Słowa premiera o nowym impecie czy lepszej niż kiedykolwiek współpracy z Amerykanami nie są wolne od marketingowej przesady. Konkretne zmiany warunków, jak ustaliliśmy w DGP, dotyczą dość szczegółowych ustaleń kontraktowych, m.in. sposobu rozliczania pracy amerykańskich partnerów czy kar umownych. Negocjacje były trudne, a ostateczne porozumienie i podpisanie dokumentu w terminie umożliwiającym płynną kontynuację prac – co przyznają nasi rozmówcy – wymagało ustępstw i kompromisów po stronie polskiej.
Nasze władze mogą mówić o sukcesie, bo jeszcze niedawno amerykańscy partnerzy nie widzieli podstaw do jakiejkolwiek dalej idącej rewizji warunków poprzedniej umowy. Zmiana tego podejścia to dobry prognostyk na przyszłość. Znak, że Amerykanie przyjęli do wiadomości sygnał, że w obliczu zbliżającego się startu właściwej budowy – w obowiązującym harmonogramie zaplanowanym na 2028 rok – będą mieli po drugiej stronie stołu asertywnego partnera, który może stawiać im warunki. W kontekście stylu biznesowych i politycznych negocjacji, z jakiego słynie administracja Donalda Trumpa i rezerwy w jej relacjach z rządem Tuska, wcale nie było to oczywiste.
Amerykanie byli i pozostają trudnymi negocjatorami
Złudne byłoby jednak myślenie, że rozmowy o umowie wykonawczej, które trwać będą w kolejnych miesiącach, staną się w rezultacie znacząco łatwiejsze. Jak byśmy nie oceniali spuścizny poprzednich władz Polskich Elektrowni Jądrowych, trzeba otwarcie powiedzieć sobie, że Amerykanie byli i pozostają trudnymi negocjatorami, którzy będą dążyli do tego, żeby każde ustępstwo miało swoją cenę. A praca nad (bez porównania bardziej złożonym od dotychczasowych umów) kontraktem ws. budowy będzie bodaj największym wyzwaniem w historii polskich zmagań z atomem.
Być może najistotniejszym faktem związanym z pomyślnym zakończeniem ostatniej fazy negocjacji z amerykańskim konsorcjum i podpisaniem umowy pomostowej, jest jednak wymiar polityczny wczorajszego wydarzenia. Wystąpienie Donalda Tuska jako rozmówcy amerykańskiego sekretarza energii nie jest oczywiste z punktu widzenia standardów protokolarnych, w ramach których szefów resortów innych krajów podejmują lokalni odpowiednicy. Zrobienie wyjątku od obyczaju dla sprawy elektrowni jądrowej jest czymś, co warto odnotować.
Przyszłość z atomem na dobre i na złe?
Osoby najbardziej niechętne Donaldowi Tuskowi mogą mu zarzucać, że próbuje się na atomie lansować. I być może to właśnie chęć ogrzania się w okresie kampanii wyborczej w popularności tej sprawy zdecydowała o jego pojawieniu się na wczorajszej konferencji. Ale to jest mimo wszystko mniej ważne niż fakt, że kładąc na szali swój polityczny autorytet premier podniósł rangę sprawy pomorskiej elektrowni i dał jednoznaczny sygnał – zarówno do własnej administracji, jak i za Ocean, że nie traktuje tego projektu jak kukułczego jaja podrzuconego przez poprzedników, od którego lepiej trzymać się z daleka. Skądinąd rymuje się on z bardziej optymistycznymi niż wcześniej sygnałami ze strony urzędników, bezpośrednio zaangażowanych w program jądrowy. Trudny projekt, który odziedziczyli po poprzednikach, jest – jak słyszymy – daleki od stanu idealnego, ale wygląda wyraźnie lepiej niż jeszcze kilka miesięcy temu. Publicznym potwierdzeniem tej poprawy nastrojów w otoczeniu projektu jest fakt, że Wojciech Wrochna, wiceminister przemysłu i pełnomocnik odpowiedzialny za nadzór nad PEJ, który jeszcze kilka miesięcy studził nadzieje na szybką akceptację polskich pomysłów na finansowanie elektrowni przez KE (wskazywał, że typowy okres trwania postępowania Komisji to półtora do dwóch lat), dziś znowu mówi o szansach na deal z Brukselą w super-ambitnym terminie końca bieżącego roku.
Wczorajsze wydarzenia dają zarazem mocniejsze niż kiedykolwiek podstawy do rozliczania rządu w przyszłości. Skoro bowiem odcisnął na projekcie swój ślad i aktywnie walczy o jego realizację zarówno z Amerykanami, jak i prowadzącą postępowanie notyfikacyjne Brukselą, to można oczekiwać, że ten wysiłek przełoży się na konkretne owoce: znane i zadowalające dla polskiego odbiorcy warunki przedsięwzięcia. Sprawdzian najdalej za 2,5 roku, bo – z punktu widzenia artykułowanych przez rząd aspiracji – w momencie głosowania powinniśmy mieć za sobą momenty zwrotne dla pierwszej fazy projektu. Donald Tusk związał swoją przyszłość z atomem na dobre i na złe i już się przed tą odpowiedzialnością nie uchyli.