Pakulski: Oddziały chirurgii, na których zamiast operować, wykonuje się diagnostykę, są potrzebne do celów politycznych. Ale wybory prezydenckie to kiepski czas na reformę
Niestety, tak. Wybory prezydenckie to czas szczególny. Rządowi trudno będzie walczyć z pomówieniami o złe intencje, a takich nie zabraknie, zważywszy, że projekt zakłada rewolucyjne zmiany. Bo oprócz tego, że odwraca piramidę świadczeń, czyli przesuwa część zabiegów ze szpitala do ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, czyli przychodni lub placówek jednodniowych, uderza w interesy części wyborców. Weźmy choćby głośne porodówki, których jest za dużo i które – zgodnie z wytycznymi konsultantów krajowych – są bezpieczne, gdy odbierają co najmniej 400 porodów rocznie. Okazuje się, że oddziały położnicze z 200 porodami na rok są potrzebne, ale nie rodzącym, ale zatrudnionemu w nim personelowi, który dzięki nim ma pracę. Albo oddziały chirurgii, na których zamiast operować, wykonuje się diagnostykę. Też są potrzebne do celów politycznych, bo każdy powiat chce mieć własną chirurgię. To kiepski czas na takie zmiany.
Tych, które są jedynymi na dużym obszarze, na pewno nie. Mówimy o oddziałach, które się dublują, funkcjonują w bliskim sąsiedztwie innych porodówek, odbierających znacznie więcej porodów. To nie tylko kwestia pieniędzy – utrzymanie w całodobowej gotowości personelu, w tym położników i anestezjologów, jest bardzo kosztowne – ale i bezpieczeństwa. Specjalności zabiegowe wymagają ciągłego treningu, a na oddziale, na którym rodzi się 200 dzieci rocznie, część zespołu może nie odebrać nawet jednego porodu na miesiąc. Podobnie z oddziałami chirurgicznymi, na których operacje stanowią mniej niż 60 proc. świadczeń, a reszta to diagnostyka. Chirurgia jest po to, by operować! Diagnozować można w przychodniach, znacznie taniej i bez obecności chirurga.
I na pewno ją znajdą – nawet nie w systemie prywatnym, ale w oddziałach chirurgii jednego dnia czy w poradniach przyszpitalnych, do których są długie kolejki. Nie sądzę jednak, by jakikolwiek z zabiegowców miał kłopot ze znalezieniem pracy w oddziale, bo obecne zamykają się właśnie z powodu braku specjalistów. W tej reformie chodzi o to, by z dwóch funkcjonujących na pół gwizdka zrobić jeden świetny, skupiający najlepszych operatorów i działający non stop. Dzięki konsolidacji samodzielne publiczne zespoły opieki zdrowotnej (SPZOZ) jedną ze zdublowanych chirurgii będą mogły przekształcić w oddział opieki długoterminowej, który przez większą część doby może działać bez lekarza, a drugą chirurgię rozbudować i zapewnić jej ciągły dopływ pacjentów. To będzie opłacalne dla systemu i bezpieczne dla pacjentów. W dodatku zyskamy miejsca dla osób, które nie kwalifikują się do pobytu na oddziale, ale potrzebują całodobowej, fachowej opieki pielęgniarskiej.
Niestety. Ale od takich zmian nie ma odwrotu. Nie tylko dlatego, że od wejścia w życie reformy jest uzależniona wypłata pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy, ale dlatego, że systemu ochrony zdrowia nie stać na finansowanie oddziałów, które przynoszą straty.
Nie da się ukryć. Ale też powiedzmy sobie szczerze, że deficyt na poziomie kilkunastu miliardów złotych nie wziął się znikąd. Nie jest tak, że prezes Nowak wziął te pieniądze i wydał na głupoty. To sytuacja wynikająca wprost z decyzji poprzedniego rządu, który podejmując je, wiedział, że ich katastrofalne konsekwencje zostaną odsunięte w czasie.
