Nagrania z narad białoruskiego KGB i wcześniejsze doniesienia o projektach politycznych w szeregach opozycji mogą sugerować, że Rosja szuka alternatywy dla Alaksandra Łukaszenki

Wczorajsza publikacja przez brukselski EUobserver.com nagrań, na których słychać rzekome rozmowy oficerów białoruskiego KGB o planowaniu zabójstw za granicą, to kolejny informacyjny cios w Alaksandra Łukaszenkę w ostatnich tygodniach. Pod koniec grudnia rosyjski „The Insider” ujawnił dokumenty poświęcone kremlowskiemu planowi powołania opozycyjnej partii lojalnej wobec Rosji. Obecnie mowa jest o skrytobójstwach przeciwników reżimu, które kompromitują prezydenta.
Jak z kolei podaje „Dosje”, za rosyjską politykę wobec Mińska ma być odpowiedzialna grupa wysokiej rangi oficerów służb specjalnych, których oddelegowano do pracy w administracji Władimira Putina. Na czele zespołu stoi generał Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) Władimir Czernow, który na co dzień dostarcza prezydentowi tzw. zielone teczki, w których zawarte są informacje na temat sytuacji w państwach byłego ZSRR. Pracują z nim również płk Walerij Maksimow z Federalnej Służby Bezpieczeństwa oraz oficer wywiadu wojskowego GUGSz (dawnego GRU) Walerij Czernyszew. Za technologie polityczne odpowiada z kolei prokremlowski politolog Siergiej Michiejew, który na przełomie lat 80. i 90. był pracownikiem naukowym Akademii Wojsk Desantowo-Inżynieryjnych w Moskwie, a obecnie doradza władzom anektowanego przez Rosję Krymu.
Generał Czernow jest autorem pojęcia philbyfilów, które funkcjonuje w nomenklaturze rosyjskich resortów siłowych. To nawiązanie do nazwiska Kima Philby’ego, najbardziej wartościowego agenta ZSRR na terenie Wielkiej Brytanii w okresie zimnej wojny. Jeszcze w czasach studenckich stał na czele stworzonej przez sowieckie KGB komunistycznej organizacji Cambridge University Socialist Society. Jego późniejsza kariera w brytyjskim wywiadzie MI6 dała Moskwie dostęp do najważniejszych tajemnic Zjednoczonego Królestwa. Czernow i jego współpracownicy są przekonani, że podobne metody – hodowanie partii i stowarzyszeń wiernych Kremlowi – można powtórzyć również dziś na terenie państw byłego ZSRR.
Plany budowania partii prorosyjskiej na Białorusi ujawnione przez „The Insider” wzbudziły jednak wątpliwości ze względu na nazwiska ludzi, którzy mieliby je wdrażać. To postacie w większości nieznane obserwatorom życia politycznego. Pewną rozpoznawalnością cieszą się Alaksandr Szwiec, szef Republikańskiego Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców, i biznesmen Pawieł Daniejka, kierownik holdingu IPM. Dokument wymienia też kilku innych biznesmenów, którzy mieliby stworzyć partię o roboczej nazwie Prawo Ludu. Ugrupowania miałyby wziąć udział w wyborach po zapowiadanej – i forsowanej przez Moskwę – zmianie konstytucji, która zwiększa rolę parlamentu.
Łukaszenka zdradza ostatnio coraz większą niechęć wobec jakichkolwiek zmian, tymczasem zależy na nich Rosji. Kreml umie już funkcjonować w warunkach silniejszego parlamentu, czego dowiódł w Mołdawii, a przed 2014 r. także na Ukrainie. Aby zapewnić swoim ludziom dobry wynik na Białorusi, dokument ujawniony przez „The Insider” proponuje przygotowanie 1200 potencjalnych kandydatów i stworzenie mediów, które by ich promowały. Na Białorusi tego typu struktury są budowane zresztą od lat, a wyróżnia się Liberalno-Demokratyczna Partia Białorusi Aleha Hajdukiewicza. Zazwyczaj wspierał on Łukaszenkę, a podczas ostatnich wyborów był nawet jego mężem zaufania, jednak po wybuchu protestów wzywał do rokowań z opozycją.
Po rozpoczęciu wojny na Donbasie na Białorusi zaktywizowały się też struktury paramilitarne, organizacje kozackie i organizatorzy obozów dla młodzieży, oddani promowanej przez Kreml idei „russkiego miru”, w ramach której Białorusini mieliby stanowić z Rosjanami i Ukraińcami jeden, „trójjedyny” naród. Wśród mediów można wymienić portal Sputnik-Biełaruś, czyli lokalną redakcję państwowego Sputnika, popularny tabloid „Komsomolskaja prawda w Biełorussii”, do wyborów dość niezależny, a po nich przejęty przez redaktorów przysłanych z Rosji, a także strony internetowe, kanały na popularnym komunikatorze internetowym Telegram, a także „pabliki”, czyli ogólnodostępne czaty dyskusyjne na portalach społecznościowych.
