Jedną z pierwszych rzeczy, którą zleciliśmy po objęciu sterów w ministerstwie, był audyt zapory na granicy. Wyniki wykazały jeden podstawowy problem: dziś jest po prostu nieskuteczna i nieszczelna. Podczas budowy w 2022 r. nie uwzględniono doświadczeń innych państw oraz specyfiki terenu, na którym mur miał zostać zainstalowany. Zwróciliśmy się więc do badaczy z Politechniki Śląskiej, żeby przygotowali ekspertyzę, jakich materiałów użyć, by zaporę wzmocnić, a nie musieć stawiać jej od nowa. Chcemy zmodernizować barierę tak, by w końcu zaczęła spełniać swoją rolę, czyli uniemożliwiać lub zdecydowanie opóźniać możliwości jej przekroczenia.
Zamierzamy stworzyć dodatkowe zabezpieczenia fizyczne. Planujemy m.in. zainstalowanie belek poprzecznych, które będą skonstruowane tak, by nie pozwalały na rozszczelnienie zapory, a jednocześnie nie stanowiły elementu „drabiny”, co pozwalałoby łatwo się na nią wspinać. Zamierzamy też zmienić położenie concertiny. Dziś również nie spełnia swojej funkcji. Musi być przeniesiona bezpośrednio przed zaporę, tak żeby zapobiegała możliwości dokonywania podkopów. Ponadto musi zabezpieczać montowane już obecnie belki, aby utrudnić ich przecięcie. Spędziliśmy długie godziny analizując doświadczenia z innych zapór, aby przewidzieć potencjalne sposoby uszkadzania. Ostatnie testy wypadły pomyślnie. Niestety niektórych błędów już się nie da naprawić. Chodzi głównie o samo umiejscowienie zapory – zbyt blisko linii granicy, co bardzo utrudnia jej zabezpieczenie od strony białoruskiej.
Do końca 2024 r. mają się pojawić zabezpieczenia fizyczne. Dodatkowe kamery i oświetlenie najprawdopodobniej zostaną zainstalowane później. Do połowy 2025 r. planujemy zakończenie wszystkich prac. Celem jest doprowadzenie do sytuacji, w której to potencjalne przekroczenie zapory będzie trwało zdecydowanie dłużej niż obecnie. Straż Graniczna i policja będą mogły odpowiednio reagować.
20–25 sekund. Migranci wykorzystują zwykły lewarek samochodowy, aby utworzyć wyrwę pomiędzy przęsłami. Niestety w obecnej sytuacji operator kamery widzi moment, gdy cudzoziemcy znajdują się już po naszej stronie, i dopiero wtedy daje sygnał służbom. A to zdecydowanie za późno na podjęcie działań. Nowe kamery, o których wspomniałem, ograniczą ten problem, bo obiektywy zostaną skierowane na terytorium Białorusi. Gdyby to zrobiono przy montażu zapory w 2022 r., obecny szlak migracyjny byłby o wiele mniej popularny niż obecnie. Można podsumować, że odziedziczyliśmy prowizorkę, a teraz robimy realną przeszkodę przed nielegalnym przekraczaniem granicy. Jednak raz otwarty szlak migracyjny będzie już działał. Chodzi o to, aby zdecydowanie zmniejszyć jego atrakcyjność i odzyskać kontrolę.
Migranci przekraczają polską granicę, by dostać się m.in. do Niemiec lub Francji. To jest ich cel. Z naszej perspektywy głównym problemem jest to, że w całej operacji wspierają ich rosyjskie i białoruskie służby. Odpowiednie grupy przestępcze rekrutują – w porozumieniu z rządami Białorusi i Rosji – obywateli m.in. Afganistanu, Syrii, Erytrei, Somalii, Sudanu i Jemenu, już w państwach ich pochodzenia. To rodzi dodatkowy problem, bo takich migrantów nie można odesłać do kraju ich pochodzenia. Dla naszych wschodnich sąsiadów to także model biznesowy – zarabiają m.in. rosyjskie biura podróży, białoruskie hotele, a także pogranicznicy. Na pewno jeżeli porównujemy różne szlaki migracyjne, to ten nasz jest od strony logistycznej najbardziej zaawansowany. Jego funkcjonowanie nie byłoby jednak możliwe bez przyzwolenia rządów rosyjskiego i białoruskiego.
