W niedzielę po południu w 89 punktach rzeki przekraczały stan alarmowy, a w 45 ostrzegawczy. Najtrudniejsza sytuacja była w Kotlinie Kłodzkiej, południu województwa opolskiego, Śląsku. Odra wpływająca do województwa śląskiego z Czech płynęła już niemal równo z koroną wałów.
Do g. 15 Państwowa Straż Pożarna odnotowała 12,3 tys. interwencji, z czego najwięcej w Katowicach. Jak dowiedział się DGP, najtrudniejsze działania Straż Pożarna wykonywała w Stroniu Śląskim, gdzie kilkaset osób zostało odciętych od świata i konieczne było uruchomienie śmigłowców, a także w Lądku Zdroju, Głubczycach, Jarnołtówku, Prudniku, Skoczowie, Bielsku-Białej czy Czechowicach-Dziedzicach.
Miało nie być tak źle
Powódź, inaczej niż w 1997 r., nie mogła być dla służb zaskoczeniem, przygotowania do niej trwały od zeszłego tygodnia. Samorządy szykowały worki z piaskiem, w wielu nadrzecznych miastach zawczasu demontowana była zagrożona infrastruktura, stawiane były szandory, zbiorniki retencyjne stopniowo opróżniano podobnie jak kolektory burzowe i kanalizację ogólnospławną. Od 1997 roku przybyło też infrastruktury przeciwpowodziowej na którą liczyły największe nadodrzańskie miasta, które wówczas zostały zalane. Tylko między 1998 a 2015 rokiem wydano na nią 15 mld zł.
Mimo zapowiedzi rekordowych opadów w Polsce i Czechach były powody do nadziei. – Obecna sytuacja różni się od tej z 1997 r., kiedy suma opadów sięgała nawet 600 mm, a liczba dni z opadami była większa. Znaczenie ma także pora roku – 27 lat temu powódź nastąpiła latem, przez co burze były częstsze. Aktualną sytuację poprzedził też rekordowo niski stan wody w rzekach. Wspólnym czynnikiem jest za to podobna trajektoria niżu genueńskiego – mówi DGP Jan Szymankiewicz, synoptyk hydrolog IMGW-PIB.
– W stosunku do 1997 roku mamy kompletnie inne warunki – ze względu na susze – teraz zlewnie są suche i gleba będzie w stanie przejąć większe ilości wody, zbiorniki mają pojemności powodziowe nawet większe niż wymagane instrukcjami gospodarowania wodą – przewidywały w piątek Wody Polskie. – Dodatkowo jest lepszy system ostrzegania, w tym szybsze prognozy, wymiana informacji na bieżąco, także dzięki rozwojowi technicznemu, informatyzacji i automatyzacji – dodaje instytucja.
Południe Polski pod wodą
Biorąc pod uwagę rozmiar powodzi, aż trudno sobie wyobrazić że mogło być gorzej. Przelała się tama w Międzygórzu niedaleko Bystrzycy Kłodzkiej, niekontrolowane zrzuty czekały Pilchowice, w związku z czym zarządzono ewakuację kilku miejscowości wzdłuż Bobru, tama w Stroniu Śląskim pękła i potężna fala wody burzyła budynki na swojej drodze zalewając miasto i stwarzając krytyczne zagrożenie dla Lądka Zdroju. Zalane były Kłodzko, część Jeleniej Góry czy Głuchołazy. W tej ostatniej miejscowości zerwane zostały mosty, a Biała Głuchołaska, która jeszcze tydzień wcześniej przypominała strumyk zalała ulice. Co gorsza jej poziom w niedzielę rano ciągle podnosił się jeszcze po stronie czeskiej. Dopływ Nysy Kłodzkiej potęgował i tak już trudną sytuację na rzece. W niedzielę po południu IMGW informowała że rzeka osiągnęła w Kłodzku historyczny poziom 722 cm, 67 cm więcej niż podczas powodzi w 1997 roku. Na części zbiorników Wody Polskie utraciły możliwość sterowania zrzutami wody.
