Kolejnym prezydentem będzie Karol Nawrocki. Zatem na linii prezydent-rząd będziemy mieć kohabitację. Inwestorzy na rynkach finansowych zinterpretowali to właśnie jako większą niepewność, bo złoty się osłabił. W poniedziałek rano za euro na rynku walutowym trzeba było zapłacić ponad 4,27 zł, o przeszło dwa grosze wiecej niż w przedwyborczy piątek. I to mimo, że scenariusz polityczno-prawnego przeciągania liny w sprawie uznania ostatecznego wyniku raczej odchodzi w niebyt. To jednak krótkoterminowa reakcja na najbardziej bieżący czynnik niepewności. Ten o wymiarze długoterminowym raczej nie znikł. I byłoby podobnie również wtedy, gdyby wynik wyborów okazał się inny. Chodzi o to, że o ekonomicznych poglądach obu kandydatów tak naprawdę niewiele się dotąd dowiedzieliśmy.

Co prezydent ma do powiedzenia w gospodarce

Szczęśliwie z tego punktu widzenia, jeśli chodzi o gospodarkę, kompetencje głowy państwa są ograniczone. Największe znaczenie będą mieć decyzje personalne, na czele z propozycją kandydatury szefa banku centralnego – to jednak dość odległa perspektywa, bo kadencja obecnego prezesa NBP kończy się za trzy lata. Istotne jest to, że prezydent może wetować ustawy wychodzące z Sejmu – tu konsekwencje wygranej tego czy tamtego kandydata są oczywiste, choć akurat w przypadku najważniejszej uchwalanej co roku ustawy dotyczącej gospodarki: budżetowej prawo weta jest ograniczone. Na najmniej istotne wygląda prawo inicjatywy ustawodawczej. Powód: doświadczenia poprzedników pokazały, że nie ma to większego znaczenia. Projektów było mało, ich znaczenie było głównie PR-owe, a jeśli faktycznie miałyby wpływ na gospodarkę, to z dużą dozą prawdopodobieństwa należy oczekiwać utrącenia ich w Sejmie.

Taki los spotka zapewne zapowiedziany przez Karola Nawrockiego na pierwszy dzień urzędowania projekt ustawy obniżającej podstawową stawkę VAT do 22 proc. i pakiet zmian „które dadzą realne wsparcie rodzinom i przedsiębiorcom”. Ale podobnie byłoby i z obietnicą Rafała Trzaskowskiego szybkiego podwojenia kwoty wolnej w PIT.

Realne wyzwania gospodarcze - czy nowy prezydent się nimi zajmie?

Realizacja obietnic to jedno. Największą niewiadomą jest to, czy – lub też kiedy – nowy prezydent zda sobie sprawę z realnych wyzwań, przed jakimi stoi nasza gospodarka oraz finanse publiczne. Konieczność wydawania dużych kwot na obronność jest poza dyskusją, ale co dalej? Zapowiedzi kandydatów nie wskazują, by miało dla nich większe znaczenie, że deficyt finansów publicznych w zeszłym roku przekroczył 6 proc. PKB, a w tym i w przyszłym roku będzie niewiele niższy. Kwestia długu publicznego w kampanii wyborczej w ogóle się nie pojawiała, a za rok, najdalej dwa zadłużenie liczone według metodyki unijnej przekroczy 60 proc. PKB. Nie chodzi o to, że to jakaś magiczna granica, tylko o to, że obsługa tego zadłużenia będzie pochłaniać coraz większe kwoty nie tylko nominalnie, lecz także w relacji do PKB – zabierając w budżecie miejsce innym wydatkom. A w perspektywie kilku lat mamy przed sobą narastanie problemu starzenia się społeczeństwa. Znów: nie chodzi o to, że rodzi się mało dzieci, ale o to, że system emerytalny i ochrony zdrowia będą coraz bardziej obciążać nasze finanse. Wybór nie jest specjalnie skomplikowany: wyższe podatki, opóźnianie przechodzenia na emeryturę, coraz większe deficyty, a najpewniej miks wszystkich tych opcji. Czy nowy prezydent będzie miał na to pomysł? Nie musi. Ale mógłby stymulować dyskusję o tych sprawach. Mógłby, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że robić tego nie będzie. ©℗