– To nie jest tak, że preferuję kontakty tylko po ciemku – mówił we wczorajszej rozmowie z Tok FM marszałek Sejmu Szymon Hołownia, kolejny dzień tłumacząc się ze spotkania z prezesem Prawa i Sprawiedliwości, do którego doszło w czwartek w mieszkaniu Adama Bielana.

– Zaproszenie padło ze strony Jarosława Kaczyńskiego. Dostałem baty, że nie powinienem rozmawiać z Kaczyńskim, że spotkałem się z szatanem, jak mogłem to zrobić. Nie uważam, że jest szatanem. Jeżeli dzisiaj stoi za nim pół Polski, mam obowiązek z nim rozmawiać – podkreślał lider Polski 2050. Od paru dni znaczna część mediów rozkłada na czynniki pierwsze „tajne spotkanie” i „nocne rozmowy”.

Liderzy opinii publicznej z tzw. strony demokratycznej prześcigają się w obelgach i oskarżeniach w kierunku marszałka Sejmu: „zdrajca”, „Judasz roku”, „parówa Kaczyńskiego” (Tomasz Lis; bardziej wulgarnych określeń z jego ust może sobie oszczędźmy), „Już dwa lata temu nagrałam film o tym, czy Hołownia jest agentem PiS-u. Ja to już wszystko powiedziałam dwa lata temu” (Eliza Michalik), „Upadek Szymona Hołowni ma wręcz biblijne konotacje. Hołownia grzeszył pychą, uległ szatańskim pokusom, został z niczym” (Bartosz Wieliński).

Hołownia zdradził, bo śmiał spotkać się z prezesem PiS. I bez znaczenia pozostaje fakt, że jeden z nich jest marszałkiem Sejmu, a drugi liderem największej partii opozycyjnej. Zdradził, bo spotkał się z Kaczyńskim, aby knuć, snuć intrygi i obalić rząd. A jeśli tego nie robił? – Ale mógł! – odpowiedzą twardogłowi. I tak się właśnie toczy ta dyskusja od dobrych kilkudziesięciu godzin. Mówiąc poważnie, nie widzę powodu, by Hołownia nie miał spotykać się z Kaczyńskim.

Co więcej, życzyłbym sobie, aby marszałek Sejmu rozmawiał regularnie z liderami wszystkich największych partii, a także przewodniczącymi klubów i kół parlamentarnych. W dobie tak dużej polaryzacji dobrze by było, aby liderzy wymieniali się spostrzeżeniami na rzeczywistość nie tylko z mównicy sejmowej, lecz także w miejscach, w których temperatura sporu jest nieco niższa od temperatury wrzenia. Pójdę nawet dalej – uważam, że do takiego „tajnego spotkania”, o którym ostatecznie wiedzą wszyscy, powinno dojść nie tylko na linii Kaczyński–Hołownia, lecz także na linii Kaczyński–Tusk. Może pozwoliłoby to na wypracowanie cienia kompromisu w jakiejkolwiek kwestii. Odpłynąłem? Zapewne tak.

Donald Tusk zapowiedział zmiany w rządzie jeszcze w lutym. Spekulacje o tym, kto kogo zastąpi, trwają już pięć miesięcy

Mam jednak poczucie, że częściowo odpłynęli również liderzy Koalicji 15 października, którzy – najpierw na konferencjach prasowych i w telewizyjnych studiach, a później w rządowej willi przy ul. Parkowej – dyskutowali o rekonstrukcji rządu. Finał miał nastąpić 15 lipca, ale teraz słyszymy, że może się on przeciągnąć do posiedzenia Sejmu planowanego na 23–25 lipca. Tymczasem rekonstrukcję rządu premier Donald Tusk zapowiadał już w lutym.

– Będziemy mieli nie jeden z największych, a jeden z najmniejszych rządów w Europie, jeśli chodzi o strukturę. Będzie na pewno mniej ministrów, ale to nie tak, że ktoś wyleci za karę. Z tego tytułu będą oczywiste konsekwencje personalne – zapowiadał. Pięć miesięcy upłynęło na spekulacjach, kto kogo zastąpi. A warto przypomnieć, że to nie pierwsza rekonstrukcja tego rządu. Do poprzedniej doszło chwilę przed wyborami europejskimi, w maju 2024 r.

Trudno więc nie przyznać racji opozycji, kiedy podnosi, że rząd zajmuje się głównie sobą. Rekonstrukcja to jeden z ulubionych tematów zastępczych lidera Platformy Obywatelskiej. Rzucenie krótkiej zapowiedzi zmian w rządzie pozwala na parę miesięcy zdominować debatę publiczną dyskusjami o nazwiskach. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy po wielu latach takich sztuczek Polacy dalej w nie wierzą. Najnowsze badania CBOS pokazują, że niekoniecznie.

Negatywny stosunek do rządu Tuska wyraża 47 proc. badanych, pozytywny – 32 proc., a obojętny – 19 proc. To najgorszy wynik od zaprzysiężenia. Czy kolejna rekonstrukcja będzie nowym otwarciem? Przekonamy się już wkrótce. Wiele wskazuje jednak na to, że rację może mieć politolog Rafał Chwedoruk, który w rozmowie z DGP spekulował, że „jednego anonimowego dla większości wyborców ministra zastąpi inny, równie anonimowy”. ©℗