Kiedy redaktor naczelny „Newsweeka” Michał Szadkowski pisze o jednej z izb Sądu Najwyższego, że „jest uznawana tylko przez PiS”, to daje wyraz powszechnej lekkości w podejściu do rzeczywistości.
Samooszukiwanie się to jeden z przejawów epidemii trawiącej polskie życie polityczne. I bodaj najważniejszy powód, dla którego tak mało toczy się prawdziwych (nastawionych na rozwiązanie problemów) rozmów politycznych.
W istocie wszyscy uznają Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, nawet jeśli mówią inaczej. Stempelek w sprawie ważności wyborów jest w polskim prawie konieczny. IKNiSP dała go wyborom do parlamentu krajowego oraz do Parlamentu Europejskiego – i jakoś żadnej partii nie przyszło do głowy, aby werdykt obalić. Bo i nie ma jak. Szadkowski krzepi czytelników, że fakty nazywane inaczej przestaną być faktami. Niestety! Nawet jeżeli w każdym wagonie narodowego pociągu usiądzie tysiąc atletów i każdy z nich tysiąc razy rzuci, że „jakiś trybunał”, „jakaś izba”, „jakaś komisja śledcza”, „jakaś prokuratura”, „jacyś pisowscy członkowie PKW”, „jacyś neosędziowie”, „jacyś bodnarowcy”, to prawda nie zniknie.
W Polsce nie ma i nie będzie dwóch systemów prawnych. Jest jeden, słusznie krytykowany przed czasami PiS, potrząśnięty i popsuty przez PiS, splątany jak grupa Laokoona dziś... Jeden system, ten produkujący chaos, wydłużanie spraw sądowych i po prostu niesprawiedliwość.
Nie ma powodu, by zakładać, że wśród polityków różnych ugrupowań wyłoni się grono nastawione na porozumienie. Stały nacisk „swoich” politycznych radykałów, wspieranych przez „swoje” tożsamościowe media jest silniejszy od miłości ojczyzny. Miłością się człowiek nie naje, a obsługą manichejskiej wizji świata owszem. Jeszcze wcale nie tak dawno – zarówno w szkole, jak i na szkoleniach dla aktywu – powtarzano słuchaczom: demokracja to władza większości ograniczona prawami mniejszości i jednostki. No to już tak nie jest. Rozumiemy demokrację jako władzę większości ograniczoną o tyle o ile.
Wygrała idea, którą zwerbalizował PiS: rządzi suweren. W praktyce wygląda to tak, że dzięki głosom wyborców („suwerena”) władza dostaje do ręki instrumenty realizacji egoistycznej polityki, przy czym tłamszenie drugiej strony uznawane jest przez partyjny i publicystyczny aktyw za dowód skuteczności. Na tym fundamencie rośnie, powiedzmy to sobie uczciwie, oczywiste zakończenie polskich sporów o praworządność. Zniecierpliwiony rząd (Tuska? Jego następcy? Jego następcy z PiS?) po prostu zrobi wszystko po swojemu, a poszkodowani niech wyją. ©Ⓟ