Australijski think tank opublikował raport na temat wskaźników urodzeń wśród ludności ujgurskiej w zachodniej prowincji Sinciang. Wniosek? Chińska polityka może świadczyć o ludobójstwie.

Z przeanalizowanych przez Australijski Instytut Polityki Strategicznej (ASPI) danych o urodzeniach w Państwie Środka w latach 2011–2019 wynika, że od 2017 r. gwałtownie spadły wskaźniki urodzeń wśród Ujgurów. Cztery lata temu władze ChRL rozpoczęły bowiem kampanię mającą na celu ograniczenie reprodukcji wśród mniejszości muzułmańskich. Jednocześnie zaprzestały publikowania statystyk dotyczących urodzeń w poszczególnych grupach mniejszościowych.
Teraz okazuje się, że liczba porodów w regionie Sinciangu, gdzie Ujgurzy stanowią ok. 45 proc. mieszkańców, spadła w 2019 r. o 47,74 pkt proc. w stosunku do 2017 r. Z kolei na obszarach, na których co najmniej 90 proc. ludności reprezentuje mniejszości, w latach 2017–2018 wskaźnik ten spadł średnio o 56,5 pkt proc. Zresztą, w 2020 r. w samym powiecie Bachu, gdzie Ujgurzy stanowią 94 proc. populacji, rząd wyznaczył docelowy wskaźnik urodzeń na nieco ponad 4 na 1 tys. osób w porównaniu z 51,5 w 2017 r.
Według autorów publikacji, Nathana Rusera i Jamesa Leibolda, dane wskazują na bezprecedensowy spadek – większy niż w jakimkolwiek innym regionie świata w ciągu 71 lat gromadzenia danych o płodności przez ONZ, w tym podczas ludobójstw w Rwandzie (1994 r.) i Kambodży (lata 1975–1979).
„Demograficzna” kampania rządu jest częścią szerszej polityki społecznej przebudowy. Partia komunistyczna jest zdeterminowana, by wyeliminować wszelkie wyzwania dla swoich rządów. W tym przypadku chodzi o ryzyko separatyzmu etnicznego.
Chiny utrzymują, że zmiany wskaźników urodzeń są powiązane z prowadzeniem lepszej polityki zdrowotnej i gospodarczej. Oskarżenia o ludobójstwo odrzucają. – ASPI fałszuje dane i zniekształca fakty – powiedziała rzeczniczka chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych Hua Chunying. Według Chunying w latach 2010–2018 populacja Ujgurów w Sinciangu rosła szybciej niż ludności Han (narodu stanowiącego 92 proc. chińskiej populacji). Wynika to z faktu, że przed 2017 r. rodzinom należącym do mniejszości pozwalano na posiadanie trojga dzieci na obszarach wiejskich i dwojga w miastach, podczas gdy resztę obywateli obowiązywała reguła jednego dziecka. Nathan Ruser zauważa jednak, że niedawny spadek jest znacznie większy niż ten, który odnotowano w Chinach w ciągu kilkudziesięcioletniej polityki jednego dziecka.
– Obecna kontrola urodzeń w Sinciangu nie jest skierowana przeciwko żadnej mniejszości etnicznej – twierdzi rzeczniczka. Z raportu wynika jednak, że od 2017 r. kobiety należące do mniejszości zmuszane są do sterylizacji lub korzystania z wkładek domacicznych. Choć władze w Pekinie twierdzą, że jest to dobrowolne, za łamanie przepisów dotyczących planowania rodziny grożą wysokie grzywny. Osoby, które odmawiają przerwania ciąży lub zapłacenia kary, są kierowane do obozów dla internowanych. Wykrywaniem takich przypadków zajmują się urzędnicy w Sinciangu. Są karani, jeśli nie osiągają wystarczająco dobrych wyników.
Dowodem na stosowanie takich metod może być zebranie przez rząd w ciągu czterech miesięcy 2017 r. ponad 6 mln juanów chińskich (ok. 3,5 mln zł) od 629 rodzin zamieszkujących powiat Qapqal, które ukarano za nielegalne ciąże. W niektórych miejscach władze uruchomiły nawet specjalne linie telefoniczne i nagradzają tych, którzy donoszą na swoich łamiących przepisy sąsiadów.
Według amerykańskiego „New York Timesa” od 2015 do 2018 r. prawie sześciokrotnie wzrosły wskaźniki sterylizacji w Sinciangu, mimo że w całym kraju gwałtownie spadały. Wynika to z faktu, że Chiny zmagają się z ogólnokrajowym kryzysem demograficznym, dlatego w pozostałych regionach władze zachęcają kobiety do posiadania większej liczby dzieci.
Pekin kampanię traktuje jako zwycięstwo muzułmańskich kobiet. – W procesie deradykalizacji niektóre z nich zostały wyzwolone – można przeczytać w styczniowym raporcie rządowego ośrodka badawczego w Sinciangu. Kobiety miały dzięki polityce chińskiego rządu uniknąć bowiem „bólu związanego z przekształceniem ich w narzędzia reprodukcyjne”.
Innego zdania jest społeczność międzynarodowa. Rośnie liczba państw wzywających do zbadania, czy działania Chin w regionie Sinciangu nie są równoznaczne z ludobójstwem. Za ludobójstwa właśnie uznają je już m.in. rząd Stanów Zjednoczonych oraz parlamenty Wielkiej Brytanii i Kanady.