Z tego też powodu prowadzimy wiele działań, które mają doprowadzić do ograniczenia popularności szlaku migracyjnego na wcześniejszych etapach niż zapora polsko-białoruska. O wielu rzeczach nie mogę mówić, ponieważ są one związane m.in. z kwestiami dyplomatycznymi, ze współpracą z państwami pochodzenia migrantów, a także z krajami tranzytowymi. Nasze działania wpisują się też w coś, co nazywamy „zewnętrznym wymiarem migracji”. W dużym skrócie: naszym celem jest to, żeby cały proceder przestał się opłacać i był bardziej ryzykowny dla państw, które go organizują.
Wszystko zależy od sytuacji. Jeżeli mamy do czynienia z siłową próbą przekroczenia granicy przez grupę agresywnych cudzoziemców, to funkcjonariusze podejmują działania, by zawrócić ich na stronę białoruską. I jest to w pełni zgodne z wyrokiem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Ale inną sytuacją jest, jeżeli te osoby znalazły się już na terytorium Polski, nie są agresywne i chcą złożyć wniosek o ochronę międzynarodową. Ich wnioski są przyjmowane, a do czasu rozpatrzenia pozostają na terenie Polski. Każdy przypadek jest analizowany indywidualnie, żeby zweryfikować, z kim tak naprawdę mamy do czynienia.
Wszystko zależy, jak zdefiniujemy sobie termin „push back”. W moim przekonaniu mamy z nimi do czynienia tylko wtedy, kiedy osobie znajdującej się już na terenie Polski nie pozwolono na złożenie wniosku lub dana osoba złożyła wniosek, został on przyjęty, ale bez rozpatrzenia wniosku, została zwrócona na Białoruś. Takie sytuacje jednak nie mają miejsca. Codziennie dostaję raporty o liczbie osób, które złożyły wnioski o ochronę międzynarodową. Jednak to nie jest sytuacja „normalna”. Dlatego musimy uszczelnić zaporę, zmienić prawo, również na poziomie europejskim, i ostatecznie doprowadzić do sytuacji, kiedy to wnioski o ochronę międzynarodową są przyjmowane tylko na przejściach granicznych. Musimy jednoznacznie przeciwstawić się instrumentalizacji migracji, z którą obecnie mamy do czynienia.
Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że Polska jest państwem demokratycznym, przestrzegającym praw człowieka. I takie organizacje mają prawo pomagać osobom, które znalazły się na terytorium naszego kraju, szczególnie w sytuacji, gdy ich zdrowie jest zagrożone. Nie mogą jednak wspierać nielegalnego przekraczania granicy, bo stają się wówczas uczestnikami całego procesu. I to jest sytuacja absolutnie niedopuszczalna. Kiedy obejmowałem stanowisko wiceministra, obiecałem sobie, że nigdy nie powiem nic złego na temat organizacji pozarządowych, i dalej się tego trzymam. Trudno mi jest jednak zrozumieć pewną bardzo niewielką część aktywistów, którzy są przy granicy i opowiadają się za likwidacją zapory lub uważają, że to Unia Europejska jest winna kryzysowi humanitarnemu, a nie Alaksandr Łukaszenka. Już jakiś czas temu to zakomunikowałem – z takimi osobami nie będę rozmawiał, bo po prostu nie ma o czym. Chcę jednak podkreślić, że do tej pory odbyłem kilkanaście, jeżeli nie kilkadziesiąt dyskusji o migracjach z przedstawicielami bardzo różnych środowisk. Takie rozmowy są dla mnie oczywiste.
