Na początek Dolny Śląsk. W tym regionie doszło do wyjątkowej sytuacji. Mimo że KO wygrała w tym regionie, to kandydat rządzącego ugrupowania na marszałka sejmiku przepadł w głosowaniu. Mowa o Michale Jarosie, pośle i szefie dolnośląskich struktur PO. Nie udało mu się uzyskać większości w 36-osobowym sejmiku. Poparło go tylko 12 osób (głosowanie było tajne). Klub KO liczy 15 osób. Dwa głosy były nieważne. Przeciw Jarosowi było 21 radnych. Czy to wynik wewnętrznych tarć w dolnośląskiej Platformie, czy też decyzja partyjnej centrali o wyeliminowaniu nielubianego w Warszawie polityka? Zdania są podzielone. Ostatecznie marszałkiem został Paweł Gancarz z PSL, czyli wiceminister infrastruktury i jednocześnie kandydat na europosła. Jak do tego doszło? Tydzień temu radni z PSL i Bezpartyjnych Samorządowców utworzyli własny klub. Okazało się też, że kandydat PSL ma poparcie PiS. Od razu po wyborach nasi rozmówcy podkreślali, że politycy związani z poprzednią ekipą będą utrudniać życie nowej władzy. Chodziło głównie o zachowanie stanowisk w samorządowych spółkach. Ten cel wydaje się osiągnięty. – Tusk nie płacze z tego powodu, bo jego głównym celem było ugotowanie Jarosa – mówi DGP polityk KO. Zastrzega, że nastąpi próba odwrócenia tej sytuacji. Czy ma szansę na powodzenie? Raczej nie, bo potrzebne do tego byłyby głosy radnych PiS, a ci nie mają interesu, aby do rządów na Dolnym Śląsku dopuścić KO.

Ta sytuacja ma przełożenie na inne regiony. W województwie łódzkim trzy próby wybrania marszałka zakończyły się niepowodzeniem. Według nieoficjalnych informacji umowa pomiędzy KO a Trzecią Drogą mówi o tym, że te dwie partie dzielą się stanowiskami, jeśli chodzi o Dolny Śląsk i Łódzkie. Jeśli jedna bierze marszałka w danym regionie, to oddaje tę funkcję w drugim koalicjantowi. Na razie jednak żadne z ugrupowań nie zrezygnowało z przeciągania politycznej liny i zeszłotygodniowa trzecia już odsłona przerwanej 9 maja sesji sejmiku zakończyła się kompromitacją Koalicji 15 października. Nie wybrano nowego marszałka, a ten obecny, Grzegorz Schreiber z PiS, zostanie na swoim stanowisku co najmniej do 11 czerwca. – W łódzkim się dogadamy z ludowcami, bo wiemy, na czym im najbardziej zależy – uśmiecha się polityk KO z tego regionu. A na czym tak zależy PSL, aby odpuścić ten region? Chodzi oczywiście o nieśmiertelnego marszałka województwa mazowieckiego, czyli Adam Struzika. Na Mazowszu też trwa przeciąganie liny wewnątrz koalicji rządzącej. W ostatni piątek po raz kolejny podczas wznowionych obrad pierwszej sesji sejmiku nie wybrano marszałka, wicemarszałków ani członków zarządu województwa. Podobnie jak podczas ostatniego posiedzenia sesję odroczono o kolejne tygodnie. Radni mają się ponownie spotkać 10 czerwca. I tak jak poprzednio – wniosek w sprawie odroczenia sesji złożył przewodniczący klubu radnych KO Krzysztof Strzałkowski.

Tarcia w koalicji rządzącej budzą oczywiście zadowolenie w szeregach PiS. – Mówili, że odbili nam kilka sejmików, a nie potrafią się porozumieć. My zażegnaliśmy problemy w lubelskim i świętokrzyskim – podkreśla prominentny polityk tej partii. To jednak nie oznacza, że PiS nie ma kłopotów w sejmikach, w których ma większość. Politycy tego ugrupowania wciąż muszą pilnować działaczy w kilku województwach, aby ci nie dali się przeciągnąć na drugą stronę, w zamian za obietnice udziału we władzy, czyli po prostu stanowiska. Najbardziej skomplikowana jest sytuacja w Małopolsce, gdzie w wyniku tarć pomiędzy frakcjami w PiS wciąż nie udało się wybrać marszałka. Chodzi tutaj o wojnę pomiędzy Mateuszem Morawieckim a Beatą Szydło, wspieraną przez Andrzeja Adamczyka. – Tu gra jest na noże, bo była premier i minister ma swoich radnych, a Morawiecki ma kandydata na marszałka. Pytanie, czy dojdzie do kompromisu – podkreślał kilka dni temu nasz informator. Na razie wszystko wskazuje na to, że regionalne wojny zakończą się dopiero po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Do tego czasu będziemy mieli do czynienia z przeciąganiem liny i być może niespodziewanymi zwrotami akcji, jak ten na Dolnym Śląsku. ©℗