Po pęknięciu tamy w Stroniu Śląskim i zalaniu miasta podjęto decyzję o zwiększeniu zrzutów z jeziora Nyskiego z 600 do 1000 m sześc./s, burmistrz miasta Krystian Kolbiarz wezwał mieszkańców do samoewakuacji. W tym czasie Opole, Kędzierzyn Koźle i Wrocław trzymały kciuki za pierwszą próbę funkcjonowania zbiornika Racibórz Dolny w powodziowych warunkach. To właśnie on był jedną z głównych inwestycji po powodzi w 1997 r. i jest największym suchym zbiornikiem w Polsce. Jego zadanie polega na przechwyceniu wody z Odry i wypłaszczeniu fali powodziowej. Decyzja o uruchomieniu potężnego zbiornika zapadła w niedzielę rano. Wcześniej władze miasta apelowały o to twierdząc, że nie są w stanie już odprowadzać deszczówki z miasta. Instrukcja gospodarowania wodą przewiduje jednak uruchomienia obiektu przy odpowiednim przepływie – po to by zbiornik mógł spełnić swoją ochronną funkcję dla miast na południu kraju. Chroni on 2,5 mln mieszkańców województw śląskiego, opolskiego i dolnośląskiego, może pomieścić 185 mln m szec. wody.
Odrobiliśmy lekcję po 1997 r.?
Oprócz zbiornika w Raciborzu, ogromne znaczenie mają cztery zbiorniki na Nysie Kłodzkiej: Nysa, Otmuchów ( gdzie trwa remont), Kozielno i Topola. – Dzięki tym inwestycjom nie musimy obawiać się w takim stopniu spływu wody z Czech, tak jak to było podczas powodzi w 1997 r. – mówi profesor Mirosław Wiatkowski, hydrolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu.
Inwestycje powstawały też m.in. w Opolu, gdzie dwukrotnie zwiększono zdolność retencyjnej polderu Żelazna, wzmocniono czy zbudowano wały, a także na ziemi kłodzkiej, gdzie w ostatnich latach zbudowano suche zbiorniki przeciwpowodziowe w Roztokach, Boboszowie, Krosnowicach i Szalejowie Górnym. Ich pojemność wynosi 16 mln m sześc.
Wygląda też na to, że służby zrobiły wszystko co w ich mocy. Do pomocy odciętym od świata mieszkańcom wysłano śmigłowce, zarządzanie zrzutami było skoordynowane dopóki się dało, informacje o działaniach służb i zagrożeniach były sprawnie przekazywane. – Od wielu dni wysyłane są ostrzeżenia, angażuje się w to rząd i premier. Pierwszy raz widzę, żeby władze reagowały na zagrożenie z takim wyprzedzeniem, a powodziami zajmuję się od 50 lat – mówi Roman Konieczny, specjalista ds. powodzi, wieloletni pracownik IMGW. – To ważny ruch w stronę zwiększania świadomości mieszkańców – mówi. – Konieczny jest jednak rozwój systemu ostrzegania mieszkańców przed zagrożeniem, a także zwiększenie przejrzystości map terenów zalewowych, co ułatwiłoby sprawdzenie ryzyka powodziowego na danym terenie, co poprawiłoby świadomość ludzi na temat zagrożenia powodziowego – tłumaczy.
Można zrobić więcej
Według niego, podjęte w ostatnich latach działania są nadal niewystarczające.- Wały czy zbiorniki retencyjne są skuteczne głównie podczas małych i średnich powodzi, okazują się jednak często niewystarczające podczas dużych powodzi, dają za to złudne poczucie bezpieczeństwa. Zamiast tego, tam, gdzie to możliwe, powinno się rozwijać naturalną retencję i umożliwiać zalanie terenów zalewowych. Konieczny jest także rozwój zielono-błękitnej infrastruktury opóźniającej spływ wód do rzek i wspieranie samorządów realizujących tego typu działania – mówi Roman Konieczny.
W ostatnich latach zlewnia Odry i jej dopływów została jednak w dużym stopniu zabudowana. – Przez to woda nie może wsiąkać w ziemię i w większym stopniu występuje spływ powierzchniowy dzięki czemu woda szybko spływa do małych cieków, które tworzą zagrożenie powodziowe w większych zlewniach – tłumaczy prof. Wiatkowski. Według niego, rozrastającej zabudowie nie towarzyszył wystarczający rozwój systemów wspomagających ograniczanie skutków powodzi, np. kanalizacji deszczowej czy systemów retencji w miastach. ©℗