Rząd na pewno nie będzie podejmował działań mających na celu zatrzymanie obywateli Ukrainy w Polsce. Jeżeli spełnią oni wymagania prawne i będą chcieli zostać, zostaną. Jeżeli będą chcieli wrócić, wrócą. Dla Polski kluczowe jest to, żeby Ukraina przetrwała militarnie i ekonomicznie. I na pewno byłoby dobrze, żeby część Ukraińców wróciła do swojego kraju, kiedy wojna się skończy, by go odbudowywać. Z kolei my musimy zrobić wszystko, żeby nie nastąpiło wykluczenie Ukraińców, bo to byłby bardzo duży błąd. Z tego względu od września wprowadza się m.in. obowiązek szkolny dla ukraińskich dzieci, żeby w przyszłości nie były wykluczane z systemu edukacji i z rynku pracy.
Powiem z całą stanowczością: nie znam w historii procesów migracyjnych innego tak bezkonfliktowego i aksamitnego procesu włączania bardzo dużej liczby obywateli danego państwa do społeczeństwa dominującego. Nie znam takiego przykładu. To, co zrobiliśmy w pierwszych tygodniach czy miesiącach wojny, pełna mobilizacja polskiego społeczeństwa, już zapisało się w historii migracji i widać to w literaturze naukowej. Dwa miliony ludzi – milion uchodźców wojennych i milion osób, które żyło wcześniej w naszym kraju – zaaklimatyzowało się w bardzo krótkim czasie. To wzorowy przykład procesu integracji. Oby dalej również wyglądało to w taki sposób. Nie oznacza to jednak, że z tym procesem nie jest związanych wiele wyzwań, ale naprawdę tak duża liczba cudzoziemców została włączona do polskiego społeczeństwa to ogólnoświatowy fenomen. To jednak nie koniec procesu i musimy uczynić wiele, żeby ten tak dobry scenariusz był kontynuowany.
Uważam, że dwa miliony Ukraińców, które obecnie znajdują się w Polsce, ale musimy pamiętać, że ponad milion z nich był już z nami przed wojną, to bezpieczna liczba z punktu widzenia spójności społecznej. Jeśli musielibyśmy przyjąć kolejny milion, to pozytywny proces integracji zostałby zaburzony.
Zależy to od zdolności Ukrainy do obrony i tego, czy będzie w stanie odbudować infrastrukturę krytyczną. W każdej rozmowie z przedstawicielami różnych państw mówię o konieczności mobilizacji w pomocy Ukrainie w najbliższych tygodniach. Moim zdaniem teraz sytuacja może być trudniejsza niż w ubiegłym roku. Powinniśmy przygotować się na to, że większa liczba Ukraińców może chcieć przeczekać zimę w innych państwach, w tym m.in. w Polsce.
Naszym podstawowym celem jest to, aby zatrzymać migrację wewnątrz Ukrainy. Dlatego staramy się, by Kijów sam zarządzał procesami migracyjnymi na terytorium własnego państwa. Emigracja musiałaby przekroczyć kilkaset tysięcy osób, żebyśmy stanęli przed różnego rodzaju dylematami. Pamiętajmy o tym, że mamy cały czas obowiązującą dyrektywę dotyczącą udzielania Ukraińcom ochrony tymczasowej, a więc to Polska będzie krajem nie tylko przyjmującym, lecz także tranzytowym. I dlatego wystąpiliśmy razem z Niemcami i Czechami do Komisji Europejskiej o dodatkowe środki, by przygotować się na potencjalny napływ ukraińskich uchodźców. W tym kontekście warto też zwrócić uwagę na nowelizację naszej ustawy o pomocy Ukraińcom. Zawieszono dużą liczbę świadczeń dla migrantów. Ale znajduje się w niej także zapis, który pozwoli nam w razie potrzeby ponownie je uruchomić.
Nie. Może być tylko „kroplówką”, która powoduje minimalne zmiany demograficzne. Polska przeszła tzw. drugie przejście demograficzne w latach 70. XX w. Już wtedy wiedzieliśmy o tym, że Polska będzie się kurczyć. Skala imigracji, która miałaby w dłuższym okresie powodować to, że Polska będzie miała 40 mln obywateli, zagrażałaby spójności społecznej państwa. To jest po prostu niemożliwe. Nas będzie mniej i trzeba się do tego przyzwyczaić. Mniej nie znaczy gorzej. To jest kwestia dostosowania państwa.
