaż układów oligarchicznych.
Plahotniuc, czując pismo nosem, wyemigrował najpierw do Stanów Zjednoczonych, a potem najpewniej do Turcji. Egzotyczny sojusz Sandu z Dodonem rozpadł się po kilku miesiącach. Rozbieżności były zbyt wielkie, a kontrolę nad gabinetem przejęła – w sojuszu z postplahotniucowską już PDM – prorosyjska lewica (bardziej nominalnie niż faktycznie lewicowa; blok komunistów i socjalistów podczas ostatniej kampanii ogłosił przejście na pozycje… światopoglądowego konserwatyzmu). Ostateczna próba sił miała nastąpić pod koniec ubiegłego roku podczas wyborów prezydenckich. W drugiej turze, także dzięki ogromnej mobilizacji diaspory, wygrała Maia Sandu.
Pozycja ustrojowa głowy państwa w Mołdawii nie jest jednak zbyt silna, więc dla skutecznych rządów nowa prezydent potrzebowała wiernego sobie parlamentu. Skrócenie kadencji jest tam możliwe m.in. wskutek niemożliwości wyłonienia większości rządowej. Sandu dwukrotnie zgłosiła kandydaturę byłej minister finansów Natalii Gavrilițy tylko po to, by przegrała, a ona sama mogła rozwiązać parlament. Po wielotygodniowych przepychankach obozu prezydenckiego z socjalistami Sąd Konstytucyjny orzekł, że Sandu miała prawo tak postąpić.
Socjaliści, starając się odwlec wybory, wprowadzili 60-dniowy stan nadzwyczajny ze względu na pandemię COVID-19. Liczyli, że Mołdawianie obarczą Sandu odpowiedzialnością za problemy z dostępem do szczepień i wiosenną falę epidemii, dzięki czemu straci ona popularność, a prorosyjska lewica będzie miała większe szanse na zwycięstwo. Tak się nie stało. Niedzielny wynik PAS jest najlepszym w historii Mołdawii rezultatem wyborczym tak jednoznacznie prozachodniej partii politycznej. Z kolei obóz prorosyjski nigdy wcześniej nie był tak słaby.
Jak się wydaje, to częściowy efekt pandemii. Władzom w Kiszyniowie bardziej niż Rosjanie pomogli Rumuni, m.in. dostarczając szczepionki. A ponieważ wielu mieszkańców kraju uważa się za Rumunów, wzrosło poparcie dla zjednoczenia z sąsiednim państwem, będącym w dodatku członkiem Unii Europejskiej. W przeprowadzonym w marcu sondażu ośrodka iData aż 44 proc. Mołdawian opowiedziało się za przyłączeniem do Rumunii, a 68 proc. – za przystąpieniem do UE. Równolegle stopniowo spada poparcie dla zbliżenia z Rosją. Za akcesją do Unii Euroazjatyckiej zagłosowałoby 40 proc. ankietowanych. – Dzisiaj kończy się trudny okres dla Mołdawii. Kończy się czas, gdy tym krajem rządzili złodzieje. Wyzwania są ogromne i ludzie chcą efektów. Chcą zobaczyć korzyści z uczciwego parlamentu i rządu, który naprawdę pracuje w ich interesie – mówiła Maia Sandu po ogłoszeniu wyników exit polls w niedzielę.
Mołdawia to jeden z najbiedniejszych krajów Europy, trapiony dodatkowo systemową korupcją, rozdarty geopolitycznie między Rosją a Zachodem oraz terytorialnie ze względu na istnienie separatystycznej, utrzymywanej dzięki obecności rosyjskich wojsk Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej.
PAS zdobyła w niedzielę 63 ze 101 mandatów w parlamencie