Mówimy o 300 mln euro, a więc kwocie niebagatelnej, dzięki której nasz plan budowy żelaznej kopuły nad Polską i Europą posunął się o krok do przodu – mówił wczoraj premier Donald Tusk po spotkaniu z przedstawicielami Europejskiego Banku Inwestycyjnego, na którym ustalono, że Polska uzyska kredyt na pozyskanie satelitów.

Gwoli wyjaśnienia: mówiąc o żelaznej kopule nad Polską i Europą, premier miał na myśli system, który obroni nas przed pociskami i samolotami przeciwnika.

Ale warto rozszyfrować, co szef polskiego faktycznie powiedział. Te 300 mln euro to będzie kredyt, który najpewniej zaciągnie Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych. Środki zostaną przeznaczone na sfinansowanie zakupu i wyniesienia na orbitę dwóch „satelitów o bardzo wysokiej rozdzielczości przeznaczonych do obserwacji Ziemi”. Ich producentem jest europejski Airbus, a umowę na zakup podpisaliśmy prawie półtora roku temu, w grudniu 2022 r. O tym, że będziemy ją chcieli sfinansować z pomocą Europejskiego Banku Inwestycyjnego, mówiło się już wtedy. Chcąc być złośliwym, można napisać, że premier Tusk de facto potwierdził, że państwo polskie dalej realizuje zadanie, które zaplanował i rozpoczął rząd Prawa i Sprawiedliwości. Jako obywatel z takiego obrotu sprawy mogę się tylko ucieszyć – ciągłość instytucjonalna to w tym wypadku rzecz godna pochwały.

Gdy już wiemy, o co chodzi z pieniędzmi, warto też odcyfrować drugą część tej wypowiedzi, czyli to że „nasz plan budowy żelaznej kopuły nad Polską i Europą posunął się o krok do przodu”.

Fakty są takie, że Polska samodzielnie buduje wielowarstwowy zintegrowany system obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. W jego skład będzie wchodzić m.in. osiem baterii systemu Patriot (dwie już są w Polsce, kolejnych sześć zamówiliśmy), 23 baterie systemu Narew, które ma wyprodukować Polska Grupa Zbrojeniowa wspólnie z brytyjskim MBDA, oraz system Pilica+. Zdecydowana większość umów jest już podpisana, a za pięć–sześć lat polski system będzie należał do najlepszych na świecie. Nie mamy innego tak istotnego i drogiego programu w modernizacji Wojska Polskiego, a rząd koalicji kontynuuje działania poprzedników – wicepremier minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz pod koniec lutego podpisał wartą ponad 10 mld zł umowę na zakup systemu kierowania ogniem IBCS, który obronę naszego nieba ma „spinać”.

Jak z tym wszystkim łączą się satelity Airbusa? Nijak. Do tej pory nie były one elementem polskiej tarczy czy kopuły i nic nie wskazuje na to, by wojskowi planowali ich połącznie. Oczywiście – satelity są nam bardzo potrzebne do rozpoznania, to dobry i potrzebny zakup. Jednak powtórzę: one zgodnie z naszymi dotychczasowymi planami nie mają niczego wspólnego z systemem obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Donald Tusk je po prostu twórczo połączył, być może jeden z jego doradców politycznych szukał „fajnego projektu” w czasie kampanii do Parlamentu Europejskiego. Jednak tym razem trafił kulą w płot.

Warto też jeszcze zdekodować hasło „europejska kopuła”. Ona jest jak yeti – nie istnieje. Nie ma wspólnego europejskiego systemu do obrony nieba i nikt poważnie nad nim nie pracuje. Owszem, istnieje np. ESSI, czyli European Sky Shield Initiative, ale ta jest raczej platformą do wspólnych zakupów i ewentualnie szkoleń. Polski resort obrony pisze o niej tak: „na obecnym etapie udział w inicjatywie nie generuje żadnych formalnych zobowiązań, stwarzając jednocześnie szansę na wymianę wiedzy i doświadczeń oraz dalszy rozwój inicjatywy na kolejne obszary współpracy dotyczące rozwoju zdolności obrony powietrznej i przeciwrakietowej”. Jeśli dodamy do tego, że na podobnej zasadzie bierzemy udział w analogicznej inicjatywie Brytyjczyków o nazwie DIAMOND (Delivering Integrated Air and Missile Operational Networked Defences), to widać, że wspólnego rozwiązania europejskiego szybko nie uświadczymy.

Podsumujmy więc: premier Tusk poinformował nas, że zaciągnęliśmy kredyt na satelity, które zakontraktowaliśmy półtora roku temu, i że teraz być może połączymy je z europejską żelazną kopułą, która nie istnieje i nad którą nikt poważnie nie pracuje.

Na szczęście do wyborów europejskich zostały już mniej niż dwa tygodnie. Wypada mieć nadzieję, że wówczas PR-owskich strzałów, przed którymi może nas obronić tylko kopuła ze zdrowego rozsądku, będzie nieco mniej. ©℗