W większości birmańskich miast w niedzielę kontynuowano protesty uliczne przeciwko rządom wojskowych. Policja użyła broni palnej dla rozproszenia tłumów w Rangunie i Paganie, gdzie jest kilku rannych. Opozycja nawołuje do strajku powszechnego w poniedziałek.

Pozostające na usługach junty media państwowe nadają apele do ludności o powstrzymanie się od udziału w strajku, przypominając, że zgodnie z zapowiedziami junty "uczestnicy tej akcji będą zwalniani z pracy ze skutkiem natychmiastowym już od 8 marca". Poinformowały też w niedzielę, że "parlamentarzyści, który weszli w skład komitetu reprezentującego obalony rząd cywilny, "będą traktowani jak osoby, które dopuściły się zdrady stanu, za co grozi kara śmierci bądź 22 lata więzienia".

W dotychczasowych akcjach protestacyjnych zginęło 50 osób, z czego 38 - wśrodę. Jest też kilkudziesięciu rannych - pisze w niedzielę AFP. Od 1 lutego, gdy zaczęły się protesty, zatrzymano i przesłuchano setki osób; są wśród nich przedstawiciele lokalnych władz , aktywiści społeczni, dziennikarze, artyści i studenci.

Podczas niedzielnej akcji protestacyjnej w położonym w środkowej Birmie mieście Pagan, słynącym z wielkiej liczby starożytnych buddyjskich pagód, świątyń i klasztorów, ranny został 18-latek. W mieście słychać było liczne eksplozje - relacjonują świadkowie. "Młody człowiek został trafiony kulą w żuchwę. Przewieziono go do szpitala" - poinformował w rozmowie z AFP przedstawiciel lokalnych struktur bezpieczeństwa. Lokalne media podały, że w Paganie jest co najmniej pięciu rannych.

Policja strzelała też do tłumów w Rangunie. Na obecnym etapie nie ma informacji o ofiarach i rannych z tego największego birmańskiego miasta. Jak podaje AFP, manifestanci wznosili tam wrogie okrzyki pod adresem przewodniczącego rady wojskowej, która przejęła władzę w kraju w wyniku puczu. Na czele junty stoi powszechnie znienawidzony generał Min Aung Hlain.

Manifestacje odbywały się w niedzielę także w mieście Mandalaj. Organizatorzy protestów apelowali tam w niedzielę do Birmańczyków, by przyłączyli się do strajku generalnego, jaki miałby się zacząć w poniedziałek. "Jeśli nawołujemy do obywatelskiego nieposłuszeństwa i strajku, to dlatego, że uważamy, iż samo wyjście na ulice już nie wystarczy. Naszej walce musi towarzyszyć jeszcze wyższy poziom determinacji. Jesteśmy gotowi umrzeć" - oświadczył w niedzielę cieszący się dużym autorytetem i znany ze swej działalności kontestacyjnej, poeta Maung Saungkha.

"Nawoływania do strajku powszechnego mogą doprowadzić do jeszcze większego nadwerężenia birmańskiej gospodarki, która przeżywa głęboki kryzys w związku z epidemią koronawirusa" - pisze w komentarzu AFP. "Już teraz nie funkcjonują banki, szpitale nie przyjmują pacjentów, a urzędy administracji publicznej świecą pustkami" - dodaje.

W atakach na manifestantów uczestniczą też aktywiści Związkowej Partii Solidarności i Rozwoju (USDP), która otwarcie popiera puczystów. W piątek w mieście Mandalaj doszło do ich napaści na lokal odsuniętej od władzy Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD). Podczas ataku został zamordowany 17-latek - jak podało Stowarzyszenie Pomocy dla Więźniów Politycznych (AAPP).

Armia i policja zaprzeczają, by miały jakikolwiek związek ze śmiercią kilkudziesięciu uczestników protestów i starają się zrzucić całą odpowiedzialność na opozycję. Przez całą noc z soboty na niedzielę prowadzone były aresztowania wśród członków NLD. Ludzi wyciągano z domów o świcie na przesłuchania; niektórych zatrzymano w aresztach. "Nie jesteśmy na razie w stanie policzyć, jak wielu działaczy było przesłuchiwanych" - powiedział w rozmowie z AFP prominentny działacz tej partii Soe Win.

Demonstranci aresztowani w Rangunie trafiają zazwyczaj do cieszącego się ponurą sławą więzienia Insein, w którym w ciągu minionych dziesięcioleci przetrzymywano i torturowano więźniów politycznych.

W obliczu narastającego chaosu w kraju i coraz bardziej brutalnej interwencji sił porządkowych wielu Birmańczyków decyduje się na ucieczkę z kraju, przede wszystkim do pobliskich Indii. W niedzielę przedstawiciele birmańskiej junty zażądali natychmiastowej ekstradycji ośmiu policjantów, którzy w ubiegłym tygodniu schronili się w tym kraju. Władze Birmy domagają się wydania funkcjonariuszy "w imię utrzymania tradycyjnych dobrosąsiedzkich stosunków".

Wojsko przejęło władzę w Birmie 1 lutego, kiedy to aresztowano liderów rządzącej Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD), która wygrała niedawne wybory, w tym laureatkę Pokojowej Nagrody Nobla i faktyczną przywódczynię kraju Aung San Suu Kyi. Wojsko zapowiedziało organizację nowych wyborów oraz przekazanie władzy ich zwycięzcom. Wielu Birmańczyków obawia się jednak, że zamach stanu będzie początkiem długotrwałej, represyjnej dyktatury, która panowała po puczach z 1962 i 1988 r.