Będziemy musieli zbudować państwo, które będzie miało w 2030 r. 35 mln, a w 2050 r. może 30 albo 32 mln. To będzie inny kraj, z inną strukturą społeczną. I jeżeli uświadomimy sobie to, że tak się stanie, to będziemy musieli się politycznie, procesami społecznymi i ekonomicznymi, dostosować do takiej wizji. Nie możemy żyć cały czas w ułudzie, że nagle kobiety zaczną rodzić trójkę dzieci albo że będziemy w stanie zintegrować do tego czasu 5 mln imigrantów. W ten sposób popełnimy strategiczny błąd. Bo tego się po prostu nie da zrobić.
Badacze z Komitetu Badań nad Migracjami PAN przygotowują raport z ankiet, które wypełniały różne podmioty zajmujące się polityką migracyjną, w tym m.in. organizacje pozarządowe, samorządy, Straż Graniczna, związki zawodowe i wiele innych. W kwestionariuszu znajdował się zestaw zagadnień dotyczących migracji i polityki migracyjnej. Przeanalizujemy sprawozdanie naukowców, zobaczymy, jakie są oczekiwania, i dostosujemy je do polityki rządu, naszej wiedzy na temat dokonujących się procesów społecznych. To jednak rząd weźmie odpowiedzialność za strategię migracyjną. Chcemy opracować strategię w taki sposób, żeby była odpowiedzialna, a także bezpieczna dla Polski. Wstępny projekt pojawi się w październiku. Następnie trafi pod obrady Międzyresortowego Zespołu ds. Migracji. Kolejny etap to kolejne konsultacje społeczne. Mam nadzieję, że w połowie listopada zamkniemy ten proces. Chciałbym, żeby w grudniu strategia została przyjęta przez Radę Ministrów, jeszcze przed rozpoczęciem polskiej prezydencji w Radzie UE.
Dziś trudno to przewidywać. Na pewno uwzględnimy w niej osiem obszarów: misja, cele i funkcja polityki migracyjnej, dostęp do terytorium, dostęp do ochrony krajowej i międzynarodowej, dostęp do rynku pracy, dostęp do edukacji i migracje edukacyjne, integracja, obywatelstwo, repatriacja i diaspora polska. Sam jestem bardzo ciekawy ostatecznego kształtu raportu.
Pakt migracyjny to 10 rozporządzeń. A solidarność, na której się wszyscy skupiamy, jest uruchamiana wyłącznie wtedy, gdy dane państwo będzie w stanie udowodnić, że znajduje się pod bezprecedensową presją migracyjną. I wtedy inne kraje będą udzielać wsparcia. Decyzja premiera Tuska jest taka, że Polska nie będzie uczestniczyła w mechanizmie relokacji, pomimo tego, że jest on całkowicie dobrowolny.
Nie wyobrażamy sobie również sytuacji, w której to Polska ma płacić za realizację polityki migracyjnej na poziomie UE. Już teraz ponosimy koszty ze względu na obecność uchodźców wojennych z Ukrainy. Jesteśmy też pod presją migracyjną ze względu na wojnę hybrydową ze strony Białorusi i Rosji. Jeżeli solidarność w zakresie migracji wejdzie ostatecznie w życie, to my będziemy pokazywać, że powinniśmy być beneficjentem tych środków. Zresztą już teraz Komisja Europejska to zauważa. Właśnie został ogłoszony konkurs na dodatkowe środki z budżetu UE na wzmocnienie granic z Białorusią i Rosją. Nie ukrywam, że bardzo o to zabiegaliśmy razem z krajami bałtyckimi oraz Finlandią. Myślę, że bardzo niedługo trafi do nas ok. 200 mln zł na działania, o których rozmawialiśmy na początku. Jesteśmy dobrze przygotowani do tego konkursu. Mamy gotowe projekty. To właśnie jest dobry przykład solidarności europejskiej z państwem pod presją migracyjną. ©℗