Boris Johnson chce ograniczyć prawo do protestów. Nie tylko na czas pandemii

Do Izby Lordów trafił projekt przyjętej już przez Izbę Gmin ustawy wprowadzającej szereg zmian dotyczących funkcjonowania policji, walki z przestępczością i wymiaru sprawiedliwości. Kontrowersje wzbudziły zapisy o nadaniu funkcjonariuszom nowych uprawnień podczas protestów.
Przyczyną zmian mają być działania ruchów klimatycznych. – Odkąd Extinction Rebellion organizuje w Londynie akcje masowego nieposłuszeństwa obywatelskiego, funkcjonariusze potrzebują dodatkowych uprawnień, które pomogłyby im sprawować kontrolę nad tego typu wydarzeniami – powiedziała cytowana na stronie rządu Cressida Dick z policji metropolitalnej. Przepisy miałyby więc dotyczyć manifestacji, które nie wywołują przemocy i nie stanowią zagrożenia dla otoczenia, ale paraliżują miasto.
Projekt ustawy zakłada, że policja będzie mogła podejmować decyzje o godzinie rozpoczęcia i zakończenia demonstracji, a wyższym rangą oficerom przyznaje prawo do ustalania limitów hałasu podczas protestów. Jeśli hałas zakłócałby działalność organizacji lub osób znajdujących się w pobliżu, funkcjonariusze będą mogli rozwiązać manifestację. Projekt pozostawia szerokie pole do interpretacji. Bardzo ogólnikowo opisuje, że demonstracje nie powinny celowo ani nieumyślnie utrudniać społeczeństwu korzystania z jego praw. Osobą, która będzie te niejasne przepisy doprecyzowywać, jest Priti Patel, szefowa resortu spraw wewnętrznych.
Spotkało się to ze sprzeciwem opozycji. Ustawa nadaje Patel uprawnienia do tworzenia przepisów definiujących, czym są „poważne zakłócenia” w funkcjonowaniu organizacji i społeczeństwa. „Należy przeciwdziałać wysoce destrukcyjnym taktykom stosowanym przez niektórych protestujących” – napisano w oświadczeniu resortu spraw wewnętrznych. „Tzw. powstanie kwietniowe zorganizowane przez Extinction Rebellion kosztowało policję ponad 16 mln funtów (85 mln zł – red.)” – dodano.
Do protestowania niezgodnego z zapisami ustawy mają zniechęcać wysokie kary. Za odmowę zastosowania się do poleceń dotyczących sposobu manifestowania ma grozić grzywna w wysokości 2500 funtów (13,4 tys. zł). Natomiast za uszkodzenie pomnika aktywistom będzie grozić do 10 lat więzienia. Ta druga sankcja to nawiązanie do trwającego w Wielkiej Brytanii sporu o posągi zniszczone podczas ubiegłorocznych protestów Black Lives Matter. Rząd Borisa Johnsona twierdzi, że zaproponowane rozwiązania mają na celu wyłącznie zwiększenie bezpieczeństwa publicznego. Zdaniem opozycji ustawa przyznaje policji zbyt szeroki wachlarz uprawnień, które władza może wykorzystać do ograniczenia wolności obywatelskich.
– Działalność Extinction Rebellion czy Black Lives Matter może denerwować ludzi, ale taka jest rola protestów – argumentowała Diane Abbott z Partii Pracy. – Ten projekt przewiduje surowsze kary za uszkodzenie posągu niż zaatakowanie kobiety – dodawał David Lammy, minister sprawiedliwości w gabinecie cieni. W niedzielę w Bristolu odbyły się zresztą pierwsze protesty przeciwko projektowi, które skończyły się zamieszkami. „Wielu funkcjonariuszy jest ciężko rannych, podpalono wozy policyjne i zaatakowano posterunek policji. To nie protest, a zwykła przemoc” – napisał na Twitterze John Apter, prezes Policyjnej Federacji Anglii i Walii.
We Francji, w której do niedawna toczyła się podobna debata na temat roli umundurowanych w tłumieniu demonstracji, taka forma sprzeciwu przyniosła rezultaty. Po serii trwających od grudnia 2020 r. akcji, które ogarnęły cały kraj w związku z projektem ustawy o bezpieczeństwie, politycy wycofali się z jej najbardziej kontrowersyjnych zapisów. Pierwotnie dokument zakładał zakaz fotografowania i rozpowszechniania wizerunku policjantów. To według krytyków miało stanowić poważne zagrożenie dla wolności prasy i słowa. W marcu zdecydowano się na przeredagowanie zapisów w taki sposób, aby jednocześnie zagwarantować bezpieczeństwo protestującym i policji. ©℗