Z zeszłotygodniowych wyborów holenderskich chyba najbardziej zapamiętane zostanie zdjęcie liderki liberalnego ugrupowania D66 Sigrid Kaag skaczącej triumfalnie po stole. Zrobiono je tuż po tym, gdy okazało się, że jej proeuropejska partia zdystansowała eurosceptyczną Partię Wolności Geerta Wildersa, zajmując drugą pozycję w holenderskim parlamencie. Znaczące umocnienie D66 przyniosła prężna kampania Kaag, która zwalczała w debacie antymigranckie i eurosceptyczne hasła Wildersa. Zgodnie z przewidywaniami premierem na czwartą kadencję zostanie Mark Rutte kierujący centroprawicową Partią Ludową na rzecz Wolności i Demokracji (VVD), która wybory wygrała.
Wilders może mówić o porażce. Przedwyborcze notowania nie wskazywały na to, by miał spaść na trzecie miejsce ze stratą trzech mandatów. Sam polityk przyznał, że liczył na więcej. Jego zdaniem słaby wynik to efekt pandemicznego kryzysu, który sprawia, że wyborcy dają większy kredyt zaufania liderowi, licząc na stabilność rządów. Rzeczywiście partia Ruttego zdobyła o dwa mandaty więcej niż w poprzednich wyborach. Ale w Niderlandach wskazuje się także na jeszcze inny trend zwany „efektem Wildersa”. Od kiedy jego partia zaczęła odgrywać znaczącą rolę, pozostałe ugrupowania odcięły ją kordonem sanitarnym. Z Wildersem nikt nie rozmawia o możliwym wejściu do rządu. Mimo to Partia Wolności oddziałuje na władzę bezpośrednio, bo mainstreamowe partie, próbując przejąć elektorat Wildersa, zaczynają mówić jego językiem. Wskazuje się, że pośrednio „efekt Wildersa” mógł mieć wpływ na skandal wokół wypłaty zasiłków i stosowania praktyk dyskryminujących przez holenderską skarbówkę osób o podwójnym pochodzeniu, który stał się powodem upadku trzeciego gabinetu Ruttego w styczniu, a który był konsekwencją tworzenia coraz bardziej surowego prawa przez rząd i parlament czujące presję antyimigranckich haseł prawicy.
Francuzi podobny trend mogą nazwać „efektem Le Pen”. W ostatnich miesiącach obóz prezydenta Emmanuela Macrona sięgnął po antyislamskie hasła do tej pory zarezerwowane dla prawicowego obozu. A Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen obrało kurs na centrum, łagodząc swoją antyeuropejską retorykę. Ekspert Polskiego Instytutu Międzynarodowego Łukasz Maślanka wskazuje, że może to wywołać dezorientację wśród części wyborców, zwłaszcza lewicowych. – Obrana przez Marine Le Pen strategia walki o bardziej umiarkowany elektorat przynosi efekty w postaci zwiększonego poparcia dla Zjednoczenia Narodowego – podkreśla. Obie siły zaczynają się do siebie zbliżać. – Następuje konwergencja, która może spowodować, że część wyborców, zwłaszcza lewicowych, przestanie odróżniać ofertę Macrona od oferty Le Pen – dodaje. A to może spowodować, że lewicowi wyborcy zmęczeni Macronem zamiast głosować na niego jako mniejsze zło, zaczną zostawać w domach. Chociaż najpewniej Macronowi uda się wygrać najbliższe wybory prezydenckie, to długofalowo taka strategia będzie sprzyjać Le Pen.
Zbliżenie eurosceptycznych ugrupowań to efekt brexitu, który sprawił, że opuszczanie UE zaczęło się kojarzyć z chaosem i masą kłopotów zniechęcających do kolejnych exitów. Ale to niejedyny powód. – Kluczowy był tu wzrost poparcia dla ugrupowań eurosceptycznych w całej Europie – tłumaczy Łukasz Maślanka. Marine Le Pen zaczęła dostrzegać coraz więcej sojuszników takich jak włoska Liga czy hiszpański Vox. – W odróżnieniu od większościowych wyborów do parlamentu francuskiego ordynacja do Parlamentu Europejskiego jest proporcjonalna i Zjednoczenie Narodowe ma tam najsilniejszą reprezentację spośród wszystkich ugrupowań francuskich – dodaje ekspert. Na to partia Le Pen nie może liczyć w kraju, na jej niekorzyść działa ordynacja większościowa, która sprawia, że w drugiej turze kandydaci Zjednoczenia Narodowego są przegłosowywani przez wyborców pozostałych ugrupowań na tej samej zasadzie, która pozwoliła wygrać Macronowi z Le Pen w 2017 r. Francuskiej polityczce opłaca się więc być w UE i na jej forum reprezentować poglądy, które sprzeciwiają się wizji integracji europejskiej promowanej przez mainstream. Co więcej, na europejskiej prawicy szykuje się konsolidacja. Węgierski premier Viktor Orbán, który opuścił Europejską Partię Ludową w czwartek, chce budować nową siłę na prawicy.
Do europejskiego jądra zbliżył się też Włoch Matteo Salvini i jego Liga, która dzisiaj wchodzi w skład rządu „jedności narodowej” na czele z euroentuzjastycznym Mario Draghim, byłym prezesem Europejskiego Banku Centralnego. To spory zwrot, biorąc pod uwagę, że po wyborach w 2018 r. Liga razem z Ruchem Pięciu Gwiazd stworzyły rząd uznawany za najbardziej eurosceptyczny w dziejach Włoch. Wpływ na to ma pandemia i fundusz odbudowy powołany do walki z jej gospodarczymi konsekwencjami, z którego Włosi mają otrzymać 200 mld euro, więc wzywanie do wyjścia ze strefy euro czy samej UE Salviniemu przestało się opłacać. Polityk „oddał” te hasła Braciom Włochom, prawicowemu ugrupowaniu Giorgii Meloni. Od czasu wyborów w 2018 r. jeszcze większą transformację przeszedł Ruch Pięciu Gwiazd, które z ugrupowania buntu zamieniło się w proeuropejską partię o programie zbliżonym do zielonych.