Bezpieczeństwo ratowników medycznych można poprawić stawiając przede wszystkim na profilaktykę – narkotykową i alkoholową. Same zmiany w prawie nic nie dadzą. Ataki na ratowników medycznych jasno to pokazują

- Ta zbrodnia musi zapoczątkować konieczne zmiany legislacyjne – zapowiedziała minister zdrowia Izabela Leszczyna, komentując sobotnie wydarzenia z Siedlec, podczas których pijany pacjent zaatakował nożem ratowników medycznych, jednego śmiertelnie raniąc.

Zaryzykuję stwierdzenie, że w sobotę z rąk 59-latka nie musiał zginąć ratownik medyczny. To mógł być sprzedawca, dozorca, sąsiad lub zwykły przechodzień. Pacjent tragicznie zmarłego był pod wpływem znacznej ilości alkoholu. Pogotowie wezwał, bo źle się poczuł. Na miejscu okazało się, że ma rany głowy, prawdopodobnie wywołane przez stan nietrzeźwości.

Atak na ratownika medycznego. Alkohol dodaje agresji i siły

Wzywając pomoc, nie miał zamiaru atakować ratowników, liczył, że ulżą jego bólowi. Potem zadziałał alkohol. Psychiatrzy, psychologowie uzależnień, ale też mundurowi, ratownicy medyczni i pracownicy szpitalnych oddziałów ratunkowych znają ten moment, kiedy pozornie logiczny odurzony – bo alkoholem, podobnie jak narkotykami, można się odurzyć – staje się agresywny, nierzadko dostając przy tym olbrzymiej siły. Mówiąc obrazowo – wpada w furię, której przebiegu często nie pamięta.

Tak, być może, stało się i w tym przypadku. Być może odurzony mózg dostrzegł śmiertelne niebezpieczeństwo w niosącym pomoc człowieku i jego części gadzie, odpowiedzialne za działania instynktowne, wysłały do ciała impuls, że należy się bronić.

Dożywocie za zabójstwo ratownika

Czy 59-letniego zabójcę ratownika z Siedlec powstrzymałaby świadomość surowszej kary za atak na funkcjonariusza publicznego? Pewnie nie. Przecież zdawał sobie sprawę, że za zabójstwo grozi w Polsce najsurowsza kara nawet dożywotniego więzienia.

Zadziałał pod wpływem środka psychoaktywnego, jakim jest alkohol, bez udziału świadomości. Czy gdyby wiedział, że pod wpływem alkoholu może zabić, nigdy by nie wypił? Nie sądzę. Eksperci podkreślają, że taki stan zamroczenia osiągają zwykle osoby uzależnione.

Zmiana legislacji i zwiększenie dotkliwości kary za atak na ratownika medycznego powinna być więc tylko częścią koniecznych zmian. A ich osią – szeroko zakrojona profilaktyka alkoholowa i narkotykowa. Bo prawdziwym zagrożeniem bezpieczeństwa nie tylko ratowników medycznych, policjantów czy strażników miejskich, ale wszystkich obywateli, są alkohol i narkotyki. I to z nimi powinny walczyć nie tylko Ministerstwo Zdrowia czy Ministerstwo Sprawiedliwości, lecz także całe państwo.

W Siedlcach pomogłaby profilaktyka

Sposobów jest wiele. Są proste, turbologiczne i znane od dawna. Należy zapobiegać uzależnieniom, informując o ich konsekwencjach już najmłodszych. Zaryzykuję kolejne stwierdzenie – pogadanki w szkołach dotyczące spożywania alkoholu zaczęłabym od opisu sobotniego zdarzenia z Siedlec i wielu innych, równie drastycznych. A takich nie brakuje. Tylko w ostatnich miesiącach media rozpisywały się o pijanych kierowcach, rozjeżdżających na autostradach całe rodziny. Tragedię rodzin (również rodziny i przyjaciół ratownika) zderzyłabym z losem sprawców. I uświadomiła słuchaczom (jeszcze kilkunastoletnim, ale pewnie już mającym za sobą pierwszy kontakt z alkoholem, a może i narkotykami), że alkohol może każdego z nich doprowadzić do takiego finału. Uczyłabym o psychologii i biologii uzależnienia i przestrzegała.

Kiedy 20 lat temu stołeczna policja nie mogła sobie poradzić z plagą śmiertelnych wypadków na drogach, spowodowanych głównie przez nieprzestrzegających limitu prędkości, ówczesny wiceszef drogówki insp. Wojciech Pasieczny zaczął rozdawać kierowcom mandaty z makabrą. Do każdego mandatu policjanci dołączali ulotkę ze zdjęciem rozjechanego pieszego pod folią, spod której wystawały stopy nieboszczyka, lub ze zmiażdżonym pojazdem. Działało. Przynajmniej na jakiś czas.

Akcja antyalkoholowa i antynarkotykowa powinna być zaprojektowana w ten sposób, by efekt mrożący osiągnąć na dłużej. Najlepiej na pokolenia.