We wrześniu 2020 r. środowiska prorosyjskie, w tym nacjonaliści z Ruchu Narodowo-Wyzwoleńczego, zorganizowały w Mińsku okrągły stół, na którym ogłoszono zamiar napisania „ludowego programu rozwoju”. – Chcemy przekazać ten program do rozpatrzenia obecnemu prezydentowi, a jeśli przyjdzie inny prezydent, to jemu – mówił Iosif Kruhlikau, szef jednego ze stowarzyszeń weteranów, grupujących żołnierzy walczących w latach 80. w Afganistanie, znany z radykalnie prorosyjskich poglądów. W kuluarach zapowiadano utworzenie Republikańskiej Partii Ludowo-Patriotycznej, która jednak na razie nie powstała.
„The Insider” pisał też o zamiarze umocowania w środowiskach opozycyjnych osób o poglądach prorosyjskich. Tacy ludzie już tam są. W najbliższym otoczeniu Swiatłany Cichanouskiej nie brakuje osób, które opowiadają się za bliskim sojuszem z Rosją, choćby małżeństwo Waleryja i Wieraniki Capkałów. Moskwa nie miałaby problemu ze znalezieniem doświadczonych doradców w samej Rosji; całymi latami dymisjonowani urzędnicy Łukaszenkowskiej administracji, ze szczególnym uwzględnieniem generałów, byli zatrudniani na państwowych posadach. Były szef MSW gen. Uładzimir Nawumau poszedł do koncernu Rostiechnołogii, eksszef KGB gen. Leanid Jaryn – do kolei RŻD, a kierujący kontrwywiadem wojskowym gen. Faryd Kancerau – do Gazprombanku. Ich wiedza i znajomości w momencie przesilenia mogą się okazać bezcenne.
Rewelacje ukazały się kilka dni przed kolejnym poważnym medialnym uderzeniem w Łukaszenkę. Wczoraj brukselski EUobserver.com ujawnił nagranie narady z kwietnia 2012 r., podczas której szef białoruskiego KGB gen. Wadzim Zajcau rozmawia z dwoma oficerami antyterrorystycznego oddziału Alfa o pomyśle mordowania emigrantów politycznych. Portal pisze, że nagranie otrzymał od Ihara Makara. To były funkcjonariusz antyterrorystycznej jednostki MSW Ałmaz, który w 2006 r. uciekł z kraju i przyłączył się do opozycji. W rozmowie padają nazwiska potencjalnych celów.
Pierwszym miał być dawny szef aresztu śledczego w Mińsku płk Aleh Ałkajeu, który ujawnił szczegóły działalności szwadronów śmierci, mordujących opozycjonistów w latach 1999 i 2000, po czym uciekł do Niemiec. Drugim – płk Uładzimir Baradacz, również mieszkający w RFN były oficer wywiadu wojskowego. Trzecim – mniej znany Wiaczasłau Dudkin, niegdyś zajmujący się śledztwami korupcyjnymi. Wszyscy trzej żyją i nie są znane próby zamachów na ich życie. Co innego w przypadku czwartego. Pawieł Szaramiet był dziennikarzem, który w 2012 r. mieszkał w Moskwie i kierował „Biełorusskim Partizanem”, jednym z bardziej krytycznych wobec Łukaszenki mediów białoruskich. Szaramiet wkrótce przeniósł się do Kijowa i tam zginął w 2016 r. w wyniku wybuchu bomby podłożonej pod jego autem.
Sprawców zabójstwa nie ustalono, a wersja przedstawiana przez MSW została podważona przez tamtejsze media. Większość obserwatorów wiązała jego śmierć z wątkami biznesowymi bądź wojennymi, ale nie z Łukaszenką. Okoliczności jego śmierci przypominają jednak słowa z ujawnionego wczoraj nagrania. – Trzeba popracować nad Szaramietem. Podłożymy coś itd., żeby z tego szczura, k…, ani rąk, ani nóg, k…, nie poskładali. Można zrobić to jakby naturalnym sposobem, ale wówczas nie podziała to tak na świadomość ludzi – mówi głos przypisywany Zajcauowi. Rozmówcy zastanawiają się też – bardzo wstępnie – nad zastosowaniem trucizn.
Choć Zajcau deklaruje, że „prezydent oczekuje konkretnych przedsięwzięć”, to jednak – jeśli nie liczyć Szaramieta, w którego sprawie dotąd nie natrafiono na białoruskie ślady – zamachów nie przeprowadzono. Sam generał został zaś zwolniony w KGB i odsunięty od pracy państwowej pół roku po domniemanej dacie narady. Pracy w służbach nie odzyskał. Od 2013 r. kieruje siecią telewizji kablowej Kosmas. Nagrania są też sprzeczne z ówczesną polityką Łukaszenki, nakierowaną na poprawę relacji z Zachodem po ochłodzeniu wywołanym represjami lat 2010–2011. Po zabójstwie czterech osób w 1999 i 2000 r. władze nie uciekały się skrytobójstw. Łukaszenka nigdy się do nich nie przyznał, ale w grudniu 2010 r., odpowiadając na pytania o los zaginionego opozycjonisty Uładzimira Niaklajeua, sam nawiązał do zniknięć sprzed dekady, mówiąc, że „takich niespodzianek więcej nie będzie”. Niaklajeu wkrótce odnalazł się w areszcie.