– Polska ma wielowiekową tradycję wspierania dążeń wolnościowych innych narodów i dawania schronienia ludziom, którzy o wolność walczą. Tymczasem w myśl zapowiadanych przez premiera zmian wielu ludzi szykanowanych przez reżim Łukaszenki nie będzie mogło schronić się w Polsce – wskazywał prezydent. Premier, który wystąpił w Sejmie tuż po głowie państwa, uznał te ostrzeżenia za przejaw głupoty. – Proszę się nie gniewać, panie prezydencie, ale nic głupszego nie można było powiedzieć – oskarżał szef rządu, dodając zarazem, że „nie było ani jednego przypadku, aby opozycjonista białoruski próbował nielegalnie przekroczyć granicę polsko-białoruską w grupach organizowanych przez Łukaszenkę”.

To zapewne prawda, bo Mińsk do organizowanego od przeszło trzech lat procederu wykorzystuje nie własnych obywateli, ale przybyszów z Afryki i Azji. Problem jednak w tym, że poza ogólnymi zapowiedziami i dość lakonicznymi komunikatami rząd do tej pory nie wyjaśnił w szczegółach, jak miałby wyglądać mechanizm zawieszania prawa do azylu. Szef MSZ Radosław Sikorski co prawda przyznał wczoraj, że spod nowych regulacji miałyby zostać wyłączone „grupy wrażliwe”, np. matki z dziećmi czy osoby torturowane, ale wciąż w tej sprawie jest wiele niewiadomych.

Premier nazywa głupotą argumenty podnoszone przez prezydenta, ale dokładnie te same wątpliwości formułują białoruscy opozycjoniści. „Szczerze mam nadzieję, że Polska pozostanie krajem, w którym Białorusini deportowani przez reżim Łukaszenki z powodu stworzonej na Białorusi atmosfery strachu i terroru oraz największych w historii współczesnej Europy represji będą mogli liczyć na status uchodźcy, na miejsce, gdzie będą mogli ratować swoje życie i zdrowie” – napisał kilka dni temu na platformie X Pawieł Łatuszka, jeden z liderów białoruskiej opozycji. Skoro zdecydował się na zamieszczenie tego typu wpisu, to znaczy, że sprawa nie jest tak jasna i oczywista, jak chciałby szef polskiego rządu.

Jego słowa niepokoją nie tylko białoruskich dysydentów, lecz także, co oczywiste, obrońców praw człowieka, aktywistów pracujących przy granicy z Białorusią i osoby, które obecny obóz rządzący uznawał do tej pory za autorytety, jak Agnieszka Holland. – Obawiam się wpływu tego typu retoryki i zgody na łamanie prawa na opinię publiczną i stan świadomości społecznej. Oczywiście Donald Tusk ma jakieś cele polityczne, ale rezygnacja z wszelkich wartości, na których budowana była Unia Europejska, jest w mojej ocenie posunięciem szalenie ryzykownym – oceniła w rozmowie z TOK FM reżyserka słynnej „Zielonej granicy”.

– Panie premierze, czy kobieta, która była ofiarą ataku Asz-Szabab w Somalii, która na granicy białoruskiej zapadła w śpiączkę w wyniku odmrożeń i spędziła wiele miesięcy w szpitalu, na wiosnę została wypchnięta z legalnego przejścia w Terespolu, a po tym trafiła do białoruskiego więzienia, po czym została deportowana do Somalii, nie zasługiwała na złożenie wniosku o ochronę międzynarodową? – pytała kilka dni temu Janina Ochojska, twórczyni Polskiej Akcji Humanitarnej i niedawna europosłanka Koalicji Obywatelskiej. Słowa Ochojskiej i Łatuszki nie świadczą o ich głupocie, za to sugerują, że rząd powinien czym prędzej spotkać się z nimi i wyjaśnić wątpliwości.

Swoją drogą wczorajsze słowa prezydenta Dudy, który upominał się o prawo do azylu, też mogą zaskakiwać, bo od chwili wybuchu w 2021 r. kryzysu na naszej wschodniej granicy bronił on działań rządu PiS. Zapytany rok temu o „Zieloną granicę”, nawiązał do hasła z czasów okupacji hitlerowskiej: „Tylko świnie siedzą w kinie”. Kiedy za sytuację na pograniczu z Białorusią odpowiadała poprzednia władza, Tusk też krytycznie patrzył na poczynania jej ministrów, a o migrantach mówił, że to „biedni ludzie, którzy szukają swojego miejsca na ziemi”. Dziś chce zawieszać ich prawo do azylu. Trudno nie odnieść wrażenia, że gdyby to PiS kilka lat temu wpadł na podobny pomysł, ówczesny lider opozycji grzmiałby o łamaniu praw człowieka i międzynarodowych traktatów, a prezydent bił brawo rządowi Mateusza Morawieckiego. ©℗