48 za. Jeden przeciw. Mamy demokrację, projekt przepadł, mówi w serialu 1670 Jan Paweł Adamczewski, który blokuje projekt obłożenia podatkami szlachty. Nie może być przecież tak, że zabiorą człowiekowi to, czego dorobi się ciężką pracą swoich chłopów.
Dzięki Bogu, teraz żeby stać na straży tego, czego dorobiliśmy się własną albo cudzą pracą, nie trzeba liberum veto. Ba – nie trzeba nawet veta prezydenta. Podatków po prostu podnosić nie chcemy. Jak zbadał CBOS, a przypomniał ostatnio nieoceniony Grzegorz Siemonczyk w money.pl, jedynie 9 procent Polaków widzi drogę naprawy finansów publicznych w podnoszeniu podatków. 72 procent zaś badanych drogę sanacji upatruje w ograniczeniu wydatków.
Vox populi, vox dei. Prezydent vetuje, a rząd niespecjalnie nawet proponuje. Podatków raczej podnosić nie będziemy. Skąd więc pieniądze weźmiemy? Pożyczymy.
Budżet odpowiedzią na zagrożenie wojną
Premier Donald Tusk tłumaczy, że granicy przecież niskim deficytem nie obronimy. Na wojsko pieniądze wydawać musimy. Tak się od lat składa, że rządzą nami historycy i dobrze wiedzą, że przed drugą wojną światową Polska być może popełniła strategiczną pomyłkę, długo zachowując relatywną ostrożność w tempie zbrojeń i weszła w tysiąc dziewięćset trzydziesty dziewiąty rok przygotowana gorzej od możliwości.
Tak stoimy wobec zagrożenia fundamentalnego i rzeczywiście dług jest mniejszym złem niż brak armii. Warto jednak sobie uświadomić, że rosyjskie zagrożenie, wobec którego stoimy, ma najprawdopodobniej charakter długoterminowy.
Władimir Putin wielokrotnie odwoływał się do dziedzictwa Piotra Wielkiego i Wielkiej Wojny Północnej. Jej cechą charakterystyczną nie było tylko wielkie rosyjskie zwycięstwo, ale to, że trwała ona ponad dwie dekady. Rosja wygrała, bo była w stanie wojny trwać, a wręcz uczynić związany z nią wysiłek narzędziem transformującym państwo.
W obliczu konfliktu kluczowe są finanse i dobry budżet
Jeszcze dłuższa i bardziej fundamentalna była tak zwana wojna osiemdziesięcioletnia, czyli zmagania Zjednoczonych Prowincji o niepodległość. Holendrzy wygrali to starcie między innymi dlatego, że stworzyli trwały, stabilny system finansowo-gospodarczy i wojskowy. Przy okazji zbudowali podwaliny pod bankowość centralną, spółki akcyjne i nowoczesny dług publiczny. A wielka Hiszpania, walcząc z nimi, zbankrutowała.
Wojna i konflikt jako czynnik państwotwórczy to oczywiście jedna z wielu teorii, ale historyczna Holandia bywa czasem przywoływana jako punkt odniesienia dla nowożytnego Izraela, kraju, który nie tylko w czasie długotrwałego konfliktu trwa, ale się rozwija, o czym niedawno w DGP pisała Karolina Wójcicka. Izrael zaś jest punktem odniesienia dla wielu ukraińskich liderów szukających modelu, który pozwoli im trwać w konflikcie, który nie ma jasnego końca. Jeżeli my sami mamy szukać jakiegoś historycznego punktu odniesienia, to może to być wielkie frontowe państwo zimnej wojny – Republika Federalna Niemiec.
Jeżeli spojrzymy na zaprezentowany budżet na 2026 rok, przyjmując właśnie taką długoterminową historyczną perspektywę, to powinniśmy zastanowić się, na ile to kolejna cegła w budowli stawianej na lata, a na ile to gwałtowne rozwiązywanie krótkoterminowych kłopotów. Czy nasza polityka gospodarcza i podatkowa tworzy podwaliny pod trwały rozwój? Czy nasza polityka energetyczna jest spójna z polityką przemysłową, o ile taką mamy? Czy mamy poczucie, że miliardy wydawane na politykę społeczną rozwiązują nasze długoterminowe kłopoty? Czy wydajemy na edukację tyle, żeby wierzyć w lepszą przyszłość naszych dzieci? Czy to, jak wydajemy pieniądze na zbrojenia, buduje naszą gospodarkę i kompetencje technologiczne? I czy naprawdę wierzymy, że możemy kupić bezpieczeństwo na kredyt, podchodząc do podatków po sarmacku.