W polskiej administracji publicznej i polityce jest bardzo słaba świadomość, czym jest konflikt interesów, dlaczego powinno się o nim komunikować i jak nim zarządzać. Postulaty, że nasze państwo powinno sobie z nim lepiej radzić, zwłaszcza na poziomie urzędniczym, płyną od wielu lat z wielu miejsc. Co ciekawe, pod koniec czerwca, podczas konferencji organizowanej przez Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA), uczestniczyłem w panelu o zarządzaniu konfliktem interesów razem z szefem NFZ i wiceministrem zdrowia. Z ich wypowiedzi wynikało, że przynajmniej mają świadomość, czym jest taki konflikt i dlaczego należy mu przeciwdziałać.
Moim zdaniem nie ma chęci, żeby świadomość tego, jak konfliktem zarządzać, przełożyć w praktykę. Jak rozumiem, na te stanowiska, szczególnie to związane z komunikacją, można było znaleźć osoby niebędące tak blisko branży farmaceutycznej. Raz, że to źle wygląda, a dwa, że niezatrudnianie osób wcześniej powiązanych z „big pharmą” (grupą największych producentów leków – red.) jest podstawową zasadą unikania i zarządzania konfliktem interesów, minimalizowania ryzyka. Tym bardziej, że w przeszłości mieliśmy do czynienia z sytuacją, gdy tego rodzaju okoliczności zignorowano. Wiceminister zdrowia ds. polityki lekowej w rządzie PiS Krzysztof Łanda nie wyłączył się z oceny wniosku o objęcie refundacją produktu farmaceutycznego, który wcześniej oceniał jako niezależny ekspert. Miało to przykre konsekwencje dla niego i dla MZ. Po tej sprawie przyjęto zarządzenie, że wiceministrowie muszą zgłaszać ewentualny konflikt interesów. Mniej martwię się o stanowisko w AOTMiT, ponieważ przepisy dotyczące agencji są w tej chwili jedynymi w polskim prawie, które tak dokładnie ten konflikt opisują.
W sektorze prywatnym dużo więcej mówi się o szeroko pojętym compliance, czyli o zarządzaniu etycznym, niż w administracji publicznej. Przemysł farmaceutyczny, który półtorej dekady temu zapłacił gigantyczne, miliardowe kary za korumpowanie amerykańskich urzędników, musiał odrobić lekcje z konfliktu interesów i przeciwdziałania korupcji. W USA po tych skandalach uchwalono ustawę Sunshine Act, zobowiązującą producentów leków, wyrobów medycznych i lekarzy do raportowania wszelkich płatności na rzecz pracowników medycznych. UE rozważała też inicjatywę legislacyjną w tej sprawie. Niestety nie ziściła się ona, ale „big pharma” uprzedzająco sama dokonała pewnej samoregulacji w zakresie przejrzystości i przeciwdziałania konfliktowi interesów. Może te osoby nie znają wystarczająco dobrze tej problematyki i nie wyciągnęły wniosków z licznych szkoleń, które systematycznie prowadzi się w firmach farmaceutycznych.
Powinien jeden i drugi. Urzędnik karne, a minister polityczne i być może także karne. Ale dotychczasowe doświadczenie pokazuje, że konsekwencje ponoszą jedynie urzędnicy, a zwierzchników politycznych dotykają one niezwykle rzadko. Jak już nie da się sprawy zamieść pod dywan, to zwykle się ich dymisjonuje. Ale w Polsce rzadko znikają z życia politycznego. Gdy decydują się odejść sami, to jeszcze się ich chwali i wynajduje im zajęcie w innej państwowej instytucji albo spółce skarbu państwa. To demoralizujące.
Weźmy skandale z maseczkami i respiratorami. Minister zdrowia w rządzie PiS Łukasz Szumowski do końca zaprzeczał, jakoby był w jakikolwiek sposób za te sytuacje odpowiedzialny. I faktycznie, nic mu jak dotąd nie udowodniono. Ale ostatecznie PiS go odsunął, bo był przecież twarzą walki z COVID-19 i te afery, chciał nie chciał, się z nim kojarzyły. Pożegnano go w chwale, wrócił na stanowisko szefa Narodowego Instytutu Kardiologii, przestał pojawiać się w mediach i prowokować dyskusje o nadużyciach. Ale afer jak dotąd nie wyjaśniono i nikt nie został ukarany.
Być może jeszcze o tym nie wie? Tym bardziej trzeba o tym mówić głośno, choć przy zatrudnianiu osoby prosto z „pharmy” powinna jej się zapalić czerwona lampka, bo to ewidentnie czynnik ryzyka. Jeżeli można, trzeba unikać ryzyka, a nie się w nie pakować i liczyć na szczęście, że może nic się nie zdarzy.
To będzie jak zwykle: wszyscy będą zaprzeczać, że coś się stało, jak długo się da. Oczywiście wszystko zależy od skali ewentualnego skandalu, ale u nas schematy są dość stałe. Myślę, że jak się coś stanie, to pani minister będzie chciała zrzucić winę na kogoś innego. Poniekąd to naturalny odruch. No ale jeżeli jest w stanie zaakceptować takie ryzyko i uważa, że się nic nie stanie, to gratuluję optymizmu. Tyle że już wygląda to źle, o czym świadczy sam fakt, że o tym rozmawiamy, i słusznie, bo to budzi kontrowersje.
W 2014 r. Fundacja Batorego opublikowała raport „Konflikt interesów w polskiej administracji rządowej – prawo, praktyka, postawy urzędników”, którego byłem współautorem. Wypunktowaliśmy braki w regulacjach i podpowiedzieliśmy, co zrobić. Z sondażu wśród urzędników ówczesnych ministerstw wynikało, że o konflikcie interesów rzadko się rozmawia, nie robi się systematycznych szkoleń, nie reguluje się tego wewnętrznie w kodeksach etycznych czy instrukcjach. Ale to nie tylko kwestia regulacji, ale problem obyczajowy. Dlatego trzeba o nim rozmawiać jak najczęściej. U nas takich rozwiązań prawie nie ma albo istnieją na papierze. Szkolenia na temat konfliktu interesów prowadzi CBA. Czasem, gdy są na to pieniądze unijne, dokonuje się takich zrywów edukacyjnych i nagle, w kilka tygodni, szkoli się setki czy tysiące urzędników, a później przez lata może się nie dziać zupełnie nic. Tymczasem edukacja o konflikcie interesów powinna być stała. To powinien być element kultury organizacyjnej urzędu.
Inna sprawa, że może niekoniecznie powinni je przeprowadzać funkcjonariusze służby, bo wielu ludzi po prostu się boi jakiegokolwiek kontaktu z „agentami”. W raporcie wskazaliśmy, że w polskim prawie nie ma definicji konfliktu interesów. Powinna się znaleźć w akcie prawnym wyższej rangi niż przepisy dotyczące AOTMiT, np. w ustawie o służbie cywilnej albo w kodeksie postępowania administracyjnego. Jedynym aktem dotykającym dziś tej kwestii jest Zarządzenie nr 70 Prezesa Rady Ministrów z dnia 6 października 2011 r. w sprawie wytycznych w zakresie przestrzegania zasad służby cywilnej oraz w sprawie zasad etyki korpusu służby cywilnej. Ale problem jest bardziej ogólny. U nas nie ma wykształconego etosu urzędnika. Wynika to z wielu czynników. Najważniejszym jest ciągłe dążenie polityków do upartyjniania służby cywilnej. Konsekwencją tego są ciągłe zmiany prawa. ©℗