- To oczywiste, że ludzie nie chcą mieć obok swoich domów wiatraków. Jestem głosem Polaków i tak na to patrzę, że tam gdzie możemy Polskę wzmocnić, będziemy to robić- oświadczył prezydent Karol Nawrocki wetując ustawę wiatrakową. No to zobaczmy, co rzeczywiście jest oczywiste.

Politycy prawicy wojnę z wiatrakami toczą od ponad dekady. W międzyczasie straciliśmy miliardy złotych w inwestycjach oraz rachunkach za prąd a także czas, jaki mieliśmy na transformację energetyczną. Z jakiegoś powodu farmy wiatrowe nie są u nas traktowane jak każda inna inwestycja, która z reguły przecież powoduje jakieś uciążliwości, dając w zamian zyski. W Polsce każdy wiatrak ma swojego Don Kichota, bo daje to zysk polityczny. Karol Nawrocki kreując się na trybuna ludowego doskonale się w ten scenariusz wpisał.

Weto do ustawy wiatrakowej może się opłacać

Od wczesnych lat dwutysięcznych przeszliśmy przez różne wiatrakowe awantury, poczynając od tego, że krowy nie będą dawać mleka a turbiny będą ludziom spadać na głowy, aż po to, że wiatraki są obcym wynalazkiem i niemiecką agendą polityczną (zwłaszcza w porównaniu z polskim węglem- nie wiedząc czemu- ciągle zwanym czarnym złotem). To wszystko są rytualne argumenty, które nie wytrzymują spotkania z rzeczywistością. W prezydenckim wecie do ustawy wiatrakowej nie chodzi jednak o tanią energię, ani zdrowie ludzi, tylko o polityczny kapitał. Mówiąc o byciu głosem Polaków Karol Nawrocki ma po prostu na myśli swoich potencjalnych wyborców. Przecież to, że opór wobec energetyki wiatrowej może się opłacać pokazali już tacy politycy jak choćby Anna Zalewska, Janusz Kowalski czy Marek Suski. Tak się jednak składa, że dziś poparcie dla uwolnienia potencjału energetyki wiatrowej na lądzie wyraża ponad połowa Polaków.

Weto Karola Nawrockiego oznacza status quo dla politycznego sporu

Jasne, że wielu ludzi nie chce mieć koło swojego domu wiatraków, tak samo jak nie chce kopalni węgla, linii wysokiego napięcia, kurzej fermy i wielu innych rzeczy, z własnymi sąsiadami włącznie. Tyle, że akurat zawetowana przez prezydenta Nawrockiego ustawa zbudowała sensowne mechanizmy zabezpieczenia interesów mieszkańców gmin, w których miałyby powstawać farmy wiatrowe, a po drugie to „obok swoich domów” oznacza pół kilometra (200 metrów bliżej niż teraz). Jestem niezmiernie ciekawa czy podobną wrażliwością na lokalny głos prezydent Nawrocki wykaże się, gdy przyjdzie do lokowania choćby biogazowni, w sprawie których można usłyszeć ( najczęściej równie rytualne) argumenty o uciążliwości dla sąsiedztwa ale lobbować u prezydenta miał w ich sprawie wywodzący się z ruchu narodowego Artur Zawisza.

Prezydenckie weto daje jednak wygodny argument także rządowi. Dzięki niemu jakoś łatwiej wytłumaczyć, że prace nad ustawą wiatrakową ślimaczyły się w nadziei na zmianę w Pałacu Prezydenckim. Dzięki niemu łatwo pokazać palcem winnego wysokich rachunków za prąd. I dzięki niemu każde pytanie o to, czy polski plan na transformację energetyczną trzyma się w ogóle kupy, można zbyć odpowiedzią że trzymałby się, gdybyśmy na lądzie mieli wiatraki. Dlatego im bardziej prezydent Nawrocki będzie wiatraki blokował, tym bardziej koalicja rządząca będzie ich bronić. Taki układ został prezydenckim wetem zabetonowany i znajdzie się z pewnością wielu, którym jest w nim wygodnie.