Nie tylko. Także o machinacjach przy składce zdrowotnej przy okazji Polskiego Ładu, ustawie o minimalnym wynagrodzeniu w ochronie zdrowia, która zresztą była koniecznością, a także nieprzemyślanym zwiększaniu liczby miejsc na kierunkach lekarskich. Ale po kolei. Zacznijmy od fatalnej nowelizacji z 2022 r., która przeniosła finansowanie części świadczeń, m.in. ratownictwa medycznego czy niektórych leków, np. szczepionek do realizacji obowiązkowych szczepień ochronnych czy leków dla 75 plus, z budżetu MZ do budżetu NFZ. Przecież to ogromne wydatki, liczone jeśli nie w miliardach, to w setkach milionów złotych. Ówczesny premier Mateusz Morawiecki i ówczesny minister zdrowia Adam Niedzielski zobaczyli, że w funduszu zapasowym NFZ uzbierała się pokaźna suma i uznali, że NFZ spokojnie te zadania sfinansuje. Nie chcieli słuchać ekspertów, którzy tłumaczyli, że „górka” to wynik pandemii, gdy ze względu na zamknięcie sporej części placówek ochrony zdrowia wielu świadczeń nie udzielano, a co za tym idzie, nie wydawano pieniędzy. W pandemii wiele firm zostało zamkniętych, a ludzie stracili pracę, co pozwalało przewidzieć, że wpływ ze składki zdrowotnej będzie mniejszy. Konsekwencje widać za obecnych rządów.
Ta ustawa jest kosztowna, ale konieczna, bo bez niej pracownicy medyczni uciekliby do sektora prywatnego. Nie tylko pielęgniarki czy fizjoterapeuci, ale przede wszystkim lekarze. Nie zostaliby w szpitalu za 6 tys. czy nawet 8 tys. zł brutto, a tyle zarabiali na etacie specjaliści wąskich dziedzin medycyny, nim ustawa weszła w życie. Nie stać nas było na niewprowadzenie tej ustawy i nie stać nas na jej zamrażanie, bo lekarzy w Polsce wciąż jest za mało. Proszę zapytać przeciętnego dyrektora szpitala, czy ma wystarczającą liczbę lekarzy.
Ależ skąd! Ani na etatach, ani na kontraktach. A gdyby wypowiedzieli opt-out (klauzulę, która pozwala pracować więcej niż 48 godz. tygodniowo), nie spiąłbym grafików. Widzę braki personelu wszystkich szczebli i dochodzę do wniosku, że nie obędzie się bez planów migracyjnych.
Źródło tak krytykowanych przez samorząd lekarski lekarzy zza wschodniej granicy niedługo wyschnie i do Polski nie przyjedzie więcej Białorusinów czy Ukraińców. Podobnie jak białoruskie czy ukraińskie pielęgniarki, będą celować w kraje zachodnie. Dlatego już dziś powinniśmy pomyśleć o zachętach dla personelu medycznego z innych kontynentów, np. z Ameryki Południowej.
To kolejny absurd odziedziczony po PiS, który zwiększając liczbę miejsc na studiach, nie przewidział, że absolwenci muszą gdzieś odbyć staż podyplomowy, a potem szkolenie specjalizacyjne. Nie będzie dla nich miejsc szkoleniowych w szpitalach, więc można jasno powiedzieć, że kształcimy ich na eksport. Nie załatają dziur w polskim systemie, który już dziś potrzebuje specjalistów.
Machinacje przy składce zdrowotnej to kolejny zarzut do poprzedniego rządu, który chcąc uprzywilejować swój elektorat, zrzucił ciężar utrzymania NFZ na mniejszość, którą są przedsiębiorcy. Jednak obecny kryzys finansowania ochrony zdrowia pokazuje jedno: nie stać nas na obniżanie składki dla kogokolwiek. Powinna być taka sama dla wszystkich, bo pieniędzy w systemie brakuje, a Polska znajduje się w ogonie krajów Europy pod względem nakładów na ochronę zdrowia. Powinniśmy zacząć rozmawiać o składkach zdrowotnych rolników płaconych w ramach KRUS. Składka zdrowotna nie jest od kształtowania polityki socjalnej państwa. Od tego są podatki. Składkę powinni płacić wszyscy w tej samej wysokości. Wszyscy jesteśmy równi nie tylko w chorobie, ale i w dostępie do ochrony zdrowia, jak mówi konstytucja