- Po eksplozji w porcie w Bejrucie rząd zatrudnił do pomocy człowieka, który odpowiadał za stworzenie tak beznadziejnej infrastruktury - mówi Dayna Ash, urodzona w USA libańska aktywistka, założycielka organizacji Przystań dla Artystów

Tymczasowy premier Libanu powiedział we wtorek, że kraj od całkowitej eksplozji dzieli zaledwie kilka dni.
Eksplozja nastąpiła już kilka lat temu. Premier po prostu udaje, że jej nie widzi. Funt libański stracił ponad 90 proc. swojej wartości. Sytuacja jest obecnie gorsza niż w Wenezueli. Takiego kryzysu, jak w Libanie, nie było na świecie od ponad 200 lat. Nie można więc mówić, że największa tragedia dopiero nastąpi.
A co robi rząd?
Sposób, w jaki nami rządzą, to żart. Wystarczy przyjrzeć się ich działaniom. Dwa lata temu w Davos minister spraw zagranicznych Dżubran Basil przekonywał, że możemy uczyć resztę świata, jak zarządzać państwem bez budżetu! Traktują nas, jakbyśmy byli głupi. Są nastawieni na klientelizm. Na tym polega cały system. To oni decydują, komu będzie się żyło lepiej. Większość ludzi nie dostanie pracy, jeśli nie jest związana z którąś z partii rządzących. A bezrobocie szaleje. Dlatego tak dużo obywateli wyjeżdża. 16 mln Libańczyków żyje w diasporze. W kraju mieszka zaledwie 6 mln osób, z czego 1,5 mln to uchodźcy z Syrii, a 1,7 mln z Palestyny. Liczby mówią same za siebie.
Protesty nie przynoszą żadnych rezultatów. Możliwa jest kolejna wojna domowa?
U nas nigdy tak naprawdę nie było wojny domowej. Zawsze były państwa, które decydowały się na interwencję. Wojna w Libanie, która trwała w latach 1975–1990, skończyła się syryjską i izraelską okupacją. Te państwa wciąż kontrolują znaczną część naszego terytorium. Na Bliskim Wschodzie zawsze jest tak, że sytuację wewnętrzną do realizacji własnych celów wykorzystują inne państwa. W Jemenie nie walczą tylko Jemeńczycy (Iran i Arabia Saudyjska prowadzą tam wojnę zastępczą – red.), podobnie u nas są zaangażowani nie tylko Libańczycy. Dlatego nie sądzę, by nasza generacja chciała w ten sposób walczyć. Nie będziemy się wzajemnie zabijać, bo skorzysta na tym ktoś inny.
A co z pozostałymi aktorami międzynarodowymi? Unia Europejska debatuje nad sankcjami na przywódców politycznych odpowiedzialnych za kryzys.
Przede wszystkim powinni przestać legitymizować ten rząd. Na razie siadają z nim do rozmów, wspierają finansowo opresyjne instytucje. Prawicowy prezydent Francji przyjechał do nas po eksplozji w porcie w Bejrucie, mówiąc, że chce pomóc, a winni muszą ponieść konsekwencje. Ale przecież on sam z nimi współpracuje. Czego można oczekiwać od państw, które są równie opresyjne? Prawica jest coraz silniejsza na całym świecie. Francja traktuje swoich obywateli podobnie. To, co dzieje się w Libanie, ma miejsce w każdym miejscu na świecie. Różnica jest taka, że u nas jest 30 ugrupowań przestępczych, które rządzą krajem od czasów wojny. Większość ludzi w Libanie już zrozumiała, że ci, którzy takim mafiom przewodzili, teraz pracują w rządzie.
Jakich reform potrzebuje w tej chwili Liban?
Powoli zaczynamy rozumieć, że ta zmiana musi się zacząć na samym dole. Rządzący przejęli wszystkie instytucje. Robią tak, by obywatele czuli, że są dla nich jedyną opcją. Zdobywają głosy w wyborach, dając innym stanowiska. Przetargi na naprawę dróg czy rekonstrukcję budynków zawsze wygrywają kuzyni, bracia, partnerzy biznesowi ludzi z politycznego establishmentu. Nikt nigdy nie pyta, która oferta jest najlepsza. Na tym rządowi nie zależy. Dają zarobić tym, których znają. To niesamowite, że nawet po eksplozji w porcie rząd zatrudnił do pomocy tego samego człowieka, który odpowiadał za stworzenie tak beznadziejnej infrastruktury. A przecież w tej eksplozji zginęło tak wielu ludzi. Zdecydowanie więcej niż się oficjalnie podaje, bo przebywało tam sporo niezarejestrowanych migrantów. To wszystko sprawia, że żyjemy niczym w korporacji.