Mechanizm jest prosty. Najczęściej bierze się jakieś zagrożenie, rozdmuchuje je, po czym ogłasza, że tylko pospolite ruszenie nieobojętnych obywateli może mu zapobiec. W roli zagrożenia najlepiej obsadzić obcego: Ukraińca, muzułmanina, uchodźcę. W Polsce ostatnich lat mieliśmy aż nadto przypadków, gdy środowiska związane najczęściej ze skrajną prawicą próbowały wchodzić tam, gdzie instytucje państwa nie powinny nikogo dopuszczać. Nikt już tego nie pamięta, ale w 2014 r. po Bieszczadach ganiali narodowcy z Falangi w patrolach antybanderowskich, którzy mieli nie dopuścić do przenikania ukraińskich nacjonalistów i przemytników broni. Notabene falangiści otwarcie wsparli rosyjską irredentę na Donbasie, a niektórzy wręcz pojechali do Doniecka, by przyłączyć się do agresji przeciw Ukrainie.
Presja na granicy
Ruch Obrony Granic Roberta Bąkiewicza działa na podobnej zasadzie. Jest zagrożenie: nielegalna imigracja, są więc też silne chłopaki w patriotycznych koszulkach, które mają do niej nie dopuścić. To, co różni ROG od patroli antybanderowskich sprzed dekady, to fakt, że ruch korzysta z poparcia największej partii opozycyjnej (rząd PiS w poprzedniej kadencji chętnie finansował zresztą inicjatywy Bąkiewicza ze środków publicznych) i rozbudowanych struktur medialnych. Cel ROG? „Nie tylko ochrona granic fizycznych, ale również obrona naszej tożsamości narodowej, kultury i wspólnoty społecznej poprzez wywieranie presji na terenie całej Polski”. Strona internetowa ruchu, z której wziąłem ten cytat, nie precyzuje, co dokładnie ma oznaczać „wywieranie presji”.
Obrona granic to tymczasem wyłączne zadanie instytucji państwowych. To one jako jedyne mają prawo żądać od ludzi okazywania na wezwanie dokumentów tożsamości, bo to ich działania są ściśle regulowane przez stosowne procedury. Państwo polskie nie chce bądź nie umie interweniować w sytuacjach, gdy tego typu grupy zaczynają przejmować jego zadania. Z przejawami tego samego zjawiska mieliśmy do czynienia podczas ostatnich wyborów, gdy niektórzy członkowie komisji obwodowych, działający pod patronatem radykalnego skrzydła PiS, prawem kaduka „ustalali” za pomocą nieautoryzowanej aplikacji, czy dany obywatel ma prawo głosować, czy nie. Symptomem anarchizacji była też bezczynność państwa podczas zainicjowanej w 2023 r., trwającej wiele miesięcy blokady granicy z Ukrainą, najważniejszego szlaku dostaw do kraju, którego zwycięstwo w wojnie z Rosją, zgodnie z deklaracjami kluczowych partii z obu stron sceny, leży w naszym interesie strategicznym.
Problem w tym, że polscy politycy nie mają odwagi cywilnej, która pozwalałaby im na opór wobec fałszywych oczywistości. Fakt, że władze nie zorientowały się w porę, iż otwarcie unijnych rynków na żywność z Ukrainy może wywołać problemy, nie oznacza automatycznie, że każdy sposób na ograniczenie importu czy uszczelnienie tranzytu jest słuszny, bez względu na krzyki, że ci, którym nie podobają się blokady, chcą upadku polskiego rolnictwa. Godne pochwały dążenie do przejrzystości głosowania nie sprawia, że członkowie komisji obwodowych mogą wpisywać dane wyborców do podejrzanych aplikacji, choćby ich twórcy określali oponentów mianem fałszerzy wyborów.
Migracyjny szantaż moralny
Podobnie ryzyko związane z niekontrolowanym napływem migrantów nie znaczy, że należy wysyłać na granice nabuzowanych ochotników uzbrojonych w ksenofobię. To klasyczny przykład lekarstwa gorszego od choroby, a argumentacja, że ten, komu nie podoba się ROG, chce stref szariatu w polskich miastach, jest prostackim szantażem moralnym. Państwo, które przepisuje takie lekarstwa, trudno uznać za poważne. Wiedziała to Ukraina w najsłabszym z punktu widzenia stabilności własnych instytucji roku 2014. Może czas, by uświadomiła to sobie Polska. ©℗